W poniedziałek Skorża na gali stacji Canal+ otrzymał Oscara i tytuł Trenera Roku. INTERIA.PL: Był pan najmłodszym spośród nominowanych trenerów do Oscara. Spodziewał się pan tego wyboru? W pobitym polu zostawił pan samego selekcjonera! Maciej Skorża, trener Wisły Kraków: - Jestem tym faktem mocno zaskoczony. Nazwałbym to nawet ironią losu. Najcenniejsza dla trenera nagroda w tym kraju przypada mi w momencie, gdy ten rok dla mnie wiązał się z mieszanymi emocjami. Cieszę się z tego wyróżnienia, ale ten rok jest dla mnie jedną wielką nauczką. Jakie wnioski wynikają z niej? - Wiele ich jest. Co by pan dzisiaj zrobił, żeby się nie powtórzyła Levadia? - Levadię już "przerobiłem" i wiem, że takie wpadki już się nie powtórzą. Proszę powiedzieć konkretniej: zacząłby pan przygotowania o tydzień wcześniej? - Porażka w dwumeczu z Levadią to bardziej złożony problem. Można go spłycić do tego, że w tym starciu stworzyliśmy dziewięć stuprocentowych sytuacji. Gdybyśmy wykorzystali choćby co trzecią z nich, nie byłoby w ogóle problemów. Grzech główny Wisły to zatem brak skuteczności? - Pośrednio też brak umiejętności. Jeśli marnuje się znakomite okazje, to nie chodzi tylko o brak szczęścia, czy strzelecki niefart, ale też o brak umiejętności. W rozmowie z drużyną na zakończenie sezonu uwypuklałem jedno i chciałbym, żeby zostało to w naszych głowach i w wiślackiej szatni: w każdym, nawet bardzo trudnym momencie tego roku potrafiliśmy się podnieść. I to jest dla mnie najważniejsze. Ma pan na myśli trzy ostatnie wygrane w tym roku z Odrą, Ruchem i Zagłębiem Lubin, czy również o siedmiu zwycięstwach z rzędu po katastrofie z Levadią? - Ważny, przełomowy moment mieliśmy już na początku tego roku. Po remisach z Polonią Bytom i Bełchatowem mieliśmy pięć punktów straty do Lecha, który na dodatek świetnie grał w pucharach. Wydawało się, że Wisła może tylko pomarzyć o zdobyciu mistrzostwa. Później, na pięć kolejek przed końcem zremisowaliśmy z Piastem Gliwice, po którym w szatni była grobowa cisza, bo wydawało się, że skończyła się nasza walka o mistrzostwo. Nagle okazało się, że możemy te losy odwrócić. Potem nadeszła Levadia... i absolutna, grobowa cisza w naszej szatni, która na długo zostanie mi w uszach. Tego się nie da łatwo zapomnieć: atmosfera po odpadnięciu z pucharów, gdy w szatni w Estonii siedzieliśmy jak te marmurowe posągi. Kolejnym ciężkim momentem były dwie kolejne bolesne porażki ligowe z Legią i Cracovią. Do tego doszło mnóstwo kontuzji, rozsypana drużyna, a mimo wszystko potrafiliśmy zakończyć ten sezon trzema zwycięstwami. Udało się panu zbudować dobre relacje z właścicielem klubu - Bogusławem Cupiałem. Jesteście już po kilku spotkaniach odnośnie budowy zespoły na nowy rok. Jaki stawiacie sobie cel? Czy dla pana celem samym w sobie jest zdobycie mistrzostwa Polski, czy pała pan chęcią odgryzienia się za niepowodzenia i pokazania się w Europie, a zatem zdobycie mistrzostwa jest tylko przystankiem w drodze do celu? - (Chwila zastanowienia). Na pewno mistrzostwo Polski to jest w tej chwili nasz cel numer "jeden". Na pierwszą połowę 2010 r. Natomiast jeżeli pyta mnie pan, czy ja pałam jakąś chęcią rewanżu, to właściwie nie ma dnia, w którym bym nie myślał o tym, jak bardzo chciałbym dostać jeszcze jedną szansę walki o Ligę Mistrzów. By móc zespół przygotować do niej troszeczkę inaczej, wzmocnić drużynę kilkoma zawodnikami. Czy mi to będzie dane, nie wiem, bo mój kontrakt z Wisłą wygasa w czerwcu przyszłego roku. Dlatego koncentruję się na pierwszym celu, jakim jest mistrzostwo Polski. A nie boi się pan, że Wisła, którą nie stać na wysokie gotówkowe transfery podzieli losy Debreczyna, który zdobył zero punktów w fazie grupowej Ligi Mistrzów? - Jeżeli bylibyśmy w roli Debreczyna, to pewnie te siedem milionów euro by zrobiło swoje. Tyle właśnie Węgrzy zarobili za awans do fazy grupowej. Klub by zatem nie stracił. Drużyna miałaby ciężko, bo widzimy jak nam ciężko było dziury łatać w kadrze, choć mieliśmy na głowie tylko rozgrywki krajowe. Gdybyśmy jednak nie odpadli z Levadią, dokonalibyśmy kilku transferów. Odpadnięcie z Levadią spowodowało, że ich nie zrobiliśmy. Miał przyjść napastnik w miejsce Andrzeja Niedzielana, ale ta sprawa umarła. Kto miał być nim? - Nie zdradzę, bo może wrócimy jeszcze do tego tematu. Do 10 stycznia kończy się praca trenera Skorży, a zaczynają się wzmożone działania Skorży-menedżera. Dawniej działał pan z dyrektorem sportowym Jackiem Bednarzem, a teraz obserwacje, negocjacje z zawodnikami musi pan wziąć na siebie. Podoła pan? - Nie chcę zdradzać szczegółów, ale nie do końca jest to ułożone tak jak pan mówi. Jest pan w dosyć niewygodnej pozycji. Jeszcze niedawno musiał pan negocjować nowy kontrakt z Patrykiem Małeckim i pewnie nieraz pan powiedział: "Patryk, za dużo chcesz zarabiać". Dawniej powiedziałby pan: "To nie zależy ode mnie, tylko od dyrektora Bednarza, zarządu klubu, a mnie interesuje tylko to, żebyś był w optymalnej ". - Nie mogę mówić o takich szczegółach. W tym roku wszystkie Oscary ominęły Pawła Brożka (a był nominowany na napastnika roku i przegrał z Robertem Lewandowskim, a także na piłkarza roku, gdzie musiał uznać wyższość Ireneusza Jelenia). Nie oznacza to, że dla "Brozia" nadszedł najwyższy czas na zmianę otoczenia? - Paweł jest wciąż najcenniejszym zawodnikiem Wisły, ale nieuchronnie zbliża się moment w którym ten zawodnik powinien zmienić otoczenie. On potrzebuje nowych wyzwań. Ciężko mi powiedzieć, czy jego odejście nastąpi już w zimowym okienku transferowym, czy dopiero później. Największy pozytyw z mijającego roku? - Liczę na to, że rok 2009 nauczył nas hartu ducha. Pokazaliśmy, że w ekstremalnych sytuacjach drużyna potrafi się obronić! Zaskoczyła mnie pozytywnie postawa nasza w meczach wyjazdowych, co było przecież naszą słabą stroną w zeszłym sezonie. Na osiem meczów siedem wygraliśmy na wyjeździe. Przegraliśmy tylko z Lechem. To bilans doskonały. CZYTAJ TAKŻE: Piłkarskie Oscary 2009 rozdane Jan Mucha: Mogę zostać w Legii Ekstraklasa i jej zespoły z podbitym okiem Liga Wisły, Oscary też