Trener Maciej Skorża wyrobił sobie doskonałą opinię na kontynencie azjatyckim. Doprowadził Urawa Red Diamonds do wygranej w kontynentalnej Lidze Mistrzów, w nagrodę występuje teraz w turnieju o Klubowe Mistrzostwo Świata, który odbywa się teraz w Arabii Saudyjskiej. Po wygranej 1-0 z meksykańskim Club Leon, jego Urawę dzielą dwie wygrane od miana najlepszej drużyny klubowej świata - jakkolwiek to brzmi, takie są fakty. Polski trener ze względów osobistych kończy pracę z japońskim klubem, ale zanim to nastąpi dziś stanie naprzeciw Pepa Guardioli i jego Manchesterowi City w półfinale Klubowych Mistrzostw Świata. Dziś Guardiola jest być może największym trenerskim nazwiskiem na świecie, trenuje wielkie kluby i zarabia ogromną kasę, czego się nie dotknie zamienia w złoto - w Barcelonie, Bayernie i teraz w Manchesterze City, ale 15 lat temu dopiero ruszał do wielkiej kariery. Latem 2008 r. kierownictwo Blaugrany postanowiło dokonać rewolucji i zastąpić Franka Rijkaarda właśnie Guardiolą, który wcześniej prowadził klubowe rezerwy. Poza ławką trenerską nie zabrakło też zmian w kadrze zespołu - najważniejszą było odejście Ronaldinho, które równie dobrze tańczył na boisku co poza nim. W Katalonii słusznie uznali, że 21-letni Lionel Messi jest już gotów do przejęcia schedy. Decyzja okazała się słuszna, bo na finiszu sezonu "Barca" świętowała potrójną koronę - mistrzostwo oraz puchar Hiszpanii i przede wszystkim zwycięstwo w Champions League. Polski klub wychodzi z kryzysu. Ta sprawa wątpliwość Ale na razie, u progu sezonu 2008/9 FC Barcelona musiała przebijać się do Ligi Mistrzów przez eliminacje, bo w La Liga zajęła dopiero trzecie miejsce w sezonie 2007/8. Los spłatał figla mistrzowi Polski, Wiśle Kraków i debiut Pepa Guardioli (oraz m.in. Daniego Alvesa) w oficjalnym meczu nastąpił właśnie w spotkaniu z "Białą Gwiazdą". Madrycka "Marca" porównała przed meczem Wisłę do biednego dziecka, dla którego mecz z Barcą jest ubraniem galowego ubranka na bal. Stwierdzenie brutalne, lecz prawdziwe, co udowodniły już pierwsze minuty spotkania na Camp Nou, na który w połowie sierpnia, w środku wakacji przyszło "zaledwie" niecałe 59 tysięcy widzów. Dwa gole do przerwy, dwa po przerwie, gładkie 4-0 dla Barcelony, inne statystyki: posiadanie piłki 64-36, strzały 11-0. - Próbowaliśmy, staraliśmy się grać naszą grę, ale byliśmy o klasę słabsi, 4-0 to był najniższy wymiar kary - wspomina Wojciech Łobodziński, wówczas zawodnik Wisły Kraków, a dziś trener Arki Gdynia, która jest liderem I ligi. Rewanż, za dwa tygodnie wydawał się formalnością, mimo to Katalończycy, mimo że przyjechali pod Wawel w niemal najsilniejszym składzie, z gwiazdami tej miary, co Thierry Henry, Samuel Eto’o, Xavi, Andrés Iniesta, Dani Alves czy młody, wówczas 21-letni Gerard Piqué, który powrócił z Manchesteru United. Katalończycy podeszli do tego meczu na poważnie, ale doznali niespodziewanej, acz w pełni zasłużonej porażki 0-1 po golu Brazylijczyka Clebera. Ta wygrana wiele wiślakom nie dała, bo i tak odpadli z rozgrywek, ale przeszli do historii. Po raz pierwszy i jedyny po dziś dzień jakiemukolwiek polskiemu klubowi udało się pokonać wielką Barcę. - Myślę, że rywali ich onieśmielić katakumby na stadionie Wisły, w których się przebierali. Grałem na skrzydle na Erika Abidala, Rafał Boguski, który miał naprzeciw siebie Daniego Alvesa chciał się zamienić na strony. Nie skorzystałem z tej propozycji - z uśmiechem wspomina Wojciech Łobodziński. Na nietypowej pozycji, na środku obrony heroiczny występ zaliczył Marcin Baszczyński, któremu przed meczem zmarł ojciec. - Hiszpanie twierdzili, że na Wiśle będzie senna atmosfera, ale tutaj ona nigdy nie jest senna. Polskie gazety pisały po meczu w Barcelonie, że nie podjęliśmy walki. Drugi raz czegoś takiego nie chcieliśmy słyszeć. Nie przestraszyliśmy się, ale chyba zabrakło nam wtedy umiejętności. A że dziś było inaczej? Cóż... dziś graliśmy przy Reymonta - mówił po meczu Marek Zieńczuk, który za trenera Macieja Skorży miał chyba swój najlepszy czas w Wiśle. W doliczonym czasie gry Zieńczuka zmienił, tak jak on, pochodzący z Trójmiasta, Tomasz Dawidowski, który zapytany po meczu jak wypadł wypowiedział nieśmiertelne słowa: - Daj spokój, nie mogłem jakiegoś Pique minąć. Maciej Słomiński, INTERIA