Reprezentacja Czech w debiucie Fernando Santosa w dość brutalny sposób wybiła nam z głowy walkę o wygraną. Już po 180 sekundach nasi południowi sąsiedzi prowadzili 2:0 i "Biało-Czerwoni" już się nie podnieśli. Ostatecznie skończyło się 3:1, a czeska drużyna mogła myśleć o pierwszym miejscu w grupie E. Szczególnie, że ich kolejnym rywalem była Mołdawia, która uratowała na swoim stadionie remis z Wyspami Owczymi. Jednak w Kiszyniowie, na stadionie Zimbru, Czesi nie przypominali zespołu, który pokonał reprezentację Polski. W pierwszych 45 minutach oddali co prawda siedem strzałów, ale żaden z nich nie był celny i do szatni obie drużyny zeszły przy wyniku 0:0. A i gospodarze kilka razy zapuścili się pod pole karne rywali, nic nie robiąc sobie z tego, że nie są faworytem. Czytaj także: Wyjątkowa scena tuż przed meczem "Biało-Czerwonych" Po zmianie stron napór Czechów wzrósł, ale nie przekładało się to na bramkowe zdobycze. Bez Alexa Krala i Ladislava Krejciego nasi niedawni rywale nie kreowali już tak płynnych akcji i nie potrafili wbić gola słabej, być może najsłabszej w naszej grupie Mołdawii. I choć do samego końca Czesi próbowali swoich sił, to jednak nie udało im się pokonać mołdawskiego bramkarza i mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Remisem, który należy uznać za sensację i poważną wpadkę naszych największych rywali do pierwszego miejsca w grupie E.