Rok 1980 był niezwykle ważny w historii Polski. Rewolucja "Solidarności" i porozumienia sierpniowe wywróciły dotychczasowy porządek, także sportowy, podważając istnienie tzw. "lewych etatów". Bezpośrednio dotknęło to np. Łódzki Klub Sportowy, którego cały budżet kilkudziesięciu milionów złotych zależał od hojności łódzkich zakładów włókienniczych z Zakładami Bawełnianymi im. Marchlewskiego na czele. ŁKS to nie tylko piłka nożna, to był wielosekcyjny kombinat, w którym trenowało 1800 dziewcząt i chłopców. Klub szybko stał się dłużnikiem hoteli, restauracji, Orbisu, a hokeiści i koszykarze jeździli na mecze za swoje. W Łodzi i tak obeszli się łagodnie ze sportowcami. Na Śląsku "Solidarność" nie miała tyle cierpliwości - z fikcyjnych etatów wyrzucono od razu wszystkich piłkarzy Odry Opole. Dziennikarz Janusz Miazga dokonał na łamach dwutygodnika "Spoiwo" drobiazgowej analizy pt. "Koniec lewych etatów". Wszyscy sportowcy zatrudnieni w Zakładach Cementowo-Wapienniczych "Górażdże" zostali wezwani do stawiennictwa w pracy. Przybył tylko trener Józef Zwierzyna i rozwiązał umowę za porozumieniem stron. Sławomir Masztaler przyniósł L-4, reszta kopaczy nie raczyła przybyć i została zwolniona w trybie dyscyplinarnym. Nie ma sianka, nie ma granka. Odra Opole osiadła na ostatnim miejscu w tabeli, na koniec sezonu opuściła Ekstraklasę do której nie wróciła do dziś. Wielki Widzew W sytuacji zmian dotyczących finansowania najlepiej radził sobie Widzew Łódź. RTS pod przewodnictwem prezesa Ludwika Sobolewskiego (w czasie wojny żołnierz Armii Krajowej, po wojnie funkcjonariusz bezpieki, który urodził się jako Ludwik Rozenbaum) stał na tylu nogach, że ograniczenie dotacji z zakładów włókienniczych aż tak bardzo go nie bolało. Widzew nie przegrał na jesień w lidze i był bezsprzecznym liderem tabeli i to mimo, że mecz z Motorem Lublin przełożono na wiosnę. Przełożono z powodu występów RTS w Pucharze UEFA, w którym radził sobie wyśmienicie - najpierw wyeliminował Manchester United (1-1 i 0-0 - Zbigniew Boniek nie był wówczas w pełni sprawny, dlatego zagrał na stoperze, a drużyna zamieszkała w hotelu nad pubem, w którym częstym bywalcem był George Best), a potem Juventus Turyn (3-1, 1-3 i 4-1 w karnych). Bohaterem meczu w Turynie był Józef Młynarczyk, pozyskany latem ze wspomnianej Odry Opole. "Młynarz" obronił rzuty karne Antonio Cabriniego i Franco Causio czym zasłużył na następujące tytuły we włoskiej prasie: "Cudowny nokturn Młynarczyka", "Grał jak tygrys", "Wygrał mecz". Rewanż w Turynie odbył się 5 listopada 1980 r. - dokładnie w 70. urodziny Widzewa Łódź. Dokładnie tydzień później przy okazji meczu Hiszpania - Polska w Barcelonie (1-2 po dwóch bramkach Andrzeja Iwana i dwóch asystach Bońka) red. Stefan Grzegorczyk pisał, że czwórka zawodników Widzew - Młynarczyk, Boniek Władysław Żmuda i Włodzimierz Smolarek tworzą coś w rodzaju kręgosłupa naszej reprezentacji. Był jeszcze Paweł Janas. Nie każdemu było w smak powoływanie tylu piłkarzy z jednego klubu, trener Widzewa Jacek Machiński kazał się "odp..olić" sztabowi reprezentacji od jego zawodników. Noc w ekskluzywnej "Adrii" Eliminacje do mistrzostw świata 1982 nie wydawały się zadaniem przesadnie wymagającym - los był łaskawy i podopiecznym selekcjonera Ryszarda Kuleszy (zastąpił Jacka Gmocha po nieudanym mundialu w Argentynie) za rywali przydzielił: NRD (niewygodne, ale byliśmy faworytem) oraz outsidera Maltę. I właśnie druga z tych drużyn miała być pierwszym rywalem Biało-Czerwonych - mecz wyznaczono na 7 grudnia 1980 r. na stadionie w Gżirze. Zbiórkę reprezentantów wyznaczono na 28 listopada w warszawskim hotelu "Vera". Ze stolicy drużyna narodowa miała nazajutrz polecieć do Rzymu, by tam rozegrać intratny sparing z Cagliari (inne źródła piszą o Perugii) i spotkać się z Janem Pawłem II - trwał wszakże karnawał "Solidarności". Jak żartował wiele lat później Zbigniew Boniek - nie było wtedy nagród Ekstraklasy, dlatego reprezentanci postanowili sami między sobą podsumować rundę wiosenną. W tamtych czasach raczej nie debatowano przy wodzie mineralnej, więc drużyna rozpełzła się po mieście, zwłaszcza, że selekcjoner Kulesza był w domu usiłując się dodzwonić do Grzegorza Laty, aby namówić piłkarza Lokeren na powrót do kadry. Wtedy telefon był przywiązany do miejsca zamieszkania, o aparatach komórkowych nikomu się nie śniło. Pierwszy bramkarz reprezentacji, świetny jesienią Józef Młynarczyk miał problemy osobiste - zmarł mu ojciec, dlatego postanowił odreagować. Trafił do ekskluzywnej "Adrii", gdzie spotkał dziennikarza telewizyjnego Wojciecha Zielińskiego (komentował m.in. finał siatkówki podczas igrzysk olimpijskich w Montrealu w 1976 r.). Rok wcześniej piłkarze na dziennikarzy...szczekali w proteście przeciw ich przekazowi, ale przeważnie relacje były przyjazne. - Żoną Wojtka była dziewczyna, którą hm... jak to powiedzieć... znało wielu facetów. Wojtkowi to nie przeszkadzało, zakochał się, przeszłość oddzielił grubą kreską. Tylko że żona mu wyjechała do Turynu, a tam Józek parę tygodni wcześniej był z Widzewem na pucharowym meczu z Juventusem. No więc Wojtek dalej wypytywał Józka, czy widział jego małżonkę, czy się z nimi spotkała, co mówiła i tak dalej. Wiercił mu dziurę w brzuchu i metodycznie go "podlewał". A Józek to człowiek-dusza, z sercem na dłoni. Nic o kobiecie redaktora nie miał do powiedzenia, ale wykazał się za to nadzwyczajną empatią. I ani się obejrzał, a już był ugotowany. I w takim stanie wrócił do hotelu. Bez towarzystwa na pewno aż tak by się nie zaprawił, bo ale okoliczności były szczególne - wspominał Andrzej Iwan. "Młynarz" stawił się w hotelu w stanie nieważkości, stąd kierownik drużyny pułkownik Roman Lisiewicz oraz II trener Bernard Blaut nie zakwalifikowali go jako zdolnego, by wsiąść do autokaru, który jechał na lotnisko Okęcie. To był czas karnawału "Solidarności", a nawet gdyby nie był, to i tak koledzy z drużyny stawali za sobą murem. Stanisław Terlecki podwiózł bramkarza na lotnisko prywatną Ładą. Selekcjoner Kulesza nie skrzywdziłby muchy, ale wobec tego, że bramkarz ledwo widział na oczy był zmuszony zostawić go w kraju. Piłkarze postawili sprawę na ostrzu noża: albo lecimy wszyscy albo nikt. W takim wypadku selekcjoner przekazał piłkarzom, żeby sami wyznaczyli karę koledze. - Młynarczykowi może faktycznie należałaby się kara, ale nie że jakaś dyskwalifikacja, mecz za 7 dni, przecież samolotu nie będzie prowadził - mówił po latach Boniek. Całe późniejsze nieszczęście wzięło się z tego, że na Okęciu byli dwaj dziennikarze: radiowy (Bogdan Chruścicki) i telewizyjny (Jacek Gucwa), którzy widząc co się dzieje, że bramkarz stoi oparty o słup, ledwo łapiąc poziom, wywąchali że mogą mieć ciekawego newsa. Kamera i mikrofony poszły w ruch... Jedynym, który oficjalnie wystąpił przed kamerą był sekretarz generalny PZPN, Zbigniew Kaliński: - Jestem oburzony i zażenowany stanowiskiem zawodników. Myśleliśmy o tym, żeby wycofać całą drużynę i powołać nowy zespół, niestety względy formalne nie pozwoliły na to. PZPN wyciągnie ostre konsekwencje. Zbrodnia... Jak obiecał tak zrobił. Drużyna w komplecie wsiadła do samolotu do Rzymu, zdążyła jeszcze spotkać się w Watykanie z Janem Pawłem II, ale "banda czworga" (Młynarczyk, Boniek, Żmuda i Terlecki) za kilka dni była z powrotem w kraju. Sprawa szybko stała się polityczna, a przecież "Młynarz" nie był pierwszym i nie ostatnim, który wybrał się na kadrowy wyjazd nieco wczorajszy. Zresztą, jak mówią wtajemniczeni, na lotnisku było kilku piłkarzy w stanie wcale nie lepszym od bramkarza. Prezes PZPN, generał Ludowego Wojska Polskiego, Marian Ryba, ruszył do Rzymu w ślad za "wywrotowcami". - Pan Ryba zażądał od nas zwrotu paszportów. Pytam, dlaczego? A on: "Bo wy czterej natychmiast wracacie ze mną do Polski". No to mu mówię: - Panie prezesie, niepotrzebnie się pan fatygował. Wystarczyło zadzwonić, przylecielibyśmy bez eskorty - relacjonuje Boniek. Przez cały pobyt we Włoszech "buntownicy" byli pilnowani przez funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa, obawiano się, że będą chcieli dać nogę i poprosić o azyl w Italii. W zastępstwie "bandy czworga" z kraju ściągnięto rezerwowych: Zdzisława Kostrzewę, Waldemara Matysika, Janusza Kupcewicza i Krzysztofa Budkę. "Bunt, szantaż, ultimatum" krzyczały nagłówki, kibice w listach do redakcji domagali się dożywotnich (!) dyskwalifikacji. Red. Krzysztof Bazylow w "Przeglądzie Sportowym" pisał: "Przegrajmy z Maltą". Wtórował Krzysztof Mętrak: "Przegrajmy z NRD". Inni nawoływali do wycofania reprezentacji narodowej z eliminacji. Klimat był trochę taki jak dziś, gdy jedna z partii domaga się, by zabrać bogatym, bo na pewno ukradli. Jedynie Krzysztof Wągrodzki ze "Sportowca" chyba z wrodzonej przekory stanął w obronie "bandy czworga". Zaskakująco trzeźwo pisał też w "Piłce Nożnej" dr Marek Pilkiewicz z Instytutu UW, który wcześniej pracował społecznie w sekcji młodzieżowej Wydziału Szkolenia PZPN. Pochwalił trenera Kuleszę za elastyczność i zmianę decyzji o nie braniu Młynarczyka na pokład, a drużynę za solidarność. "Powstał autentyczny kontakt psychiczny pomiędzy zespołem a trenerem Kuleszą, którego prestiż osobisty wzrósł w sposób wręcz niebywały. (...) Powstała świadomość zmiany stylu pracy z kadrą idący w kierunku właściwie rozumianego partnerstwa." Piłkarze zagrali z Maltą (o tym za chwilę), 15 grudnia odbyły się, trwające 10 godzin przesłuchania (transmitowane przez TV!) "buntowników" przed Wydziałem Dyscypliny PZPN Nastrój w kraju był taki, żeby pokazać tym darmozjadom piłkarzom. Trener Kulesza honorowo podał się do dymisji. Już po nowym roku zastąpił go Antoni Piechniczek. Zrezygnował również generał Ryba. ... i kara - To było żenujące widowisko. Gdy na salę został wezwany na przesłuchanie Stasiek Terlecki, od razu zaznaczył: "Potwierdzam przebieg zdarzeń przedstawioną przez kolegów". "A skąd pan wie, co tu mówili pańscy koledzy?". "Przecież na zewnątrz są głośniki. Wszystko słyszałem, więc potwierdzam ich słowa" I konsternacja! Skołowani działacze nie wiedzieli co robić. Zaczynać wszystko od nowa, skoro świadkowie słyszeli, co mówili ich poprzednicy? No ale tyle godzin gadanie ma iść na marne? Takie mieli dylematy. Prawdziwy kabaret - opowiadał po latach Boniek w "Przeglądzie Sportowym". Terleckiego i Bońka zdyskwalifikowano na rok, Młynarczyka i Żmudę na osiem miesięcy. Potem te kary zmniejszono i tu wracamy do początku artykułu. Bardziej aktywny był Widzew, który ochoczo stanął w obronie swoich zawodników i na mecie sezonu świętował mistrzostwo, już ze Żmudą w składzie, którego przywrócono na mecz z NRD w Chorzowie (2 maja 1981 r. było 1-0). ŁKS miał inne rzeczy na głowie, nie wstawił się za Terleckim, który nie pojechał kajać się do Warszawy w przeciwieństwie do widzewiaków. "Stan" wyjechał do USA i więcej w reprezentacji nie zagrał. Zmarł w zapomnieniu w 2017 r. w wieku 62 lat. Mecz z Maltą odbył się w cieniu skandalu na Okęciu, to był ostatni mecz selekcjonerskiej kadencji Ryszarda Kuleszy. Na boisku nie było źdźbła trawy, dlatego Polacy grali z zabandażowanymi nadgarstkami. Przed meczem rad Polakom udzielał... Stanley Matthews, słynny przed laty angielski piłkarz, który mieszkał od jakiegoś czasu na Malcie. Przy drugiej bramce sędzia liniowy pokazał spalonego, ale główny Jugosłowianin Dusan Maksimović kazał grać dalej. W efekcie padła druga bramka autorstwa Leszka Lipki. Tego było już dla miejscowych za wiele. Z trybuny nazywanej przez miejscowych "Palestyna" posypał się grad kamieni, a potem rozbijanych marmurowo-wapniowych płyt, sędzia był zmuszony mecz zakończyć przed czasem, w 80. minucie. To jedyny w historii mecz reprezentacji Polski, który trwał krócej niż 90 minut. Niecały rok później, 29 listopada 1981 r. odbył się ostatni w historii mecz na stadionie w Gżirze. Wszystkie Ryśki to fajne chłopy i z Ryszardem Kuleszą nie było inaczej. Już po jego zwolnieniu red. Stefan Szczepłek pisał w "Piłce Nożnej" w ciepłym tekście pod adekwatnym tytułem: "Era pana Rysia". "Kulesza nie potrafił uderzyć pięścią w stół. Inni robili to znacznie lepiej. Ale - gdy było potrzeba - robił to także Górski. Kulesza pozostanie człowiekiem gołębiego serca, prostolinijnym, otwartym dla każdego, uśmiechniętym, co tak miano mu za złe. Przegra jeszcze wiele razy, choć będzie mówił, że ma nowe doświadczenie, poznał ludzi, nikomu nie zaufa, że stanie się dyplomatą, wyciągnął wnioski. Nieprawda! Już się nie zmieni. I przegra z ludźmi, nigdy ze sobą i własnym sumieniem...". Maciej Słomiński, Interia