Kończył się wrzesień, przeszedłem się na Arenę Lublin, gdzie w środku tygodnia przyjechała Jagiellonia. Chciałem na własne oczy zobaczyć, jak Adrian Siemieniec radzi sobie z pierwszym poważniejszym kryzysem w trenerskiej karierze. Kilka miesięcy wcześniej wygrał mistrzostwo Polski. Wszyscy mówili, że to Ted Podlasso. Przemawiał językiem serialowego Teda Lasso, na którego wzór w szatni wieszał napis „Believe”. W tym samym czasie pewnie robiło to ze stu innych trenerów klubów z Polski, Anglii, Stanów Zjednoczonych, Danii czy innej Mołdawii, w końcu był i chyba wciąż jest to hit serwisów streamingowych. Ale na naszym rynku Siemieniec wyróżniał się autentycznością, kupował normalnością, zbudował relację: nie tylko z piłkarzami Jagi, dyrektorem Masłowskim, prezesem Pertkiewiczem, trybunami na Podlasiu, ale też z niedzielnym widzem Ekstraklasy, który zwyczajnie go polubił. Widział w nim tego uśmiechniętego Teda Podlasso. Kryzys według Siemieńca Nowy sezon Jaga zaczęła od pięciu kolejnych zwycięstw. W lidze pokonała Puszczę, Radomiaka i Stal. W eliminacjach do Ligi Mistrzów wyrzuciła za burtę słabiutki litewski FK Poniewież, czym zapewniła sobie jesień na europejskich boiskach. A tu nagle: 0:1 i 1:4 z Bodo/Glimt, 1:4 i 0:3 z Ajaksem, na domiar złego 2:4 z Cracovią, 1:4 z Gieksą i 0:5 z Lechem. Defensywa drużyny Siemieńca wyglądała fatalnie, błąd na błędzie, momentami sypało się wszystko, stoperzy potykali się o własne nogi, pressing działał w kompletnej desynchronizacji, a straceńcza wydawała się taktyka, która sezon wcześniej przynosiła historyczne sukcesy: konsekwentne konstruowanie kombinacyjnych akcji od własnej bramki. Zadzwoniłem wtedy do prezesa Wojciecha Pertkiewicza, więc wiedziałem, że władzom Jagiellonii ani przez chwilę nie przyszło przez myśl, żeby wobec Siemieńca wystosowywać wotum nieufności. Na Podlasiu diagnozowali: trener jest młody, niedoświadczony, uczy się. Szybko się uczy, należało dodać, bo wtedy Jagiellonia pokonała Motor 2:0, co oznaczało, że wygrała trzeci ekstraklasowy mecz z rzędu po pokonaniu Widzewa i Lechii. Nawet mistrzowskim sezonie 2023/24 na tym samym etapie rozgrywek punktowała gorzej. Obserwowałem delikatnie uśmiechniętego Siemieńca na konferencji prasowej. Wyobrażam sobie, że wielu szkoleniowców postawiłoby na chełpliwą (lepiej) lub awanturniczą (gorzej) formę komunikacji. Goncalo Feio, jeśli nie zrobiłby akurat czegoś bardziej sugestywnego, mógłby na przykład zacząć wyliczać swoje liczne i niedostrzegane przez laików zalety. Michał Probierz mógłby zaś wyrzucić (przypomnieć?) dziennikarzom, że nikt w niego nie wierzył i został przez nich przedwcześnie skreślony. To pierwsze przykłady z brzegu, prawdopodobnie najbardziej wiarygodne, ale przecież można je multiplikować do woli, uniwersum słynnych konferencji prasowych polskich trenerów nie takie gadki widziało. Tamtego wieczoru Siemieniec był dokładnie taki, jak przez cały swój okres rządów w Jagiellonii. Nie podpalił się. Nie wojował. Był normalny. Opowiadał o pomysłach taktycznych, decyzjach personalnych, trochę pożartował. Zależało mu, żeby komunikacja wewnętrzna była spójna z wewnętrzną: „Nie byliśmy w kryzysie”. To olbrzymia siła 32-letniego szkoleniowca: tak silnie wierzy w siłę swojego przekazu, że w mig kupuje wszystkich dookoła, zaraża na wskroś pozytywną wizją świata. Podkreślają to Jesus Imaz, Taras Romanczuk i inni. Szkoła Siemieńca Przy tym wszystkim grzechem byłoby sprowadzanie Siemieńca, który mawia, że czyjś nastrój potrafi rozpoznać po samym uścisku dłoni, do talentu w relacjach interpersonalnych. Długo w środowisku krążyła opinia, że w Szkole Trenerów PZPN wyróżniało się trzech szkoleniowców: Dawid Szwarga, Goncalo Feio i właśnie Siemieniec. Dwaj pierwsi pod względem taktyki. Ten ostatni w kontekście tworzenia relacji z grupą. Trener Jagi na tak postawioną sprawę się nie obrażał, ale ripostował, że jego drużyna nie miałyby najlepszego ataku w kraju, gdyby skupiał się tylko na „poklepywaniu piłkarzy po plecach”. Ostatnio Mateusz Skrzypczak opowiadał w FootTrucku, że gdy Jagiellonia wpadła w letni dołek, to Siemieniec błyskawicznie zareagował i tak przemodelował atak pozycyjny, żeby mniej było w nim brawury, a więcej odpowiedzialności i mądrości. Wspominał też wiosenne, kluczowe dla losów mistrzostwa, spotkanie z Śląskiem Wrocław, kiedy 32-letni trener rozrysował szalenie ofensywny plan taktyczny, wobec którego śmiałości obawy mieli nawet piłkarze. Pół godziny później było już 3:0. Siemieniec w jakiś sposób wzoruje się na Roberto De Zerbim, jednym z najciekawszych trenerów lig top 5. Sternicy rywali Jagi podkreślają zaś, że to drużyna, która istotnie w pewnych elementach przypomina Brighton czy Marsylię. Latem jego Jaga przeszła drobną rewolucję. Doszli Lamine Diaby-Fadiga i Miki Villar, Joao Moutinho, Darko Churlinov, Tomas Silva, Marcin Listkowski, Peter Kovacik i Cezary Polak. Kilku z nich Siemieniec błyskawicznie i zaskakująco sprawnie wkomponował w zespół. Po prawdzie, nie boli jakoś niebywale odejście aż trzech ważnych członków mistrzowskiej ekipy: Zlatana Alomerovicia, Bartłomieja Wdowika czy Dominika Marczuka. Jednocześnie najlepsze okresy w niekrótkich przecież karierach przeżywają Afimico Pululu, Kristoffer Hansen, Nene, Jarosław Kubicki. Pięknie pod ręką młodego trenera starzeją się Romanczuk i Imaz. Mateusz Skrzypczak i Adrian Dieguez kwitną zaś w systemie, który od środkowych obrońców niemal wymaga niezwykle sprawnego władania piłką. Przyszły selekcjoner? W wakacje na łaknącym piłkarskich pozycji rynku wydawniczym w Polsce wyszła książka „Jak (nie) grać w Europie” Michała Zachodnego, która jest równie drobiazgową, jak i druzgocącą analizą lat niepowodzeń ekstraklasowych klubów na arenie międzynarodowej. Nie ma tam banałów, farmazonów, wytłumaczeń-wytrychów, mowy-trawy spod znaku „pocałunku śmierci” i „tu już nie ma słabych drużyn”, wypowiadają się poważni ludzie: włodarze - Piotr Rutkowski, Dariusz Mioduski, Zbigniew Boniek, trenerzy - Dawid Szwarga, Dawid Myśliwiec, Jacek Zieliński, mózgi z działów analitycznych i science department - Mariusz Kondak z Rakowa Częstochowa, Bartłomiej Grzelak z Lecha Poznań. Równorzędnie interesująca jest jednak perspektywa Alexa Stewarta z Analytics FC i Omara Chaudhuriego z Twenty First Group, którzy nie są specjalistami od piekiełka polskiej piłki, ale potrafią spojrzeć na nią globalnie. Stewart i Chaudhuri analizują, że większość polskich zespołów „rozgrywa piłkę dość wolno, nie ma zbyt wielkiej intensywności akcji względem średniej europejskiej, stara się łączyć posiadanie piłki i niską obronę, powoli przemieszczają się w stronę bramki, ale w ataku nie są w stanie utrzymać się zbyt długo przy piłce”. Wysuwają przypuszczenie, że może być to wina trenerów, którzy, zupełnie przeciwnie do zachodnich trendów, z jakiegoś powodu w niewystarczającym stopniu inspirują się szkołą Red Bulla. Czy gdyby znali Adriana Siemieńca, to byliby aż tak krytyczni? Mistrz Polski, po pokonaniu Motoru, w Ekstraklasie wygrał z solidnym Piastem i odrodzonym Zagłębiem, a także zremisował z Legią. Wyśmienicie wygląda też w Lidze Konferencji. Pokonanie Kopenhagi na Parken było jednym z największych sukcesów w historii klubu. Pełna dominacja nad Petrocubem potwierdzeniem, że na podlaskiej ziemi dzieje się dobrze. Jagiellonia, przy niezmiennej wierze w siłę ofensywnego futbolu, jest bardzo bliska zapewnienia sobie wiosny w europejskich pucharach, po dwóch meczach ma tyle punktów, ile wielcy: Chelsea czy Fiorentina. Rok temu na europejskich pucharach boleśnie wyłożył się równie młody i niedoświadczony Dawid Szwarga. Starszy Marek Papszun rokiem przerwy od piłki niejako sam się z nich czasowo wykluczył. Maciej Skorża wyjechał do Japonii i nie zamierza podejmować pracy w Polsce, więc nie dowiemy się, czy jego Lech Poznań doszedłby w Lidze Konferencji jeszcze dalej niż Lech Poznań za Johna van den Broma. Wychodzi więc na to, że Adrian Siemieniec, choć stosunkowo rzadko się o tym mówi, jest w tej chwili zdecydowanie najciekawszym polskim trenerem. I chyba najlepszym. Ważniejszy od niego wciąż jest Michał Probierz, ale jednak bycie selekcjonerem to zupełnie inna praca niż bycie szkoleniowcem. Bardziej oparta jest na umiejętności budowania relacji z grupą, na czuciu drugiego człowieka, na tworzeniu atmosfery... Tak, Adrian Siemieniec, jeśli tylko tego będzie chciał, jest idealnym kandydatem na przyszłego selekcjonera reprezentacji Polski. I niewykluczone, że ta przebudowująca się i przechodząca wymianę pokoleniową reprezentacja Polski bardzo właśnie takiego selekcjonera potrzebuje.