Syn legendy Wisły Kraków zaatakowany przez chuligana. Victor Guedes: Czy nie będzie powtórki?
- Miałem takie obawy, że gdyby na trybunach był obecny mój tata lub jeszcze więcej osób z mojej rodziny, to coś więcej mogłoby się stać. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, bo tata ma jeszcze ciemniejszą karnację ode mnie. Ktoś by do niego zagadał, a może sprowokował go do jakiejś reakcji? - mówi w rozmowie z Interią Victor Guedes, syn byłej gwiazdy Wisły Kraków - Brazylijczyka Clebera, piłkarz IV-ligowych Karpat Krosno. Podczas meczu w Jarosławiu 24-latek, który lada moment spodziewa się polskiego paszportu, padł ofiarą fizycznego ataku ze strony jednego z chuliganów. Mężczyzna trafił w ręce policji.
Artur Gac, Interia: Dojeżdżasz do Krosna z Rzeszowa?
Victor Guedes, piłkarz Karpat Krosno: - Tak, zdecydowałem się nie przeprowadzać. Tam dobrze mi się mieszka już od trzech lat, a ogólnie w Polsce żyję 9-10 lat.
Dlaczego Karpaty Krosno?
- Gdy odchodziłem z Lubaczowa, to moim celem była trzecia liga lub taki projekt, w którym się rozwinę. Były możliwości, ale przez to, że nie mam polskiego paszportu, kluby odrzuciły moje nazwisko. Będąc Brazylijczykiem miałem zawężone pole działania. A w Karpatach plan jest taki, że jeśli uda nam się wywalczyć awans do trzeciej ligi, to z chęcią realizowaliby ze mną przyszłościowy projekt. Widziałem tutaj potencjał, mam dobry kontakt z trenerem Dariuszem Lianą. Póki co wyniki są, jakie są.
Czyli gdyby nie kwestie regulaminowe, które cię ograniczają, miałbyś trochę inną perspektywę?
- Sto procent. I to już nie tylko w Krośnie czy Lubaczowie, tylko w Stali Rzeszów. Może powiem tak: gdybym już wcześniej miał polski paszport, to moja przygoda z piłką byłaby trochę inna. Ale jest, jak jest.
Na jakim etapie są procedury paszportowe?
- Z informacji, jakie posiadam, do końca tego roku będę miał dokument w swojej ręce.
Bliziutka perspektywa.
- Tak, w końcu!
Ile czasu trwała cała biurokracja?
- Zacząłem mniej więcej trzy i pół roku temu, gdy byłem w Stali Rzeszów. Później ambasada polska w Brazylii, z którą mam dobry kontakt, bardzo mi pomogła.
Trwało to tak długo, bo po drodze nie zawsze dociskałeś temat?
- Dokładnie tak. Gdy z rodziną wyjechaliśmy z Polski, nie zwracaliśmy na to tak bardzo uwagi. Dopiero gdy zorientowaliśmy się, że należy nadać tempa, zaczęły się odpowiednie działania.
Co twój tata Cleber robi dziś na co dzień?
- Ma szkółkę w Brazylii, dla dorosłych i młodych, gdzie opłacasz miesięczny karnet i możesz grać w piłkę, siatkówkę, siatkonogę, tenis, albo chodzić na basen lub tylko się opalać. Jest to taki multisportowy obiekt, którym zarządza. To on stworzył ten kompleks na terenie, który kupił. Dokładnie w tym miejscu sam grał w piłkę, gdy był bardzo młody.
Kursuje między Brazylią, a Polską?
- Bardzo często do nas przyjeżdża, czy to na święta, czy na przykład na urodziny.
W Krośnie jeszcze nie było okazji, by widział cię w barwach Karpat?
- Jeszcze nie, natomiast był plan, by przyjechał na mecz z Jarosławiem. Niestety lub stety to mu się nie udało, bo miał pewne sprawy, natomiast ma zamiar jeszcze przed końcem sezonu przyjechać, by zobaczyć mnie w akcji.
Gdyby tata dotarł na mecz z JKS-em Jarosław, w którym doszło do skandalu, gdy po meczu jeden z chuliganów wbiegł na boisko i ciebie kopnął, jak by to zniósł?
- Szczerze mówiąc nie wiem, jak ta sytuacja mogłaby się rozwinąć. Miałem takie obawy, że gdyby był obecny mój tata lub jeszcze więcej osób z mojej rodziny, to coś więcej mogłoby się stać.
Co podpowiada ci intuicja?
- Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, bo mój tata ma jeszcze ciemniejszą karnację ode mnie. Ktoś by do niego zagadał, a może sprowokował go do jakiejś reakcji? Nie wiem, naprawdę nie wiem. W każdym razie ze strony Jarosławia było kilkuset kibiców.
A takich krewkich?
- Chuliganów i kiboli mogła być mniej więcej stówka. Wie pan, o co się najbardziej boję?
Pewnie nie tylko o siebie.
- No właśnie, to nie chodzi o mnie. Akurat teraz wydarzyła się mega ciężka sytuacja, ale dużo jest takich historii, gdy gram mecz i jestem obrażany. Ja to olewam, ale na przykład przyjdzie moja mama, czy mój brat z córką i ich nie będę mógł chronić. Najbardziej to o nich mi chodzi. Ja jestem na boisku, wokół jest jakaś tam ochrona, zawsze mogę pójść do szatni, ale moi bliscy pozostaną na trybunach.
I ogarnia człowieka bezsilność. Przecież nie rozważamy scenariusza, żebyś miał fizycznie konfrontować się ze swoimi antagonistami.
- Totalnie tak, jest to rodzaj bezradności.
Kto z twoich bliskich oglądał mecz z Jarosławiem?
- Mój brat akurat miał mecz, więc była tylko jego żona i córka.
Córka w jakim wieku?
- 9 lat.
Okrzyki pod twoim adresem też były wznoszone?
- Oczywiście.
I trzeba było wytłumaczyć bratanicy, co się stało?
- Ona dopytywała, ale ponieważ temat jest delikatny, nie wprowadzaliśmy jej w żadne szczegóły. Po prostu powiedzieliśmy, że byli na nas źli, dlatego po wygranym meczu podchodzili agresywnie. Nie mogłem jej powiedzieć, że jestem winny tylko dlatego, bo mam ciemniejszą karnację.
Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, byś padł ofiarą fizycznego ataku?
- Nie, to absolutnie była pierwsza taka sytuacja w moim 24-letnim życiu.
Co boli najbardziej? Bo domyślam się, że nie ból fizyczny.
- Powiem to samo, co powiedziałem, jak byłem na policji. To, że chłop doskoczył i mnie kopnął, za bardzo mnie nie ruszyło. Bardziej zabolało mnie to, że będąc blisko linii, po ludzku czuł się w pozycji wyższej niż ja, bo mam inny kolor skóry. I przez to mógł porównywać mnie do zwierzęcia i jeszcze się z tego cieszyć. To najbardziej boli. Wychodząc na kolejny mecz, gdzie kibice będą mocną stroną, jak mam się nie obawiać o to, czy nie będzie powtórki? Nie wiem, jak będę się czuł. Nie mogę pojąć, że nadal są na tym świecie ludzie, którzy w ten sposób klasyfikują innych. Nie mam problemu z tym, jeśli ktoś będzie mi wrzucał, że jestem słaby piłkarsko, nie umiem strzelać goli, itd... To jak najbardziej zrozumiem. Natomiast kwestii ludzkich nie jestem w stanie pojąć.
Czyli kolejne mecze na wyjazdach, gdzie będziesz czuł obecność skonsolidowanej, nieprzyjaźnie nastawionej grupy kibiców, rodzą obawy o udźwignięcie tego w warstwie mentalnej, że za chwilę ktoś może wbiec i zagrozić ci fizycznie?
- Dotknął pan fundamentalnej kwestii. Przecież możemy sobie wyobrazić, że zagramy z klubem, którego kibice mają porozumienie z tymi z Jarosławia. I teraz przez to, co stało się z tamtym kibolem, którego zawinęła policja, oni może będą chcieli zrobić mi na złość lub się zemścić.
Bo będą widzieli w tobie tzw. konfidenta?
- Dokładnie tak. Będę musiał sobie z tym poradzić. Zobaczymy, czy większa jest we mnie pasja do piłki czy przeważy strach. Na ten moment pasja do piłki jest większa, ale nie daj Boże może dojść do takiej sytuacji, że będę miał obawy przed wyjściem na boisko. I zamiast o piłce nożnej, będę myślał o czymś innym.
Ewentualnie wyjdziesz, ale będziesz jednym, wielkim kłębkiem nerwów.
- No właśnie, noga będzie mi drżała i ciało będzie niespokojne, bo zacznę przejmować się wszystkim tym, czym nie powinienem.
To jest już taki moment, w którym potrzebujesz wsparcia psychologicznego?
- Z psychologiem jeszcze nie miałem rozmowy, ale z trenerem i chłopakami z drużyny. I mogę powiedzieć, że atmosfera jest tutaj super, w tej sprawie otrzymałem mocne wsparcie. Z trenerem już parokrotnie o tym rozmawiałem, także telefonicznie. Ale na luzie, nie na zasadzie, by robić ze mnie ofiarę i wzmacniać takie poczucie. Głaskanie w niczym nie pomoże. Gdy mnie pytają: "Victor, jest dobrze?", odpowiadam, że to już było i idźmy dalej. Z ojcem też na ten temat rozmawiałem.
No właśnie. I co panu powiedział?
- Zapytał mnie, czy cokolwiek mi się stało. A to, że zostałem kopnięty, to już historia. Trzeba iść do przodu. Dodał, że przecież wiem, że nie jestem taki, jak w moim kierunku krzyczeli. Zapytał też, czy sam mam jakieś wyrzuty sumienia, ale nie mam prawa ich mieć. Budował mnie mentalnie. Rozmawiałem też z ludźmi z Jarosławia, z trenerem Bogdanem Zającem, z niektórymi piłkarzami przybiłem "pionę", a bardzo wsparli mnie Wojtek Reiman i Mateusz Zając.
Na pewno nie można wrzucać wszystkich ludzi do jednego worka.
- To samo powiedziałem. Z trenerem i piłkarzami z Jarosławia mam bardzo dobry kontakt. Do nich nie mam żadnych pretensji. Ci, co mają czyste sumienie, to je mają.
Do tego wydarzenia doszło w minioną sobotę. Otrzymałeś do dzisiaj wiadomość z słowami wsparcia od kogoś z zarządu JKS-u?
- Nie, żadnego. Natomiast od tego czasu pojawił się jeszcze atak ze strony trzech-czterech kibiców, którzy napisali do mnie na Instagramie.
Wiadomości prywatne?
- Tak.
Podchodzące pod groźby?
- Groźby nie, ale bardziej wiadomości dyskryminacyjne. Pisali, że teraz się skarżę i znów mnie obrażali rasistowsko. Natomiast, muszę podkreślić, ogromna przewaga była wiadomości pozytywnych, takich ze wsparciem.
Gdybyś chciał ruszyć temat tych osób, to byliby łatwi do zidentyfikowania?
- Myślę, że dałoby się to szybko zrobić. Ale zostawię. Nie będę sobie zawracał głowy tym, by z tymi ludźmi walczyć, bo chyba bym oszalał. Choć, powiem panu, jednemu wysłałem krótką wiadomość.
Co napisałeś?
- Że jeśli lepiej się z tym czuje, to życzę mu powodzenia w życiu. To nie ja zmienię ten świat, ani pan. W pojedynkę jesteśmy bezsilni.
Słuchając wielu sportowców, dzisiaj niestety chyba na porządku dziennym są nienawistne komentarze, które otrzymują w mediach społecznościowych.
- I niestety poniekąd trzeba się na to uodpornić. Ważne, że wokół jest masa wartościowych ludzi, bardzo dobrze mi się z panem rozmawia. A jeśli kiedyś podejdzie ktoś do mnie i zapyta, jak mi jest w Polsce...
No właśnie - co odpowiesz?
- Ludzie są mega otwarci. Idę do sklepu w Rzeszowie, który mam nieopodal. Mówimy sobie z panią "dzień dobry", a ona zagaduje, że jestem tym samym panem, który regularnie kupuje u niej wędlinę lub pieczywo. Wielu ludzi jest bardzo spoko. Nigdy nie powiem, że Polska jest rasistowskim krajem. Nigdy bym tego nie powiedział, bo wiem, że może 0,5 procenta ludzi ma takie podejście.
Polska zmienia się na twoich oczach?
- Bardzo. Pamiętam, jak pierwszy raz przyjechałem, gdy miałem 5-6 lat, to pamiętam, że więcej było ludzi powiedzmy innych mentalnie. Wcześniej nie było tak łatwo pójść sobie do galerii z moim tatą, czy z bratem i czuć się na luzie, wtopionymi w tłum, jakbyśmy byli jednymi z wielu. Zdarzało się tak, że podążał za nami ochroniarz, obserwując nasze zachowanie w sklepie. Dzisiaj ludzie w takich miejscach, czy to sklepy czy restauracje, podchodzą do nas tak, jakbyśmy byli stąd. Gościnność wobec nas, obcokrajowców, jest dużo większa.
A z Krosnem jakie masz doświadczenia?
- Mogę powiedzieć, że czuję się tutaj bardzo dobrze. Zresztą dużo rozmawiam z trenerem, które ma bardzo duże doświadczenie z obcokrajowcami. Ludzie są tutaj super, czuję że stoją za mną. Nie traktują mnie jak przybysza, tylko po prostu - Victora. Może mało spędzam tutaj czasu, ale o mieście mogę powiedzieć tylko dobrze. Mam nadzieję, że choćby jedna osoba, która to przeczyta, pomyśli sobie, że warto widzieć dobrego człowieka w kimś, kto tylko fizycznie wygląda nieco inaczej.
Gdy już będziesz miał w ręku polski paszport, masz w planie pierwszą, ważną decyzję?
- Na pewno będę miał łatwiej prowadzić rozmowy z klubami, ale w tej chwili moim priorytetem są Karpaty. Ogólnie łatwiej będzie mi żyć w Polsce, nie będę już musiał spełniać tyle wymogów formalnych, które są wymagane od obcokrajowca. A chodzi też o takie sprawy, jak choćby wynajem mieszkania, czy założenie firmy. A także kolejne studia, które planuję podjąć. Jedna z pierwszych moich myśli z paszportem w ręku będzie taka, że nie będę już takim ciężarem dla klubów, jakim byłem dotychczas.
Masz jeszcze duże, piłkarskie ambicje, a może już bardziej patrzysz na to, co po karierze, stąd myśl o studiach, czy temat założenia firmy?
- Kiedyś miałem tak, że wyobrażałem sobie siebie tylko przy piłce nożnej. Teraz mam 24 lata, więc muszę koniecznie mieć furtki, o których pan powiedział. I nie będę ukrywał, że faktycznie mam w głowie już mniej więcej swój plan B, C, D...
Nawet do "D" już doszedłeś?
- (uśmiech) Tak, mniej więcej z trzy plany już mam.
A taki pierwszorzędny?
- Chciałbym nadal pracować w sporcie, w tym kierunku skończyłem pierwsze studia z zarządzania. A jeśli nie, wówczas planuję zrobić kolejne studia z fizjoterapii, co bardzo mnie interesuje i wówczas otworzyć swoją firmę, gdzie także mógłbym prowadzić treningi. Bardzo interesuję się także modą. Co więcej? Z dziewczyną mamy też plany ze stomatologią, więc trochę pomysłów już się zrodziło. Poza tym, jak już wspomniałem, dość często przyjeżdża także mój ojciec, więc również z nim mógłbym coś porobić w Polsce, a jego nazwisko na rynku mogłoby pomóc.
Jesteś w takim momencie życia, że finansowo stałeś się już zupełnie niezależny, czy tata jeszcze dotuje cię realami z Brazylii?
- Coś tam dotuje, na przykład jak trzeba kupić jakiś bilet do Brazylii, w jedną i drugą stronę. Ostatnio sprawdzałem i bilety kosztowały 8 tysięcy złotych, więc pomyślałem sobie: "to jak, nie zadzwonić do taty? W końcu święta tak blisko" (śmiech). "Dobra synu, skoro tak prosisz" - zareagował. Wie pan, tata zawsze pomoże. Zresztą nie tylko on, mama także. Niemniej bardzo bym chciał stać się już w pełni samodzielny, aby za jakiś czas samemu pomóc tacie. To jeszcze nie ten moment, ale wierzę, że kiedyś na pewno nastąpi.
Na tę chwilę planujesz długie lata życia związać z Polską?
- Widzę siebie w Polsce na dłuższy czas, ale gdybym miał możliwość mieszkania w innych krajach, w Europie, to bardzo bym chciał. Natomiast na pewno bym nie narzekał, gdybym miał zostać w Polsce na całe życie. I w sumie bardzo bym się cieszył.
Rozmawiał Artur Gac