Całą rozmowę ze Stanisławem Czerczesowem zobacz na kanale "Po gwizdku". Sebastian Staszewski, Interia: - Kiedy był pan po raz ostatni w Warszawie? Bo w tym roku odwiedził pan już Polskę, ale był pan nie w stolicy, a we Wrocławiu, gdy graliśmy z Rosją. Stanisław Czerczesow: - Kiedy byłem tu po raz ostatni, chyba także przyjechałem na mecz... Więcej niż dwa lata temu... - Legia grała w pucharach. I wtedy też wygrali. Bo kiedy przyjeżdżam, to Legia musi wygrywać. Z Leicester w Lidze Europy nie tylko wygrali, ale i zagrali bardzo solidny mecz. - Na pewno nie powiem, że to była niespodzianka, bo od początku spodziewałem się dobrego widowiska. Wiem, na co Legię stać, kiedy gra na swoim stadionie. Wiem też, jakich ma kibiców... Ci z Leicester byli nie tylko dwunastym zawodnikiem, ale trzynastym i czternastym! Dlatego w takiej atmosferze nie można było grać słabo. Tym bardziej, że Anglicy nie mieli pomysłu, jak Legię ograć. Dlaczego w ogóle przyjechał pan do Polski? - Rozmawiałem z prezesem Dariuszem Mioduskim. Byłem w Austrii, a on powiedział, że Legia gra ze Spartakiem w Moskwie. No i przyleciałem. Potem zaprosił mnie na drugi mecz ze Spartakiem, ale on będzie dopiero w grudniu. Nikt nie wie, co będę robił w grudniu, dlatego pomyślałem, że przyjadę teraz, póki mam czas. Tak będzie łatwiej dotrzymać słowa. Bo to, co mówię, zawsze robię. Dlatego od razu przyleciałem. Prezes powiedział, że w klubie są nowości, jest nowe centrum treningowe. Poza tym, jeśli mam być szczery, to stale wspominam Warszawę. To był dobry czas. Wspaniała drużyna. Dobrze zorganizowany klub. Także ludzie, którzy w nim pracowali, od prezesa do sprzątaczki. Dlatego, kiedy pojawiłem się w stolicy, powiedziałem, że przyjechałem do siebie. Sebastian Staszewski, Radosław Majewski i Sławomir Peszko o polskiej Ekstraklasie - Oglądaj teraz! To może powinien pan znów popracować w Polsce? - Nigdy nie można tak myśleć o przyszłości. Nigdy nie myślałem, że będę pracował w Legii, a tak się poukładało, że Legia się zgłosiła. Było stulecie klubu, były dość duże kłopoty, a ja byłem do wzięcia. Zadzwonił do mnie mój przyjaciel Mariusz Piekarski i powiedział, że Bogusław Leśnodorski ma problemy. Powiedziałem: - "Okej, pojadę, pomyślę, porozmawiam". I już. Później tak samo przyszła reprezentacja Rosji, również nigdy o niej nie myślałem. Więc tylko Bóg wie, gdzie będziemy jutro. Co pan myśli dziś o Legii? Bo wiele razy mówił pan o tym, że przyjdzie dzień, kiedy wróci pan tutaj, bo projekt "Czerczesow w Legii" nie został ukończony. Nie mówię, że teraz albo jutro, ale czy nadejdzie taki dzień, gdy będzie pan pracował w Legii po raz drugi? Czy jest już pan trenerem dla Legii niedostępnym, bo jednak w Rosji pracował pan za bardzo duże pieniądze. - Jeśli coś jest dla mnie interesujące, to - tak jak w Legii - nie przychodzę dla pieniędzy. I mój sztab trenerski też tak myśli. Ważniejsze było, że to coś innego, nowego, z dużym potencjałem. I my to realizowaliśmy. My, jako trenerzy, i klub, jako klub. Mieliśmy aż 11 punktów straty do lidera, ale wygraliśmy ligę. Ludzie bywają różni, ale powinno się być dojrzałym. To stąd powinno wychodzić... Czuje więc pan, że jest w Legii robota, którą chce pan wykonać, bo jej pan nie skończył? - Myślę, że nie tylko moim celem czy marzeniem było to, aby Legia była europejskim klubem. Także klubu. Bo to Warszawa, centrum Europy. Są tu absolutnie wszystkie możliwości. Jeśli jest taka baza, to tym bardziej co roku na stadionie Legii powinna grać muzyka z Ligi Mistrzów. Niezależnie ode mnie. To nieważne czy jestem, czy nie. Dziś jest nowy trener, widziałem się z nim, to fajny facet, dobry trener. Kiedy rywalizowaliśmy w lidze, to już wtedy wiedziałem, że on wie, jak przygotować zespół, szczególnie w obronie. Pamiętam jak pracował z młodzieżówką, bo oglądałem ich mecze z rosyjską reprezentacją. Ale jeszcze raz powtórzę, żeby nikt nie zrozumiał, że nasz wywiad ma jakiś cel. Bardzo kibicuję klubowi, z którym zostaliśmy mistrzami, ale dziś zostawmy to tak, jak jest. W polskich mediach pojawiła się jednak informacja, że może pan pracować w reprezentacji Polski. Pytanie brzmi więc: czy to prawda, że taka propozycja byłaby dla pana interesująca? - Przede wszystkim oferty nie było. Macie trenera, który pracuje. Dlatego to byłoby absurdalne... A czy taka możliwość - choćby teoretycznie - byłaby interesująca? - Nie mówimy o reprezentacji hokejowej albo koszykarskiej, tylko o piłkarskiej. Dlatego wszystko jest możliwe. Rozumiem mentalność Polaków czy polskich piłkarzy. Więc to byłoby interesujące. Czy był jakikolwiek kontakt ze strony PZPN? - Nie, nie... Teraz nie czy nigdy? - Nigdy. Bo kilka lat temu także były plotki, że może pan pracować z naszą kadrą. - Gdy w Rosji napisali, że będę pracował w Spartaku, udzieliłem wywiadu w którym powiedziałem, że nie lubię, kiedy pisze się o mnie nieprawdę. Bo tam też jest trener, który czyta. A powinna być trenerska solidarność... Ale nie, ani razu nie było kontaktu. To prawda. Wiesz z kim był kontakt? Ja ci teraz powiem: z Turcją. Z Turcji zadzwonili, oficjalnie. Tam był kontakt. Ale o tym nikt nie napisał. To prawda. Też o tym nie słyszałem. - No widzisz? Nie lubię dyskutować o plotkach. Jestem spokojny, wiem kto dzwoni, kto mnie chce. Ale śledzi pan polski futbol, prawda? - Jeśli rozmawiamy o Polsce, to odkąd pamiętam, odkąd grałem przeciw wam jako junior, Polska zawsze miała twardą, sportową drużynę. Pamiętam Józefa Młynarczyka, Grzegorza Latę, Zbigniewa Bońka. Zespół z lat 80., który grał bardzo dobrze, który zremisował 0-0 z ZSRR. Zawsze mieliście dobrych piłkarzy i dobrą drużynę. Jeśli więc popatrzeć na pokolenie, które obecnie gra, to są to utalentowani chłopcy. Niedawno byłem w Innsbrucku, widziałem środkowego obrońcę Salzburga... Kamila Piątkowskiego. - Pojawił się na boisku w 65. minucie. Ma teraz kontuzję. - Tak, wiem. Szybki, silny, 22 lata. Dobrze grał. Perspektywy więc macie. Kiedy więc patrzy pan na naszą kadrę, myśli pan, że mamy utalentowanych piłkarzy? - Nigdy nie lubiłem słowa "utalentowany". To jakie woli pan słowo? - Ja lubię zwrot "mający możliwości". Kiedy młody piłkarz słyszy "talent", to zawsze niebezpieczne. Dla głowy. Bo "talent" to niebezpieczeństwo... Ale jeśli mówisz, że masz "możliwości", które trzeba rozwijać... Talent trudno rozwijać. A rozwijanie "możliwości" lepiej składa się w głowie. Zgodzisz się? Tak. I takich piłkarzy - mogących się rozwijać - mamy dużo? - Są, są. Skoro teraz mówimy o piłkarzach, to jest dla pana zaskoczeniem, że w reprezentacji nie ma Sebastiana Szymańskiego? Bo wiem, że regularnie obserwuje go pan w Dinamo Moskwa. - Jak trenowałem Rosję, też pytali mnie o to, dlaczego tego nie ma albo tamtego. Ja nie wiem, czemu go nie ma. Może ten, który za niego gra, jest lepszy? Może ma kontuzję? Może nie jest gotowy? Ale kiedy patrzy pan na niego w Rosji, to jest zawodnikiem na poziomie reprezentacyjnym? - Zawsze staram się być obiektywny. To moja praca, trener nie powinien być nieobiektywny. A do Szymańskiego mam sympatię, bo to ja wziąłem go do pierwszej drużyny jako szesnastolatka. Radosława Majeckiego zresztą też. Jeden jest tam, drugi w Monaco. Monaco nawet dzwoniło do mnie, kiedy chcieli go kupić. Pytali, a ja powiedziałem oczywiście, że trzeba go brać. Jeśli chodzi o Szymańskiego, oglądam każdy jego występ. Moim zdaniem z każdym rokiem jest coraz lepszym piłkarzem. I niezależnie od tego, czy strzeli bramkę czy nie, to w kadrze może mieć wiodącą rolę. A Grzegorz Krychowiak? To ostatnie pytanie o konkretne nazwisko. On zmienił klub... - W ostatnim roku w Lokomotiwie grał stabilnie. Ale jeśli porównać go z samym sobą, to nie był taki jak zawsze. Niby grał dobrze, niby solidnie, ale... Po transferze do Krasnodaru widać było, że miał wcześniej jakiś problem. A teraz gra, ostatnio zdobył bramkę, jest kapitanem drużyny. Mnie zawsze imponował. Pamiętam go z Sevilli, albo z PSG. Kiedy pracowałem w Dinamo Moskwa, miałem jego nazwisko w swoich notatkach. Było tam zresztą wielu dobrych piłkarzy. Znam go więc od dawna. On mnie nie zna, ale ja znam jego, bo jako piłkarz był na wysokim poziomie. Zawsze znałem dużo polskich zawodników. Grałem z Jerzym Brzęczkiem, Radosławem Gilewiczem. Piotr Polczak był w mojej drużynie, Maciej Rybus. Jest między nami jakieś porozumienie, zrozumienie mentalności. Z tego co wiem, miał pan kontakt z Jerzym Brzęczkiem. Zadzwonił pan do niego... - Jurek Brzęczek niedawno był w Tyrolu, widziałem go. Przed mistrzostwami Europy też tam był, przyjechał do mnie na zgrupowanie. Jak byłem w Innsbrucku, był przejazdem dzień czy dwa. Był również u mnie w Moskwie, kiedy oglądał piłkarzy. Tak jak Gilewicz. Co roku - chociaż teraz się nie udało, bo była pandemia - spotykamy się mistrzowską drużyną Tirolu w hotelu Leipziger Hof u naszego przyjaciela Andreasa i zawsze staramy się maksymalnie utrzymywać ze sobą kontakt. Myśli pan, że Brzęczek powinien był poprowadzić Polskę na Euro 2020? - Siedziałem z prezydentem rosyjskiej federacji i rozmawiałem, tak samo jak oni siedzieli. Z jednej strony to zrozumiałe, że skoro zrobił awans, to powinien prowadzić kadrę dalej. Ale ja również awansowałem na turniej, ze swojej strony kontrakt wypełniłem, a i tak nie pracuję w Sbornej. A pan chciał pracować dalej czy czuł pan, że nadszedł czas, aby coś zmienić? - Każdy człowiek może być nieobiektywny oceniając samego siebie. Zawsze to powtarzam. To pytanie o to, co pan czuł. - Ja zawsze czułem, że byłem gotów, aby pracować. Sytuacja była, jaka była. Życzyłem już kadrze powodzenia, znów mogę to powtórzyć, bo kiedy drużyna nie awansuje na duży turniej, to wszędzie jest problem. Mnie już w Sbornej nie ma, pracuje tam mój kolega, i daj Bóg, aby było normalnie. Kiedy był pan z Rosją na mistrzostwach Europy, miał pan czas oglądać mecze Polski? - Oglądałem tam wszystkie mecze. I powiem tak... To była niespodzianka, że nie wygraliśmy ze Słowacją? - Spójrz na to tak: był jeden taki moment. My graliśmy z Belgią, od naszego piłkarza odbija się piłka i jest gol. Zaliczone... Polska gra ze Szwecją, piłka odbija się od ich zawodnika, Polska zdobywa bramkę. I niezaliczone. Jest taka sytuacja i nie możesz zrozumieć, dlaczego tak się stało. Jeśli by wam zaliczyli bramkę... Jeśliby u nas nie zaliczyli gola, może byśmy tę Belgię pokonali? Albo byłby remis 0-0 i całkowicie inny turniej. A jeśliby wam zaliczyli, może byście grali dalej? My ze Słowakami graliśmy w marcu, w kwalifikacjach mistrzostw świata. I też przegraliśmy 1-2, chociaż byliśmy lepsi. My też powinniśmy, ale nie byliśmy. - Ale to pierwszy mecz, wchodzisz w turniej, jesteś trochę nerwowy, później tracisz pierwszego gola, słupek, plecy bramkarza i przegrywasz. Nie ułożyło się. Ale później graliście dobrze z Hiszpanią, ze Szwecją... Ale i w przypadku nas, i was, oczekiwania było większe. I my, i wy, ich nie spełniliśmy... Chce pan teraz znów popracować w klubie czy z kolejną drużyną narodową? - Spójrz, pięć lat pracowałem ze Sborną i dlatego, jakby to powiedzieć... Jak pan czuje? - U mnie był cel: jechać do Kataru. I ten cel ciągle jest w mojej głowie. Jeśli tego celu nie zrealizuję... Zadzwoniła do mnie jedna europejska reprezentacja, rozmawiałem z ich wiceprezydentem, oni mieli poważny interes. Powiedziałem im, że mnie także to interesuje. W końcu zdecydowali, że wygodniej im będzie z innym człowiekiem. To ich problem... Ale to byłoby interesujące. A jeśli chodzi o kluby, to na razie dzwonią do mnie z Chin, Arabii Saudyjskiej, stąd, stamtąd, z Węgier... Kiedyś powiedział pan, że praca w reprezentacji to coś całkiem innego niż praca w klubie... - Absolutnie coś innego. I dziś, po pracy w Rosji, myśli pan, że dla pana to bardziej odpowiednia praca niż w klubie? - Nie jest lepsza, ale już bardziej zrozumiała. Tak jak ci powiedziałem, kiedy masz w głowie Katar, to jesteś nastawiony tylko na Katar. Czas jednak płynie i pojawiają się w głowie różne myśli. Dostajesz jeden telefon, kolejny, uspokajasz się i myślisz, co będzie. Ja staram się nie zmuszać do niczego. Bo jeśli coś ma przyjść, to przyjdzie. Jeśli będziesz chciał czegoś na siłę, to nigdy to dobrze nie wyjdzie. Pamiętam nasz pierwszy wywiad. Zapytałem wtedy pana, dlaczego będzie pan pracował w Legii, skoro mógł pan zarobić większe pieniądze na przykład w Rosji. A pan odpowiedział mi pytaniem, czy znam człowieka, który zarobił wszystkie pieniądze na świecie. Nie? To pan nie będzie pierwszy. To dlatego odrzuca pan oferty z Iranu, Korei Południowej czy Arabii? - Na razie trzeba być gotowym. Nie możesz sobie pójść. Iran pojawił się 30 minut po tym, jak odszedłem. Ktoś z ich reprezentacji był u mnie w gabinecie od razu. Powiedziałem im, że nie mogę, bo tak się nie dzieje, nie należy tak robić. Teraz czas leci, a upłynęły dopiero dwa miesiące, chociaż wydaje się, że to dwa lata. A to dwa miesiące. Czasami trzeba trochę pomyśleć i przeanalizować pięć lat w Sbornej. Bez analizy trener nie może dalej pracować. Ja to nazywam "rower stacjonarny". Kręcisz, ale stoisz w miejscu. Jakbyś nie kręcił, to stoisz w miejscu. Masz wysoki puls, pot spływa, a ty ciągle jesteś w miejscu. Ja nie chcę być człowiekiem, który siedzi na rowerze stacjonarnym, ma puls 350, ale i tak stoi w miejscu. Trzeba uspokoić puls i pojechać do przodu na innym rowerze. A co z Bundesligą? Wiem, że to pana marzenie. - To nie marzenie. W moim wieku "marzenie" to... Myślę, że by pan chciał. - W moim wieku muszę stawiać sobie cele. A to pana cel? - To nie mój cel, chociaż powtórzę: grałem w Bundeslidze, znam niemiecki język, lubię tę ligę. Inna sprawa, że to wszystko powinno się przydać. Ale dziś jestem tu z wami, a jutro? Zobaczymy... Całą rozmowę ze Stanisławem Czerczesowem zobacz na kanale "Po Gwizdku". Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia