W I części wywiadu Piotr Słonka opowiadał m.in. o tym, jak sportowcy pomagają wygrać wojnę na Ukrainie. Michał Białoński: Przeprowadzone w Polsce mecze charytatywne Dynama Kijów z Legią i Szachtara z Lechią pokazały trochę, że pomimo burzy wychodzi dzień? Piotr Słonka, relacjonujący wojnę na Twitterze jako BuckarooBanzai: Ciężko powiedzieć, co te mecze tak naprawdę oznaczają. Odbiór ich na Ukrainie był różny. Jeżeli chodzi o reprezentację kraju, to wszyscy popierają jej trenowanie i podróżowanie na mecze. Natomiast w wypadku drużyn klubowych już tak nie jest - zdania są podzielone. Ale przecież zbierano pieniądze na pomoc Ukrainie, a nie biorącym udział w meczach klubom. - To jest właśnie ten argument za. Są też tacy, którzy mówią, że równie dobrze 30-letni lekarz mógłby polecieć np. do Niemiec i zarabiać 10 razy więcej, by część dochodu przekazać Ukrainie. Lekarz jednak nie może opuścić kraju, a piłkarz klubowy już tak. Argumentacja była taka, że jeśli piłkarze i artyści będą zbierać pieniądze na ratunek kraju, to mogą wyjechać. Pozwolenie takie dostały drużyny Szachtara i Dynama. Inne o to nie wnioskowały, gdyż mają problemy, aby się zebrać do trenowania, a wielu ich piłkarzy bierze czynny udział w obronie kraju, w roli wolontariuszy. Dlatego te mecze nie są w stu procentach akceptowane przez społeczeństwo. Czytaj także: Kliczkowie ostro o Niemczech i to w rozmowie z Niemcem Natomiast jesteśmy już po czterech takich meczach - dwóch Dynama i dwóch Szachtara. Dwa z nich zostały rozegrane w Polsce i po nich te odgłosy negatywne ucichły. Dominują pozytywne opinie zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie, pomimo że był drobny problem z Surkisami, którzy byli obecni na meczu w Warszawie. Najważniejsze, że zebrane podczas meczu z Dynamem pieniądze Legia przekazała dalej, one trafiły na Ukrianę. Za pierwszy mecz z Olympiakosem Pireus, Szachtar zarobił 3,2 mln hrywien, czyli pół miliona zł. To poważna kwota. Byłem też na meczu pierwszoligowej Polissji Żytomierz, która ma bogatego właściciela i drogich piłkarzy. Byli na obozie w Turcji, ale stamtąd polecieli do Czech na mecz towarzyski. Byłem na takim ostatnio. Wejście kosztowało 50 koron, czyli 8 zł. Na meczu, który nie został zareklamowany, w małej miejscowości pod Ostrawą, bilety kupiło zaledwie 20 osób. Polessja nie odzyskała nawet pieniędzy, które by pozwoliły pokryć jej koszty podróży. Z drugiej strony, nie ma się co dziwić, bo drugoligowiec ukraiński grał z trzecioligowcem czeskim. Niektórzy ludzie woleli oglądać zza płotu niż wydać te 50 koron i nie było w ogóle Ukraińców. Natomiast dzięki meczom w Polsce Szachtara i Dynama na pewno armia ukraińska odczuje pomoc finansową. Na mecz Legia - Dynamo sprzedano ponad 18 tys. biletów po 30 zł, ale chcący bardziej wesprzeć Ukrainę mogli zapłacić nawet 100 zł. - Na meczu w Warszawie byłem z kolegami z Ukrainy, dziennikarzami. Po spotkaniu udało mi się zamienić kilka słów z Surkisem. Mecz wyszedł naprawdę dobrze, pomimo bojkotu ultrasów Legii. Przewidywano, że przyjdzie trzy tysiące osób, a była połowa stadionu! Większość stanowili Ukraińcy. I oni się.... Nie chcę powiedzieć, że dobrze się bawili, ale przez te półtorej godziny zapomnieli o ponurej rzeczywistości. Doping był rodem z reprezentacji, oczywiście wspierano też Dynamo, ale głównie śpiewy były o Ukrainie. Dzięki temu dzieci, które wróciły z ostrzeliwanych, bombardowanych miast, w jakiś sposób mogły zapomnieć, choć na chwilę, o koszmarze, jaki przeszły. Przy okazji udało się zebrać duże pieniądze. Legia też zachowała się świetnie. Pierwszego dnia byłem zaproszony do pomocy w organizacji "Meczu o pokój!", ale okazało się, że organizację wzięli na siebie Ukraińcy i to nie Dynamo, tylko firma eventowa zakontraktowana przez klub. W Gdańsku było prawie 14 tys. kibiców, choć w Trójmieście nie ma tak wielkiej diaspory ukraińskiej, jak ta z Warszawy. - Ale Ukraińcy dominowali na trybunach również w Gdańsku. Siedzieliśmy w hotelu Szachtara. W okolicach obiektu w ogóle nie słyszałem polskiego, tylko ukraiński. Natomiast atmosfera była lepsza na trybunach w Warszawie. Tę w Gdańsku ożywił dopiero występ dwunastoletniego chłopaka z Mariupola. Gdy on strzelił gola, wywołało to spore poruszenie. Nie tylko na Ukrainie dużo osób o tym mówi. W komentarzach Ukraińcy przyznawali się mi, że płakali, czyjaś babcia, a także mama płakały po tym fakcie. Ludzie, którzy wojny nie śledzą, oglądając mecz, mogli sobie uświadomić, do jakich okropności dochodzi na Ukrainie. Ukrainiec Sasza z Charkowa, którego poznałem ostatnio, na uwagę Polaka o inflacji i drogim paliwie zareagował: "A widzisz, a ja mam problem taki: zaginął wszelki słuch po mojej rodzinie z Mariupola. Nie wiem czy ich wywieźli czy zabili". - Rozmawiałem z byłym bramkarzem Mariupolu - Olegiem Kudrykiem. Mówił, że całe miasto jest zniszczone. Dodał, że los 90 procent ludzi jest znany, natomiast z pozostałymi 10 procentami w ogóle nie ma kontaktu. Ja się pytam: chodzi o miasto, czy o klub, a on odpowiada, że o klub! Lekarz drugiej drużyny, trener juniorów zniknęli, nie wiadomo co się z nimi dzieje. To jest doprawdy straszne. Od Saszy usłyszałem też, że jeszcze na początku lutego byli w stanie podarować Rosji zagarnięte bezprawnie Krym, Ługańsk i Donieck, ale po zbrodniczej napaści z 24 lutego obudziła się w narodzie żądza odzyskania wszystkich zagarniętych ziem, zjednoczenia Ukriany. - Dokładnie tak jest. Czytaj także: Futurystyczne areny sportowe Rozmawiał: Michał Białoński, Interia