Biało-czerwoni jak dotąd 8 razy grali w finałach MŚ, a trzy razy cieszyli z awansu na chorzowskim obiekcie. Zawsze były to niesamowite momenty i mecze, które przeszły do historii polskiego futbolu. Wszyscy mamy nadzieję, że podobnie będzie i teraz! Wygwizdany Kazimierz Deyna Z trzeciego awansu do mundialu w historii cieszyliśmy się w sobotę po południu 29 października 1977 roku. W ostatnim grupowym meczu z Portugalią wystarczał nam remis. Rywal musiał wygrać. Tamto spotkanie przeszło do historii z dwóch powodów, a łączyła je osoba kapitana reprezentacji Kazimierza Deyny. W pierwszej połowie popisał się niesamowitym wyczynem, trafiając do bramki bronionej przez takiego fachowca jak Manuel Bento bezpośrednio z rzutu rożnego. Druga rzecz to gwizdy pod adresem pomocnika Legii Warszawa. Świetny piłkarz był wygwizdywany przez część publiki. Po meczu, który skończył się remisem 1-1, mówił tak cytowany przez katowicki "Sport". - Przykro mi, że publiczność potraktowała mnie tak nieprzychylnie. Walka przeciwko jedenastce rywali i części widzów była wyjątkowo ciężką próbą. Szczerze mówiąc po kwadransie straciłem zupełnie ochotę do "batalii przeciw wszystkim". Już nigdy nie wystąpię przed widownią Stadionu Śląskiego! - mówił Deyna po tamtym spotkaniu. Oglądający mecz z ławki rezerwowych kontuzjowany Włodzimierz Lubański dodawał. - Stawka meczu paraliżowała ruchy niektórym piłkarzom. Osobistością numer 1 okazał się dla mnie Kazimierz Deyna. Spisać się tak godnie w wybitnie niesprzyjających warunkach mógł tylko piłkarz klasy najwyższej, przesądzając w dodatku losy konkurencji rzadko spotykaną bramką. Za pośrednictwem "Sportu" pragnę powiedzieć krótko: Dziękuję ci Kaziu! - mówił w ferworze radości z powodu awansu Lubański. Najważniejszy mecz w życiu W środę po południu 11 września 1985 roku do awansu z pierwszego miejsca w grupie też wystarczał nam remis. Rywal również nie był łatwy, bo był to wicemistrz Europy z 1980 roku reprezentacja Belgii, prowadzona przez legendarnego szkoleniowca Guy Thysa. W składzie "Czerwonych Diabłów" nie brakowało piłkarskich znakomitości, był kapitan zespołu Jan Ceulemans, napastnik Erwin van den Bergh, wschodząca gwiazda Enzo Scifo czy znakomity bramkarz Jean-Marie Pfaff. To jednak nie on, a Józef Młynarczyk był wtedy bohaterem spotkania, łapiąc dziesiątki dośrodkować Belgów, wśród których prym w ataku wiódł nominalny... prawy obrońca Erik Gerets. Nasza defensywa, kierowana przez pewnie grającego Romana Wójcickiego też dawała jednak radę i po zakończony wynikiem 0-0 spotkaniu, po raz czwarty z rzędu cieszyliśmy się z awansu do finałów mistrzostw świata. - Najważniejszy mecz w karierze i tak wspaniałe zakończenie. Czy mogło być lepiej? Najszczęśliwszy dzień w mojej karierze! - komentował wtedy 23-letni Jan Urban, który stawiał pierwsze kroki w narodowych barwach, a potem zagrał na mundialu w Meksyku. Szalejący "Oli" Na kolejny awans na mundial trzeba było czekać długie 16 lat. Dokonał tego zespół prowadzony przez Jerzego Engela. To on postawił na urodzonego w Nigerii Emmanuela Olisadebe, najpierw w Polonii Warszawa, a potem w kadrze. Ten odpłacił się kolejnymi zdobywanymi bramkami. W eliminacjach do azjatyckiego mundialu strzelił aż 8 bramek. Lepsi od niego w strefie europejskiej byli tylko Andrij Szewczenko (10 bramek) i Ebbe Sand (9). "Oli" trafił też w decydującym starciu z Norwegami na Śląskim, kiedy podwyższył nasze prowadzenie w końcówce na 2-0. Wcześnie gola do szatni Skandynawom wbił Paweł Kryszałowicz, a w końcówce wszystko dopiął Marcin Żewłakow, który teraz będzie pewnie wśród ekspertów TVP komentujących mecz ze Szwedami. Oby wszystko skończyło się tak, jak jesienią 1977, 1985 i 2001 roku! Szokujący pomysł Rosjan, chodzi o mecz z Polską Michniewicz podniósł kurtynę! Zawodnicy to wiedzą Szwedzcy kibice w strachu, nie przyjadą do Chorzowa