- To szczury! - grzmiał kiedyś o menedżerach piłkarskich trener Orest Lenczyk. I w pewnym sensie miał rację, choć wrzucanie wszystkich do jednego worka jest zbyt dużym uproszczeniem. Strategie działania agentów są dwie. Niektórzy zapewniają, że inwestują w młodego zawodnika: w jego psychologa, odpowiednie żywienie, naukę języków i w ten sposób powoli wprowadzają w świat wielkiej piłki. Inni próbują zaimponować: drogimi ubraniami, samochodami i naiwnymi opowieściami o wielkich klubach. W świecie menedżerów nic nie jest jednak czarno-białe, ale za wszystkim stoją pieniądze. W ostatnich dniach najgłośniejszym konfliktem w piłkarskim świecie jest wojna między Robertem Lewandowski a Cezarym Kucharskim, jego byłym agentem. Są oskarżenia o podatkowe przekręty, nagrania rozmów, próby szantażu. Słowem - wielkie pieniądze, to i wielka afera. W polskiej piłce jednak już wcześniej zdarzały się poważne zgrzyty zahaczające o świat menedżerski. Za czasów selekcjonera Leo Beenhakkera agent Radosław Osuch opublikował ostry tekst z mocnymi zarzutami wobec Holendra: "Cała Polska fachowców siedzących głęboko w temacie aż huczy i jest to tajemnicą poliszynela, że Leo Beenhakker ze swoim przydupasem de Zeeuwem zajmują się handlem żywym towarem, a nas i nasz kraj mają głęboko w d***" - napisał Osuch, dając do zrozumienia, że Beenhakker za wystawianie poszczególnych piłkarzy otrzymuje prowizje. Holender te zarzuty uznał za kłamliwe i pozwał Osucha do sądu. Sprawę wygrał, menedżer musiał zapłacić 75 tys. zł. Za Beenhakkera niejasnych sytuacji było jednak więcej, a z powodu gierek menedżerskich w jednym z meczów miał nie wystąpić nawet gwiazdor kadry - Euzebiusz Smolarek. Z kolei Jan de Zeeuw, wówczas nieoficjalny menedżer reprezentacji Polski, pozwał do sądu bramkarza Zbigniewa Małkowskiego, gdy ten przestał płacić mu prowizje.