Dziś startuje 13. kolejka Ekstraklasy. Mamy dobrą wiadomość dla kibiców. Wszystkie mecze w stacji Canal+ będą odkodowane. <a href="http://wyniki.interia.pl/rozgrywki-L-polska-ekstraklasa,cid,3,sort,I">Lotto Ekstraklasa - sprawdź terminarz, wyniki oraz tabelę!</a> Początki systemu VAR w Polsce były bardzo trudne. Procedur, które zdarzały się w dwóch meczach każdej kolejki, nie rozumieli piłkarze, dziennikarze oraz kibice. Zarówno ci obecni na stadionie, jak i ci przed telewizorami. Z każdym meczem było jednak coraz lepiej, a błędów - jak ten w meczu Śląsk Wrocław - Cracovia - w którym Szymon Marciniak, mimo wsparcia VAR-u, podyktował karnego z "kapelusza", było coraz mniej. Kibice przyzwyczaili się natomiast do charakterystycznego "telewizorka", który arbiter układa ze swoich rąk, sygnalizując użycie systemu powtórek wideo. - Nie wszyscy wierzyli, że się uda, a jednak, mimo bardzo krótkiego czasu na przygotowanie, udało nam się i funkcjonuje to bardzo dobrze. Widać nawet na przykładzie meczu Cracovia - Pogoń i tej bramki, w której Jarosław Fojut absorbował bramkarza - mówi Interii, Zbigniew Przesmycki, szef Kolegium Sędziów PZPN. W ostatni weekend system powtórek wideo po raz pierwszy gościł na siedmiu spotkaniach Ekstraklasy. Pomógł orzec "jedenastkę" dla Wisły w meczu ze Śląskiem, uznać prawidłową bramkę Mateusza Cetnarskiego w spotkaniu Piast - Sandecja, a także dostrzec spalonego przy golu dla Górnika w starciu z Zagłębiem. - Ten spalony był minimalny, ale jednak był. To kolejny dowód tego, że ta technologia nam pomaga - ocenia szef polskich sędziów. - My nie idziemy nikomu na przekór. Szeroko rozumiana opinia publiczna domagała się VAR-u i ma. Gdyby nie było chęci ze strony klubów, zawodników, nie byłoby tematu - dodaje Przesmycki. VARiactwo we Włoszech, chaos w Niemczech System powtórek wideo działa także za naszą zachodnią granicą, ale tam wygląda to zupełnie inaczej niż w Polsce. "Centrum dowodzenia" nie znajduje się w wozie pod stadionem, a w Kolonii, gdzie pracuje cały sztab sędziów, z którymi łączy się sędzia główny. Takie rozwiązanie, biorąc pod uwagę światłowodowe połączenie, jest jednak dużo droższe. Arbiter ma jednak, podobnie jak w Polsce, możliwość samodzielnego sprawdzenia powtórek na monitorze przy linii bocznej. Mimo dużych nakładów finansowych wejście VAR w życie w Bundeslidze również nie obyło się bez zgrzytów. W pierwszej kolejce sezonu system nie działał na kilku stadionach. Kontrowersje przyniósł także mecz sprzed kilku tygodni, kiedy Borussia mierzyła się z FC Koeln. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, dortmundczycy strzelili gola, ale sędzia wcześniej odgwizdał faul na bramkarzu. Arbiter skorzystał z VAR i cofnął decyzję o faulu, uznając jednocześnie trafienie Sokratisa. Piłkarze Kolonii mieli pretensje, które tłumaczyli faktem, że gol padł po gwizdku sędziego w związku z faulem na bramkarzu. Domagali się nawet powtórzenia meczu. Jeszcze bardziej "zVARiowana" sytuacja ma miejsce we Włoszech. Tamtejszej mentalności daleko do niemieckiej organizacji, precyzji oraz dokładności. Nic więc dziwnego, że panuje tam większy chaos niż w Ekstraklasie czy Bundeslidze. Włoska prasa sugerowała nawet, że... system nie zawsze działa. W meczu Chievo - Atalanta, sędzia miał skonsultować decyzję i po zaledwie 15 sekundach, tylko za pomocą systemu łączności, zmienił swoje poprzednie orzeczenie. W takim czasie naprawdę ciężko obejrzeć powtórkę więcej niż raz i nawet w ewidentnej sytuacji, trudno podjąć decyzję. Przeciwnikiem systemu jest trener Juventusu Turyn, Massimiliano Allegri, którego zespół brał ostatnio udział w dwóch "zVARiowanych" spotkaniach. Przed reprezentacyjną przerwą, Juventus zremisował z Atalantą Bergamo 2-2. "Starej Damie" nie uznano prawidłowej bramki, cofając akcję do samego początku, gdzie Stephan Lichtsteiner faulował jednego z rywali. W sobotę, Juventusowi uznano, mimo obecności VAR-u, nieprawidłowego gola, a następnie podyktowanego wątpliwego karnego dla Lazio. Były włoski sędzia międzynarodowy - Roberto Rosetti, który odpowiada za wdrożenie VAR-u w Serie A, twierdzi, że już teraz widać, że system się sprawdził, a sędziowie dobrze sobie z nim radzą. - Na 309 przypadków, w których użyto powtórek wideo, 288 razy potwierdzono decyzje sędziów, a tylko 21 razy zmieniono. To zaledwie trzy na kolejkę - mówił w wywiadzie dla "La Gazzetta dello Sport". Anglicy testują, Hiszpanie negocjują Od lat, z pięciu najlepszych lig na świecie, najbardziej krytykowani są sędziowie z Hiszpanii. To oni są zazwyczaj podawani za przykład tego, jak nie powinno się sędziować. Zarząd Ligi Hiszpańskiej (LFP) wraz z RFEF (Hiszpańska Federacja Piłkarska - przyp. red.) wciąż jednak zwlekają z wprowadzeniem systemu. Od kilku lat starali się, aby FIFA zezwoliła im na stosowanie tzw. "Sokolego Oka", które pozwala na sprawdzanie, czy piłka przekroczyła linię bramkową. Czemu się nie udaje? LFP i FIFA różnią się w swoich kryteriach. FIFA ma system z homologacją, ale w La Liga chcieliby używać innego. Światowa federacja korzysta z technologii, w której bramkę, pod każdym kątem, monitoruje aż 14 kamer. Przy każdym zbliżeniu piłki do bramki wykonuje się rekonstrukcję akcji w systemie 3D, który stwierdza, czy futbolówka przekroczyła linię. Wówczas arbiter otrzymuje sygnał do swojego zegarka. Hiszpanie chcieliby natomiast systemu, który już działa na stadionach, dzięki telewizji transmitującej rozgrywki. - Jest takie powiedzenie, że w Hiszpanii w piłkę grają geniusze, ale piłką rządzą idioci i chociaż to są bardzo mocne słowa, momentami trudno się z nimi nie zgodzić. Hiszpańscy sędziowie są po prostu słabi i naprawdę dobrze byłoby, gdyby mieli pomoc w postaci nowoczesnej technologii - mówi Interii, dziennikarz "Gazety Wyborczej" i ekspert ligi hiszpańskiej, Dariusz Wołowski. Zachodzi pytanie, czy w momencie, kiedy we Włoszech i Niemczech stosuje się VAR, Hiszpanie powinni dalej pracować nad "Sokolim Okiem"? - Wydaje mi się, że skoro trzeba wydać kilkaset tysięcy na technologię, która pomoże tylko w sytuacjach bramkowych, to lepiej dołożyć i zainwestować w VAR - dodaje Wołowski. Hiszpańskie media podają, że władze ligi i federacja doszły do porozumienia, które pozwoli wprowadzić VAR od przyszłego sezonu. Warunkiem jest przeprowadzenie testów offline (system będzie obecny na stadionie, ale nie będzie mógł pomagać arbitrom) w obecnych rozgrywkach. Tutaj znów pojawi się jednak problem technologiczny. Według wytycznych IFAB (Międzynarodowa Rada Piłkarska odpowiedzialna za tworzenie zasad gry w piłkę nożną - przyp. red) system powtórek wideo wymaga wewnętrznego systemu zainstalowanego na wszystkich stadionach w lidze, który posiada homologację FIFA. Hiszpanie korzystają jednak z innego systemu, który ma homologację, ale nie stosuje go Międzynarodowa Federacja Piłkarska. VAR wymaga również poszerzenia grona sędziowskiego. Obecnie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Hiszpanii jest ich zaledwie 20. Do samej obsługi VAR w danej kolejce potrzeba przynajmniej dziesięciu kolejnych. Systemu wciąż nie ma także w Premier League, która swego czasu, jako pierwsza na świecie liga wprowadziła system "goal-line", pozwalający określić, czy piłka w danej sytuacji przekroczyła linię bramkową czy nie. Przesmycki w rozmowie z Interią, ocenia, że system powtórek wideo się sprawdza i poleciłby go także włodarzom lig zagranicznych, które VAR-u jeszcze nie używają. Anglicy testują VAR, ale najwcześniejszym terminem, w którym technologia może zostać oddana do użytku, jest początek sezonu 2018/2019. System powtórek wideo to niewątpliwie wielkie ułatwienie dla sędziów, którzy unikają błędów wypaczających wyniki meczów. Dobrze byłoby zadbać jednak o to, aby system jednolity był nie tylko w teorii, ale i praktyce. Obowiązywał wszędzie (przynajmniej w najwyższych klasach rozgrywkowych w Europie), był stosowany w podobnych sytuacjach i w takiej samej formule.