Spotkanie krakowskiej A-klasy rozpoczęło się w niedzielę o godz. 14 i w pierwszej połowie nic nie wskazywało, że nie zostanie dokończone. Skandal rozpoczął się w 80. minucie. "Zawodnik gości został uderzony z trybun kamieniem w prawą łydkę. Mecz przerwany" - czytamy w protokole sędziowskim. Arbiter kazał zejść obu zespołom z boiska, a następnie delegacja drużyny gospodarzy udała się na trybuny, by uspokoić kibiców. Siedem minut później mecz wznowiono, ale w 95. minucie kolejny kamień miał uderzyć zawodnika Fairanta. - Wtedy sędzia stwierdził, że nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa i zaprosił drużyny do szatni - relacjonuje Miszczyk. Mateusz Pypeć, trener Szreniawy: - Nasze boisko niedawno było remontowane i piaskowane, więc nie wiem, czy ten kamień po prostu już tam nie leżał. Po co zresztą ktoś od nas miałby rzucać kamieniem, skoro to my prowadziliśmy 2:1? Poza tym to był kamień wielkości paznokcia u dużego palca. Sylwester Chadzak, kierownik Szreniawy: - Po pierwszym przerwaniu meczu na trybuny poszedł nasz prezes i dwaj byli zawodnicy. Zapewniają, że w końcówce meczu żadnego rzutu kamieniem nie było. Protokół sędziowski? Był napisany pod presją zawodników Fairanta. Sędzia dał gospodarzom ultimatum - mecz zostanie dokończony (do rozegrania zostały dwie minuty), ale tylko wtedy, jeśli kibice opuszczą stadion. - Wtedy rzeczywiście wyszli za bramę, ale stanęli na parkingu, w okolicy naszych samochodów. Atmosfera była bardzo nerwowa. Zastanawialiśmy się, czy zaraz jakiś kamień nie wyląduje na naszym aucie. Do tego na meczu była też żona naszego jednego zawodnika z dziećmi, więc w takiej atmosferze trudno skupić się na grze. Zdecydowaliśmy zatem, że nie chcemy już grać i wezwaliśmy policję - podkreśla Miszczyk. Trener Pypeć: - Ale piłkarze Fairanta też zachowywali się niesportowo. Też rzucali komentarze w stronę naszych kibiców, do tego jeden z nich kopnął naszego zawodnika, gdy ten leżał. Po przyjeździe policji sędzia jasno powiedział, że to nie on wzywał partol, ponieważ nie czuł takiej potrzeby. Mimo to Fairant już nie wyszedł na boisko. Teraz sprawą zajmie się Małopolski Związek Piłki Nożnej. Może utrzymać wynik z boiska (wygrana Szreniawy 2:1), ale może też przyznać walkower dla zawodników z Krakowa. Działacze Szreniawy zapewniają, że mają nagrania z monitoringu, które są w stanie udostępnić. - Jeszcze ich nie przeglądaliśmy, ale możemy wszystko przekazać do MZPN. Nie wiem, czy na nagraniu będzie coś widać, bo mamy tylko 2-3 kamery skierowane na boisko, poza tym nie wiadomo jaka będzie jakość. Mamy jednak zapewnienie, że za drugim razem nikt z trybun nie rzucał, ale jeśli byłoby inaczej, to sprawca zostanie ukarany. Miszczyk: - Pięć lat jeżdżę po różnych boiskach, bo to moje hobby. Nie jesteśmy zawodowcami, utrzymujemy się ze składek. Spotkałem się już z różnymi chamskimi zachowaniami, ale jeśli chodzi o obrażanie, to nie mam z tym problemu. Pierwszy raz jednak zdarzyło mi się, że ktoś rzucał w nas kamieniami. Czuć było ogromną agresję, więc granie w takiej atmosferze było kompletnie pozbawione sensu. Piotr Jawor