W wypadku Roberta Lewandowskiego można by się zastanawiać, czy jest zawodnikiem numerem jeden na świecie, czy też raczej nim bywa, czy wreszcie może w ogóle o tym nie można mówić w obecności Lionela Messiego czy Cristiano Ronaldo. Bezpieczniej powiedzieć, że napastnik FC Barcelona jest po prostu jednym z czołowych graczy świata, ale postawienie go na pozycji numer jeden wymagałoby jednak solidnego uzasadnienia i mogłoby uchodzić za kontrowersyjne. Zwłaszcza teraz, gdy Robert Lewandowski - chociaż jest graczem spełnionym z mistrzostwem Hiszpanii dla FC Barcelona - nie był w stanie odnieść sukcesów na kluczowych frontach światowego futbolu, w mistrzostwach świata i Lidze Mistrzów. Nie do końca to jego wina, jest wszak zależny od drużyn, w których gra, od ich jakości i momentu ich rozwoju. Z Polską wspiąć się na szczyt światowej piłki szans nie ma w zasadzie żadnych, a FC Barcelona nie jest w stanie tego zrobić na tym etapie. Może niebawem, ale teraz FC Barcelona sromotnie przegrała walkę o miano czołowego klubu na kontynencie. Sam zaś Robert Lewandowski stał się jej filarem i poważnie ją zmienił, ale nie w takim stopniu, w jakim zmieniał chociażby Bayern Monachium. Pewnie trzeba na to czasu, więcej niż jednego sezonu, niemniej tutaj Robert Lewandowski skazany jest na straty z tego tylko tytułu, że jego drużyny owych najważniejszych tytułów nie mają. Szymon Marciniak oglądać się nie musiał Szymon Marciniak jest od tego wolny. Dostał finał mistrzostw świata czy Ligi Mistrzów bez eliminacji, ale to nie znaczy, że dostał go w prezencie. Zapracował jak piłkarz, ale pokonywać musiał innego rodzaju przeszkody. On nie musi dokonywać rewolucji i przemian w żadnym zespole, a jedyni ludzie, na jakich polega w zdobywaniu szczytów to jego asystenci na liniach. Jest pod tym względem wolny jako człowiek działający w znacznie większym stopniu indywidualnie. Jemu łatwiej się przebić, bo nie musi się oglądać. Ciągnie jednak Szymon Marciniak za sobą innego rodzaju ogon. Jako sędziujący mecze Ekstraklasy arbiter wkraczający w sam środek plemiennych wojen kibiców polskich klubów, nie stał się prorokiem we własnym kraju tak, jak stał się Robert Lewandowski. On Polskę opuścił szybko, został już trwale człowiekiem światowym, podczas gdy Szymon Marciniak wraca i będzie wracał do Radomia, Lubina, Gliwic czy Białegostoku, aby usłyszeć, że może świat go docenia, ale tu czegoś nie gwizdnął, a tam zbłądził. Może dlatego Szymon Marciniak tak postawił na karierę międzynarodową, aby uwolnić się od ciężaru krajowej krytyki, która nigdy nie dostrzegła w nim tego, co dostrzegł świat. Jakby chciał pokazać: "nie jesteśmy takimi nieudacznikami, jak sami nawzajem próbujemy sobie w Polsce udowodnić". Lewandowski i Marciniak - ambasadorzy polskiej piłki To na pewno łączy Szymona Marciniaka z Robertem Lewandowskim - to, że wybili się z kraju, z którego pod względem piłkarskim wybić się nie sposób. Fakt, że oni istnieją i robią światową karierę zaświadcza, że jest to jednak możliwe. Nie wiem, czy do końca jesteśmy świadomi jak to nobilituje Polskę i jej futbol, jak zmienia jego postrzeganie, jak zasłania to, co sami o nim myślimy i za jakie dno go uważamy. Wszak Szymon Marciniak wyrósł właśnie na Ekstraklasie i kto wie, czy to nie ona nauczyła go życia sędziowskiego, z wszystkimi jego zakamarkami. Dzisiaj dla polskiego sędziego tworzy się precedensy, wysyłając do gwizdania dwóch najważniejszych finałów tego samego człowieka, jakby inni sędziowie nie istnieli. Precedensy nieznane od czasów Howarda Webba, nawiasem mówiąc, także nie przez wszystkich cenionego w Polsce. To jest dowód na to, że spośród Polaków światową piłkę nożną zdominował przede wszystkim Szymon Marciniak.