Piotr Jawor: Jest pan przesądny? Stanisław Oślizło: - Może trochę. Gdy jadę autem i czarny kot przebiegnie drogę, mówię żonie: "Eluś, trzeba zwolnić". Pytam, bo w 1970 r. w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów z Romą miał pan wielkie szczęście. Po dwóch remisach o awansie decydowało losowanie... - Kiedyś przeczytałem, że zielony to kolor nadziei. Sędzia miał żeton - po jednej stronie zielony, po drugiej czerwony. Stanęliśmy naprzeciw siebie z Fabio Capello i szybko wskazałem na zielony. Żeton zawirował, patrzymy... Jest - trafiłem, gramy w finale! Ale podobno do czerwonego miał pan awersję. - Długi temat... Komuniści skazali mojego ojca na dożywocie, bo chciał innej Polski. Zaangażował się w konspirację i szybko Służba Bezpieczeństwa go zamknęła. Później zmniejszono karę do 25 lat, a następnie na osiem lat pracy w kamieniołomach. Ja też miałem problemy. Gdy skończyłem karierę, to w 1973 r. dostałem propozycję bycia menedżerem w niemieckiej firmie, która legalnie współpracowała z polskim górnictwem. Handlowali maszynami. Dali dobrą pensję, samochód, gabinet, więc czemu nie skorzystać? Jeździłem na kopalnię z inżynierem i ocenialiśmy, czy coś należy zrobić z naszym sprzętem. SB szybko jednak zadziałało. W jaki sposób?- Pojechaliśmy na targi do Poznania. Ja z kwiatami, upominkami, koniaczkami, częstowałem naszych współpracowników. Rozeszło się, że Oślizło, były reprezentant Polski, pracuje w niemieckiej firmie. Pewnego dnia przyjechał facet. Widać, że lekko zażenowany i przestraszony. Wyciąga list od dyrektora kopalni, w której cały czas byłem zatrudniony, ale wybierałem zaległy urlop. Myślę: "Może to jakieś życzenia, może pozdrowienia?". A tam napisane: "Odwołuję pana z urlopu z nakazem natychmiastowego stawiennictwa na kopalni". Pomyślałem: "Żeby kopalnia bez Staszka Oślizły nie mogła fedrować?". No nic, wsiadłem w samochód i na drugi dzień idę do dyrektora. A ten łapie się za głowę i mówi: "Staszek, coś ty najlepszego narobił!". Nie wolno było wtedy o mnie mówić, nie można było pisać. Cisza! No cóż, wróciłem do pracy. I co było dalej? - Zadzwonił do mnie dyrektor innej kopalni i mówi: "Załatwię ci przeniesienie". Ucieszyłem się, ale ten wkrótce oddzwania i mówi: "Staszek, ja ci wszystko załatwię, ale nie to". Wszyscy się bali partyjnych. Jeździłem więc do kopalni jakieś 20 km, miałem powoli tego dość, ale nie pozwolili mi się przenieść. Po prostu chcieli mnie zniszczyć! Wiem pan jak się czułem? Niedawno byłem na piedestale, a później tak mnie traktowali... Któregoś dnia w drodze do pracy miałem wypadek. Po nim żona mówi: "Idź do lekarza i załatw przeniesienie!". No i dziś muszę przyznać, że mam bardzo mądrą żonę (śmiech). Powiedziałem lekarzowi o co chodzi. Położył mnie na tydzień na oddziale, wypisał co trzeba, a ja z tym do dyrektora. Ten mówi: "No, Staszek, na takiej podstawie mogę cię przenieść. Tego nikt mi nie zakwestionuje!". I zacząłem pracować blisko domu, do tego zostałem trenerem w Sparcie Zabrze. I tak się moje problemy skończyły. Ale teraz pan wie, czemu nie lubię czerwonego (śmiech). Często ustrój mieszał się ze sportem? - Dobra, opowiem coś jeszcze. Graliśmy z Zagłębiem Sosnowiec, a z nimi od zawsze były zaszłości. W szatni w Sosnowcu każdy z nas w szafce znalazł wycinek z gazety "Przyjaciółka", z reklamą filmu "Krzyżacy". Boże drogi, jacy my Krzyżacy? Przecież byliśmy Polakami z krwi i kości! Cóż, zmobilizowali nas jeszcze bardziej i wygraliśmy 2-0. Przed rewanżem kierownik przyszedł do nas z bukietami kwiatów. Pytamy: "Marian, co jest? Ktoś ma urodziny?". A on na to: "Wiecie, panowie, ci z góry kazali... ". Wychodzimy na środek boiska i każdy z nas zawodnikowi Zagłębia Sosnowiec ma wręczyć te kwiaty. No daj pan spokój... Trudno, daliśmy im, a na boisku wygraliśmy 7-2. Śmialiśmy się z nich: "Ale ta partia i kolor czerwony wam pomogły". CZYTAJ DALEJ! Rozmawiał Piotr Jawor