Wszyscy kibice piłkarscy z utęsknieniem wyczekują na pierwsze ligowe swoich drużyn. Te już naprawdę niebawem, a nasza polska PKO Ekstraklasa już przecież trwa. Największe europejskie ligi ruszają jednak dopiero w najbliższych dniach. Co roku przed pierwszym ligowym meczem w top pięć najmocniejszych europejskich rozgrywek, rozgrywana jest Tarcza Wspólnoty, a więc prestiżowy mecz między mistrzem Anglii i zdobywcą Pucharu Anglii na legendarnym Wembley. Ewa Pajor "weszła w buty" Lewandowskiego. Polka już strzela dla Barcelony [WIDEO] W tym roku prestiżu temu spotkaniu dodaje fakt, że na Wembley kibice obejrzeli derby Manchesteru. W poprzednim sezonie mistrzem Anglii został bowiem Manchester City prowadzony przez Pepa Guardiolę, a po Puchar Anglii sięgnął Manchester United... pokonując Manchester City w finale. Obie drużyny latem rewolucji kadrowych nie przeszły, choć pewnych momentach wiele na to wskazywało, bo mówiło się, że angielskiego giganta opuszczą Kevin De Bruyne i Ederson. Manchester United - Manchester City Ostatecznie obaj w drużynie zostali, a mecz z "Czerwonymi Diabłami" w pierwszym składzie rozpoczął tylko Brazylijczyk, Belg oglądał wszystko z poziomu ławki rezerwowych. Faworyta tego spotkania nie było trudno wskazać, wszyscy w tej roli bardzo wyraźnie typowali mistrzów Anglii. Jeśli ktoś czekał na wielkie starcie już w pierwszej połowie, to musiał być rozczarowany. Oba zespoły wyglądały trochę, jakby jeszcze nie wróciły z wakacji. Nie było wielu dobrych okazji, groźnych strzałów, czy pięknych interwencji bramkarzy. Wystarczy powiedzieć, że obie ekipy łącznie wykreowały sobie 0,6 współczynnika oczekiwanych goli i oddały... zero celnych strzałów. To przełożyło się oczywiście na bardzo rozczarowujący bezbramkowy remis. Miał być hit Ekstraklasy, wyszło rozczarowanie. Raków ma czego żałować W drugiej coś się zaczęło dziać, ale żeby można było mówić o wielkich emocjach, trzeba byłoby bardzo podkoloryzować całą sprawę. Pierwszy sygnał ostrzegawczy mistrzowie Anglii dostali już w 53. minucie spotkania. Pięknym strzałem z dystansu popisał się wówczas Bruno Fernandes, piłka wpadła do siatki, ale sędzia odgwizdał spalonego. Niespełna 30 minut później na próbę z większej odległości zdecydował się Alejandro Garnacho. Argentyńczyk pięknym plasowanym strzałem po ziemi przy słupku pokonał Edersona i wyprowadził drużynę na prowadzenie. To jednak nie był koniec. Kilka minut później na tego gola odpowiedzieli faworyci tego spotkania, a konkretnie Portugalczyk Bernardo Silva. Doświadczony pomocnik dostał doskonałe dośrodkowanie w pole karne "Czerwonych Diabłów" i z bliska doprowadził do remisu, bez problemu wykorzystując sytuację. Takim wynikiem zakończył się regulaminowy czas gry, więc o końcowym zwycięstwie i przyznaniu pierwszego trofeum w sezonie zadecydowały rzuty karne. Te lepiej rozpoczęły "Diabły", bo już po pierwszej kolejce wyszły na prowadzenie. Sytuacja wyrównała się po czwartej kolejce. W ósmej serii rzutów karnych na panenkę w środek zdecydował się Johny Evans, a piłka przeleciała nad bramką. Chwilę później zwycięstwo zapewnił "Obywatelom" Manuel Akanji, który również strzelił w środek, ale bez wybierania dziwnych rozwiązań.