Wybitny polski szkoleniowiec przyznał, że decyzję o swojej dymisji podjął, po tym jak rozwścieczeni kibice grozili mu śmiercią. - Nie jestem panikarzem, nigdy nie pękam, ale tym razem było naprawdę gorąco. Po meczu z Anorthosisiem (Omonia przegrała na własnym stadionie 2:4 - przyp. red.) kibice nie chcieli wypuścić nas z szatni, a potem wpuścić do autokaru. Gdy po północy udało nam się jakoś tam dostać, autokar zaatakowało tysiąc chuliganów. Obijali go pałkami i kopali, a w oczach mieli szaleństwo i wściekłość. Schowałem się i nisko trzymałem głowę i to okazało się zbawienne, bo przez przednią szybę przeleciała kula! Po prostu strzelano i mogłem zginąć! Szowinizm jaki widziałem na meczach Legii z Widzewem, to w porównaniu z cypryjskimi zwyczajami pełna kultura! - wyjaśnił Smuda, który mimo wszystko nie żałuje wyjazdu na Cypr. - Było wspaniale. Takie połączenie pracy z wypoczynkiem na pięknej wyspie. Na Cyprze spędziłem trzy miesiące, odzyskałem siły. Najważniejsze jednak, że udało mi się ujść z życiem - podsumował Franciszek Smuda.