Już po pierwszej połowie zanosiło się na niespodziankę, bo gospodarze prowadzili po golu Agwana Papkijana. Ormianin z polskim paszportem ma w kolekcji nawet dwa Puchary Armenii, a w polskiej ekstraklasie grał w ŁKS. Po przerwie Motor wyrównał po bramce Filipa Lubereckiego i wydawało się, że pójdzie za ciosem. Przeważał, nie schodził z połowy Unii, ale miał problemy ze stwarzaniem okazji. W efekcie doszło do dogrywki. W dodatkowym czasie mimo przewagi nie potrafili stworzyć groźnej sytuacji. A gdy w końcu udało się zdobyć gola, okazało się, że strzelec Mbaye Ndiaye był na pozycji spalonej. Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia i o awansie zdecydował konkurs rzutów karnych. W czwartej serii Kaan Caliskaner trafił w słupek i sensacja była o włos. Unia prowadziła więc 4:3. Dla gospodarzy trafił Szymon Łapiński. Wyrównał Filip Wójcik, ale ostatnio słowo należało do Kamila Sabiłło. I sensacja stała się faktem. - Niby robiliśmy szum na boisku, ale na koniec liczą się konkrety. A tych u moich zawodników zabrakło. Liczyłem, że je zobaczę, bo grali zmiennicy i chciałem przekonać się, czy mogę na nich liczyć, kiedy w lidze podstawowi piłkarze będą pauzowali z powodu kartek lub kontuzji. Dostałem wiele negatywnych odpowiedzi - przyznał Mateusz Stolarski, trener Motoru.