- Dlaczego wybrał pan sobie zawód, który jest nie ceniony w Polsce? Stres, odpowiedzialność, brak szacunku ze strony prezesów, właścicieli - to spotyka trenerów w naszej lidze. W całym sezonie 2006/2007 tylko pięć klubów na szesnaście nie zmieniło szkoleniowców - Lech Poznań, ŁKS, GKS Bełchatów, Arka, Widzew. - Brak szacunku dla zawodu trenera to w Polsce faktycznie jaskrawe zjawisko. Dlaczego więc go wybrałem? Myśle, że są zawody, które same się wybierają. I w moim przypadku tak było. Jako młody chłopak kochałem piłkę. Poszedłem do mojego ukochanego Radomiaczka zapisać się do trampkarzy. I przez ponad 10 lat kopałem piłkę w tym klubie. Talent miałem jednak nietęgi. Dodatkowo doszły sprawy zdrowotne i studia, więc podjąłem decyzję, aby przerwać karierę piłkarską. Wiedziałem, że wielkim piłkarzem nie będę. Dlatego podjąłem na studiach - warszawskim AWF-ie - kierunek trenerski. Już w trakcie nauki rozpocząłem pracę trenerską. - Jakie były jej początki? - Ja tym żyłem. Trenerka to jest ewidentnie moja pasja. Wszyscy wokół się dziwili, że skąd ty masz tyle siły, że pakujesz się, jedziesz na drugi koniec Polski na jakiś trening, zgrupowanie i sam za to płacisz. A dla mnie to było oczywiste, że tak trzeba. To mnie pociągało. Mimo tego, że ten zawód niesie za sobą ogromy ładunek negatywnych emocji, złego stresu i jest niewdzięcznym zawodem, bo tak naprawdę głównie na nas odbija się każde niepowodzenie naszych drużyn, trenerka to niezwykle ciekawa praca. Praca z ludźmi w ekstremalnych sytuacjach. Spotyka cię ogromna satysfakcja, gdy coś ci wychodzi. Gdy coś zaplanujesz i widzisz, że krok po kroku wychodzi. Nie ma lepszego uczucia, gdy trener w którymś momencie widzi, że zaczynają jego koncepcje funkcjonować. Wtedy człowiek rośnie, gdy stoi obok ławki w trakcie meczu i aż cały kipi z radości! - Faktycznie konieczne jest w tym zawodzie doświadczenie bycia piłkarzem? Sukcesy trenerów takich jak Jose Mourinho, którzy nie liznęli poważnej kariery piłkarskiej nie są zbyt częste. Spośród wielkich szkoleniowców większość to byli zawodnicy - Carlo Ancelotti, czy Vicente Del Bosque. - Uważam, że doświadczenie piłkarskie jest niezbędne. Trenowałem piłkę od dziewiątego roku życia i choć w piłce seniorskiej zaistniałem tylko na poziomie trzeciej ligi, to była to ważna część zbierania moich doświadczeń, które były konieczne w karierze trenerskiej. Później praca z młodzieżą w Legii, następnie ze starszą młodzieżą w III lidze z rezerwami Amiki, a po niej asystentura w pierwszej lidze w Amice i tak stopniowo zacząłem pracować samodzielnie w pierwszej lidze. Właśnie wtedy zaczęło mi brakować doświadczeń wyniesionych z piłki zawodowej, a piłkarzem profesjonalistą nigdy nie byłem. Nigdy nie grałem na poziomie ligowym. - W jaki sposób to się przejawiało? Nie umiał pan zareagować w trudnych sytuacjach? - Reagował człowiek, ale nie zawsze we właściwy sposób. Pewne rzeczy trzeba odczuć na własnej skórze. Choć nie ma reguły. Często ludzie, którzy byli świetnymi piłkarzami przez lata, później jako trenerzy podejmują złe decyzje. Ale mi brakowało doświadczeń z profesjonalnej piłki. Na szczęście bardzo dużo dała mi praca w charakterze asystenta selekcjonera reprezentacji. To jest nie do przecenienia i za to przetarcie Pawłowi Janasowi zawsze będę wdzięczny, że widział mnie w roli asystenta. Kontakt z najlepszymi piłkarzami polskimi - gwiazdorami, którzy trenowali w zachodnich klubach, był niczym kopalnia cudownych informacji. W tym okresie bardzo się rozwinąłem i na tych doświadczeniach do dzisiaj korzystam.