Człowiekiem dnia w Madrycie jest oczywiście Cristiano Ronaldo. Dwa gole z Xerez sprawiają, że najdroższy piłkarz świata jest liderem klasyfikacji strzelców Primera Division. W trzech meczach ligowych trafił do siatki już cztery razy, a trzeba do tego dodać jeszcze dwa gole w Champions League z FC Zurych. Dla mnie to, co najważniejsze stało się jednak wtedy, gdy Ronaldo na boisku już nie było. W 78. min zmienił go Ruud van Nistelrooy, który wrócił do piłki po rocznej przerwie. Poprzednią bramkę dla Realu zdobył 18 października 2008 roku w derbach Madrytu z Atlético. Także dzięki niej "Królewscy" wygrali wtedy 2:1. Niespełna miesiąc później amerykański chirurg Richard Steadman, który już wcześniej operował Holendra jeszcze jako gracza PSV Eindhoven, dokonał kolejnego zabiegu łąkotki i więzadeł w prawym kolanie. Można było przypuszczać, że 32-letni napastnik się po tym nie podniesie. Od tamtej pory w Realu zmieniło się wiele. Przyszli Ronaldo i Kaka, którzy od lat mieli być partnerami Ruuda. Latem z Madrytu pozbyto się 14 graczy, ale on tę rewolucję przetrwał. Zdarzyła się nawet tak zabawna sytuacja, że van Nistelrooy zaapelował do rodaków (Robbena, Sneijdera, Huntelaara), by opuścili Madryt, bo przecież muszą grać w klubie, a za rok mają mundial. Sam jednak podjął trudy walki z całą armią nowych gwiazd sprowadzonych przez Florentino Pereza. Jest człowiekiem z innej epoki madryckiego klubu. W czerwcu 2006 roku był jednym z pierwszych transferów Ramona Calderona, który miał wyciągnąć klub z dna po "erze galaktycznej I". Calderon kupił tłum nowych graczy, ale kto wie, czy to właśnie sprowadzony za rozsądną cenę (15 mln euro) van Nistelrooy nie był z nich najbardziej udanym transferem. Gdyby nie kontuzje, byłoby tak na pewno. Ruud chciał grać w Realu. Tak bardzo, że nakłonił szefów Manchesteru, by oddali go do Madrytu, a nie Monachium, gdzie Bayern proponował lepsze warunki. W pierwszym sezonie, w drużynie Fabio Calello zdobył 25 bramek zostając mistrzem Hiszpanii i królem strzelców Primera Division. Bez tych goli nie byłoby detronizacji Barcelony, bo właśnie strzały Ruuda przyniosły drużynie aż 25 pkt. Tak efektywny w jednym sezonie nie był przed nim nikt: ani Di Stefano, ani Puskas, ani Hugo Sanchez, o Butragueno i Raulu nie wspominając. Ruud, który zaczynał karierę jako obrońca, jest strzelcem wyjątkowym. Zdobywał koronę w trzech różnych ligach: hiszpańskiej, angielskiej i holenderskiej. Drugi rok w Madrycie był jednak dla niego zdecydowanie gorszy (16 bramek) głównie przez kłopoty ze zdrowiem. Fani byli na niego wściekli, gdy poddał się operacji przed zakończeniem sezonu, po to by wyleczyć się na Euro 2008. Prawdziwe nieszczęście stało się jednak rok temu w wyjazdowym meczu z Juve w Champions League przegranym przez Real 0:2. Po nim znów trzeba było iść pod nóż i przeżyć gehennę walki o kolejny powrót. Gdy znów wyszedł na boisko tego lata cieszył się każdym przebiegniętym metrem, każdym kopnięciem piłki: nie jak emeryt, ale jak junior. Trudno przewidzieć, jaką rolę odegra u Pellegriniego - na razie na 12 minut gry zdobył jednego gola. Karim Benzema potrzebował na to bez porównania więcej czasu. I teraz niech martwi się Pellegrini. DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM! ZOBACZ GOLA RUUDA VAN NISTELROOYA