Jaroszyński we Włoszech mieszka od trzech lat. Wcześniej nie mógł narzekać, ale teraz znalazł się w europejskim centrum pandemii koronawirusa. - Jest ciężko. Wszystko pozamykane, z rodziną też staramy się nie opuszczać domu. Wychodzimy tak naprawdę tylko do sklepów. Odgórnie z klubu dostaliśmy zalecenie, żeby nie opuszczać miasta, nie pojawiać się na stadionie czy w ośrodku treningowym. Mamy też specjalne wytyczne i indywidualne plany treningowe - przyznaje były zawodnik Cracovii w rozmowie z oficjalną stroną "Pasów". Wszystko wskazuje na to, że Włosi zlekceważyli koronawirusa i za późno wzięli się za walkę z pandemią. Na siłę próbowali rozgrywać też kolejne mecze. Zawodnicy po boiskach biegali jeszcze w marcu. W tym czasie US Salernitana 1919 podejmowała FC Venezia, a ostatnie spotkanie zaliczyła 7 marca w Perugii. - Graliśmy bez kibiców, przy zamkniętych stadionach. Wszystkie osoby techniczne w maskach, niektórzy nawet w kombinezonach. Policja na każdym rogu, więc dało się odczuć zaniepokojenie. Jako zawodnicy dostaliśmy wytyczne, żeby przed meczem nie witać się - wspomina Jaroszyński. Włosi cały czas walczy z pandemią i na razie końca tej wojny nie widać. Obecnie zakażonych jest 98 tys. osób, a zmarło blisko 11 tys. Mimo to w kraju ciągle mają nadzieję, że uda się dograć sezon. By tak się stało, liga musiałaby ruszyć najpóźniej w pierwszej połowie maja. - Statystyki zakażeń i - niestety - śmiertelności cały czas idą w górę, ale pojawiają się już jakieś spekulacje na temat potencjalnych terminów wznowienia rozgrywek. Słyszałem, że jakieś decyzje zapadną w perspektywie dwóch, trzech tygodni - zaznacza Jaroszyński. Obecnie drużyna Polaka zajmuje siódme miejsce w tabeli i walczy o wejście do baraży o awans do Serie A. PJ