Na podstawie życia byłego prezesa Atletico Madryt, można nakręcić film gangstersko-dramatyczny z wątkami komediowymi. No bo jak poważnie traktować człowieka, który zaprasza dziennikarzy do siebie na wywiad i udziela go siedząc w jacuzzi wypełnionym szampanem i kręcącymi się wokół modelkami? "Mam nadzieje, że moi piłkarze się rozbiją" Często się uśmiechał, brał życie jak żart, ale do formy żartu - często niesmacznego - potrafił sprowadzić wszystkich wokół. Gdy jego piłkarze przegrali mecz, Gil mówił dziennikarzom, że ma nadzieję, iż samolot z nimi na pokładzie zaraz roztrzaska się o ziemię. Jeszcze trudniej mieli z nim trenerzy, których zwalniał w przerwie meczu lub podczas audycji radiowej, w której był gościem. Do szkoleniowców zresztą zbytnio się nie przywiązywał, bo w ciągu sześciu lat wymienił... 19, czyli jeden pracował średnio mniej niż cztery miesiące. Gil w futbolu działał i tak mniej kontrowersyjnie niż w biznesie. Dzięki łapówkom wykupywał całe miasta, stawiał ogromne apartamentowce, walczył o władzę. A jak ktoś już mu się dobrał do skóry, to na chwilę lądował w więzieniu, by szybko się z niego wywinąć. Kibice Atletico zapamiętają go jednak za 1996 rok, bo dzięki jego pieniądzom drużyna po 19 latach zdobyła mistrzostwo Hiszpanii, a do tego dołożyła jeszcze puchar. Gil wziął oba trofea w ręce, wsiadł na białego konia, przeparadował przez Madryt, a na końcu wykąpał się w fontannie. Prezes z loży masońskiej Aż tak ekscentryczny nie był Silvio Berlusconi, były właściciel włoskiego AC Milan. Pompował w klub wielkie pieniądze, stworzył z niego europejskiego hegemona, ale ciągnęły się za nim też gierki polityczne (był nawet premierem Włoch) i obyczajowe. Więcej - ekscentryczny Włoch był nawet członkiem loży masońskiej! W końcu okazało się, że emocje na boisku to było dla Berlusconi za mało, więc głośno zrobiło się o imprezach w jego willi w towarzystwie kobiet, które nazywano "Bunga-bunga". Gdy jego była żona na tej podstawie wniosła o rozwód, Berlusconi musiał płacić jej... dwa miliony euro alimentów miesięcznie! Kas Bin Ladenów w Premier League Berlusconiego stać było na wiele, podobnie jak Abdullaha bin Musa’ada bin Abdul Aziza, który został właścicielem angielskiego Sheffield United. Tyle że pieniądze saudyjskiego księcia pochodziły z mocno kontrowersyjnego źródła, a mianowicie od rodziny Bin Ladenów. To właśnie krewni jednego z najbardziej znanych terrorystów naszych czasów pożyczyli mu pieniądze na zakup klubu. Co więcej, książę nie próbował tego nawet ukrywać, a każdemu, kto źle mówił o jego kontrowersyjnych przyjaciołach, był w stanie wydłubać oczy. - To dobra rodzina - mówił o krewnych zamachowca na World Trade Center. - Zazwyczaj jestem tolerancyjny, ale gdy mówi się źle o rodzinie Bin Laden, czuję się urażony - dodał Abdullah. Prezes z wykształceniem gimnazjalnym W polskiej piłce aż takich oryginałów nie było, ale tylko w ostatnich latach wokół Ekstraklasy kręcili się ludzie szemranego pochodzenia. Choćby Jakub M., który w nie do końca jasny dziś sposób owinął sobie wokół palca ważnych ludzi i przejął od Tele-Foniki Wisłę Kraków. Szkopuł w tym, że M. to lawirant, jakich mało. Podrobił nawet świadectwo ukończenia szkoły średniej, by dostać się na studia. A to oznacza, że właścicielem 13-krotnego mistrza Polski był człowiek z wykształceniem... gimnazjalnym! Później była sprawa o wyłudzanie podatku VAT, pranie brudnych pieniędzy, działalność w grupie przestępczej i kradzieże. Im dalej dziennikarze grzebali, tym bardziej byli przerażeni. Nie ma się jednak co dziwić, skoro mówimy o człowieku, którego maksyma życiowa brzmi: "Życie jest jak rower - nie kręcisz, nie jedziesz". M. w końcu oddał udziały w Wiśle, ale trafiły one w jeszcze gorsze ręce, bo zarząd z tamtych czasów ma już zarzuty wyprowadzenia z klubu milionów złotych. Ci sami ludzie na odchodne próbowali jeszcze wsadzić na stołek prezesa tajemniczego Vannę Ly, inwestora z Kambodży, o którym legend powstało więcej niż o smoku wawelskim, a na końcu okazał się on i tak podstawionym przebierańcem.