Jakub Żelepień, Interia: W ostatnich miesiącach słowo "sportwashing" jest odmieniane przez wszystkie przypadki, myślę, że głównie w kontekście katarskiego mundialu. Ten malutki kraj nie jest jednak jedynym, który wie, jak wykorzystywać polityczny soft power za pomocą sportu. Jaka jest w tej chwili realna siła arabskiego lobbingu?Mieszko Rajkiewicz, Instytut Nowej Europy: Jest bardzo duża. Oczywiście predestynuje ich do tego wiele czynników: obecna sytuacja polityczna na świecie (szczególnie w kontekście wojny w Ukrainie oraz relacji Wschód-Zachód), naturalne złoża surowców, kierunki ich polityk zagranicznych czy właśnie działania soft power, bo "sportwashing" wpisuje się w narzędzia miękkiego prowadzenia polityki międzynarodowej, czyli próby oddziaływania na inne państwa, ale w nieinwazyjny sposób. Wszelkie umowy sportowe sponsoringowe czy organizacyjne są właśnie elementem takich działań. Jest to jednak tylko część większej strategii, zgodnie z którą Arabia Saudyjska, Katar oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie pracują nad relacjami politycznymi z europejskimi stolicami. Wielka Brytania czy państwa Unii Europejskiej dogadują dla siebie umowy energetyczne, a państwa Bliskiego Wschodu zyskują na przykład nowe kontrakty militarne. Skupmy się na futbolu. Przewrócenie całego piłkarskiego kalendarza do góry nogami i organizacja mundialu w Katarze pokazują, że Arabowie mogą zrobić absolutnie wszystko. Czy derby Zatoki Perskiej - czyli na przykład spotkanie PSG - Manchester City - w finale Ligi Mistrzów co rok to realny scenariusz, z którym warto się pozwoli oswajać?- To możliwe. Oczywiście na tym najwyższym poziomie potrzeba też trochę szczęścia, ale właściciele Manchesteru City oraz PSG zrobili dużo, by zbudować mocne drużyny. Mówiąc "dużo", mam na myśli oczywiście ogromne pieniądze, jakie wpompowano w te dwa kluby. Swoje miliardy inwestują Katarczycy, robią to też Saudyjczycy i szejkowie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Po co tak naprawdę ZEA rywalizują z sąsiadem?-Na pierwszy rzut oka chodzi o przyciąganie turystów, promowanie własnego kraju jako głównej destynacji turystycznej w tym regionie, ale jest też drugi, zakulisowy powód: chodzi o walkę o wpływy. Oczywiście w kilku wymiarach Arabia Saudyjska i ZEA idą ramię w ramię (np. w kwestii bojkotu Kataru w latach 2017-2021), ale przede wszystkim te kraje rywalizują na polu interesów ekonomiczno-politycznych w Europie. Właścicielstwo i sponsoring klubów piłkarskich jest wizerunkową przykrywką i częścią układanki wszystkich działań tych państw w Europie.Europa to jedna strona medalu, ale jest też druga, a mianowicie potężne inwestycje we własne ligi piłkarskie. Przytoczę nazwiska kilku piłkarzy, którzy tylko w ostatnim czasie trafili do ZEA: Allan, Andrij Jarmołenko, Miralem Pjanić, Paco Alcacer czy Kostas Manolas. To są naprawdę duże, choć nieco podstarzałe nazwiska. - Tutaj wrócę do wątku promowania turystyki. Ściąganie gwiazd na Bliski Wschód to próba zyskania ambasadorów. Nawet jeśli oficjalnie jakiś piłkarz, będący już na emeryturze, nie użyczy swojego wizerunku, by promować dany kraj, to przynajmniej po powrocie do ojczyzny uniknie negatywnych wypowiedzi. Takim przykładem może być Xavi, który po powrocie do Barcelony raczej nie wypowiadał się negatywnie o Katarze, gdzie kończył karierę i rozpoczął pracę jako trener. Wszystkie działania, o których mówimy, faktycznie są skuteczne? Pytając wprost: szejkom opłaca się inwestować w sport tak potężne kwoty?- Zachodnia opinia publiczna jest bardzo wyczulona na te działania i mogą one być nie do końca skuteczne, natomiast sportowy sukces klubów wspieranych przez Arabię Saudyjską, ZEA czy Katar lub organizacja imprez sportowych może dać pozytywny efekt wizerunkowy w Azji lub Afryce. Tam kraje z Bliskiego Wschodu również budują relacje polityczne oraz gospodarcze. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia