Maciej Słomiński, Interia: Wkracza pan dziś w poważny wiek 46 lat. Czego życzyć na urodziny? Wojciech Grzyb, były zawodnik i kapitan Ruchu Chorzów: - Jestem w tym wieku, że nie czeka się już na ten dzień jak kiedyś. To nie jest przyjemna sprawa kończyć 46 lat (śmiech). Życzę mojej rodzinie i bliskim dużo zdrowia, a sobie ciekawej oferty pracy za jakiś czas. Nie mam ciśnienia, żeby od zaraz prowadzić drużynę na szczeblu centralnym, ale po to robiłem licencję UEFA Pro, by robić to kiedyś. Miałem latem propozycję z II-ligowej Skry Częstochowa, ale na razie to kariera mojej żony Kingi jest na pierwszym miejscu. Myślę, że pierwsza poważna praca da odpowiedź czy nadaję się do bycia trenerem na poważnym szczeblu. Jeśli nie trenerską to może wybierze pan karierę sędziowską? Widziałem, że próbował pan bycia sędzią liniowym. - Miałem okazję zrobić szybko i tanio potrzebne papiery. Jak jestem w Lubinie u żony czasem pomacham chorągiewką na linii. Widzę same plusy tej sytuacji, zmieniłem zdanie na temat arbitrów sam nim będąc, nabrałem do nich szacunku. Na wysokim poziomie sędzia ma VAR, na niskim w głowie sekundę na podjęcie decyzji, a w uszach krzyki trenerów i zawodników obu drużyn. Bardzo trudna i wymagająca praca. Przekonałem się, że dobrym sędzią głównym nie może być każdy. Trzeba mieć bardzo grubą skórę. Jak wam idzie odbudowa 100-letniej marki Ruchu Chorzów? - Dziękuję, nie najgorzej. Nie jestem bezpośrednio obecnie związany z klubem, ale byłem na świątecznym spotkaniu z udziałem gwiazd z dawnych lat i jestem na bieżąco. Byli Jan Rudnow, Krzysiek Bizacki, Łukasz Surma, Maciej Mizia, Marcin Malinowski, trener Edward Lorenc. Tym którzy z powodów zdrowotnych nie mogli przyjść, został zawieziony do domu "niebieski pakiet świąteczny". Po latach mizerii i degradacji wokół Ruchu udało się wytworzyć pozytywny klimat. Oczywiście nie stało się to samo. Wielkie słowa uznania dla marketingu "Niebieskich". Sklep, który miał być oddany podmiotowi zewnętrznemu, został w klubie i daje obroty na poziomie klubów Ekstraklasy. Asceto tworzy doskonałe kulisy meczowe, na poziomie europejskim. Aplikacja Ruchu okazało się wielkim sukcesem. Stowarzyszenie kibiców ma 1200 aktywnych członków. No i jest Marek Godziński, który za darmo pracuje dla Ruchu po 12 godzin dziennie. Na stronie "Niebieskich" jest z nim wywiad, zachęcam do zapoznania się. To jest praca u podstaw. Żona Marka, Karolina, narzekała, że mało czasu spędzają razem. Przyjdź do klubu, pomożesz. Przyszła i teraz spędzają więcej czasu razem. Wielką robotę robi też Marcin Stokłosa, który jest przedstawicielem kibiców i mocno integruje całe środowisko. A jak wyglądają perspektywy sportowe? - Gramy w III lidze, na czwartym poziomie rozgrywek, nie ma być z czego dumnym. Bycie liderem w tej lidze jest obowiązkiem. Nawet gra o klasę wyżej w II lidze będzie wielkim wyzwaniem, potrzebne będzie wzmocnienie kadry i budżetu. Marzę, by pełną parą zaczęła pracować Akademia, byśmy mogli grać swoimi "synkami". Nie kusiło was, środowiska skupionego wokół Ruchu, stworzenie nowego klubu? Odcięcia się od przeszłości i zobowiązań? Wiele klubów tak robiło. - Kibice pytali mnie o opinię, co sądzę o powołaniu nowego klubu. Wiele osób było za nowym tworem, ale z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że droga którą wybrał Ruch jest słuszna. Jest układ sądowy, aktualnie zawieszony. Wciąż są wielkie długi, ale pierwszy raz od dawna pensje są wypłacane na bieżąco. Taki układ, że Ruch spłaca stare długi jest zdrowszy, wierzyciele nie zostaną z niczym, a często są to firmy lokalne, związane z miastem i regionem. Nie ma szkodników, wszyscy wiosłują w jedną stronę. Wcześniej Ruch jakoś nie miał szczęścia do prezesów i sponsorów. Jednak i tak twierdzę, że największą bolączką klubu jest brak nowoczesnego stadionu. Ruch powinien mieć dom, który odzwierciedla "legendę bez końca", a w tym temacie niestety nie widać światła w tunelu. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź! Rozumiem, że Chorzów-Batory to dla pana najlepsze miejsce pod słońcem? - Wszyscy myślą, że urodziłem się i mieszkałem rzut beretem od Cichej, ale ja nigdy nawet nie mieszkałem w Chorzowie! W Mysłowicach, potem Siemianowicach, teraz w Mikołowie. Gdy długo przebywam poza regionem nie ukrywam, że brakuje mi "ślonskiej godki". Mocno identyfikuje się pan z Ruchem Chorzów. Widać pana m.in. w epizodycznej roli w filmie "Niebieskie Chachary" Cezarego Grzesiuka. - To był mój pierwszy wyjazd z kibicami Ruchu na spotkanie Atletico Madryt, z którymi łączy "Niebieskich" przyjaźń. Miałem szczęście załapać się na mecz na Vicente Calderon, który przy zachowaniu wszelkich proporcji jest takim stadionem przy Cichej. "Atleti" przeszło na obiekt Wanda Metropolitano, ale ci najbardziej zagorzali kibice tęsknią za starym obiektem, który miał duszę. Kręcenie filmu trwało 10 lat. To była dla Czarka prawdziwa męka, z drugiej strony to jest siłą tego filmu, że pokazuje bohaterów na przestrzeni dekady. "Kmiciol" najbardziej charakterystyczna postać, niestety już nie żyje, zmarł na raka. Marek Zieńczuk, którego kariera dzieli się na rozdziały chorzowski, gdański i krakowski mówił z uznaniem, że Ruch miał zdecydowanie najbardziej charakterystycznych kibiców. - Przeciętny kibic Ruchu nie przywiązuje wielkiej wagi do wyglądu. Dba o to, by mieć w reklamówce parę sztuk na wyjazd i żeby Ruch wygrał mecz. Jak mówił wspomniany "Kmiciol" do swojej żony: "Na pierwszym miejscu jest Ruch, na drugim Ruch, na trzecim Ruch a potem dopiero ty". Widziałem film "Niebieskie Chachary" dwa lata przed tym zanim wszedł do kin, za każdym razem gdy go widzę przechodzą mnie ciarki. Gdy byłem u żony w Lubinie, kibice Zagłębia zaprosili mnie na wspólne oglądanie "Chacharów", niestety, termin nie pasował. Moglibyśmy do jutra mówić o Ruchu Chorzów, ale chcę zapytać o początki pana kariery w Ruchu z Radzionkowa. Gdy wybuchła pandemia, Canal Plus przypominał mecz z początków stulecia, gdy była tam Ekstraklasa. Niesamowite, zwłaszcza że stadion i ławki rezerwowych wyglądały jak w A klasie. - Nie dbałem o wygląd obiektu, ani ile słonecznika zjem na ławce. Ważne było, że jestem w Ekstraklasie, gdzie przeszedłem z III-ligowej Victorii Jaworzno. Zresztą niewiele brakowało, bym zamiast w Radzionkowie wylądował w Górniku Zabrze. To były jeszcze czasy przed telefonami komórkowymi, miałem wsiąść w tramwaj, podjechać na pocztę, wrzucić parę monet do automatu i zadzwonić do trenera Jana Żurka, który wtedy pracował w Zabrzu. Niestety, a właściwie na szczęście, trenera nie było w domu i poszedłem do Radzionkowa. W Zabrzu wylądował Marcin Brosz, przeciw któremu grałem wtedy w jednej grupie III ligi, ja w Jaworznie on w Concordii Knurów. Potem grał pan w Odrze Wodzisław. Wciąż czuję zapach kiełbasy, który się tam roznosił. - Orkiestra górnicza przed meczem, wszystko było. Bardzo dobrze to wspominam. Odra Wodzisław była fenomenem, tyle lat grając w lidze, a nawet w pucharach. Natomiast jak wykorzystałem ostatni moment, żeby przejść do mego ukochanego Ruchu. Zamieniłem kontrakt i ligę na niższą, wszystko dla "Niebieskich" barw. Dał pan niedawno wywiad dla "Przeglądu Sportowego", pt. "Żona mnie blokuje". Była w domu awantura? - Niech przemówią liczby. Ja mam 302 mecze w lidze (z czego dwa dobre), Kinga ma 270 w kadrze, najwięcej ze wszystkich polskich piłkarek ręcznych. Kariera Kingi jest dużo bogatsza od mojej i bardziej długowieczna. Ja skończyłem w wieku 38 lat, ona ma 39 i wciąż gra. Jej granie wstrzymywało mnie przed podjęciem pełnowymiarowej pracy, wiedziałem że wyjazdy żony będą kolidować z moją pracą trenerską. Sezon szczypiorniaka został przerwany w marcu i znów moja biedna żona nie zdobyła mistrzostwa. Ma kilka pucharów, wicemistrzostw, ale mistrzostwa Polski nie ma. Chcemy, żeby wreszcie postawiła na swoim. Poświęca się pan dla żony? - Mieliśmy wyjechać ze Śląska na dwa lata do Elbląga. Do tego doszło pięć lat w Lubinie. Dla hanysa sześć lat z dala od "heimatu" to nie jest przyjemne (śmiech). Fakty są takie, że to Kinga utrzymuje obecnie rodzinę Grzybów. Ja opiekuję się dzieckiem, dziadków mamy w Tczewie, czyli daleko. Nie jest to łatwa sytuacja z punktu widzenia mężczyzny. Przez ostatnie miesiące prowadzę działalność z kolegą w zupełnie innej branży niż sportowa. Może niebawem sytuacja się odwróci i to ja będę głównym żywicielem naszej rodziny? Na razie moje główne osiągnięcie trenerskie to bycie asystentem Krzysztofa Warzychy, gdy ratowaliśmy Ruch przed degradacją. Misja się nie powiodła, nie udało się utrzymać, chociaż wciąż pamiętam rękę Rafała Siemaszko w meczu z Gdyni. Żona Artura Sobiecha, pana kolegi z Ruchu, też jest szczypiornistką. - Gdy Artur wchodził do drużyny Ruchu wziąłem go pod swoje skrzydła, najstarszy i najmłodszy zawodnik mieszkali razem w pokoju. Dobrze się dogadywaliśmy jak to hanys z hanysem. Potem byłem u niego na stażu trenerskim w Hanowerze. Może go natchnąłem do związania się z piłkarką ręczną? Zaczęliśmy od pana urodzin, a czego życzyć Ruchowi Chorzów na rozpoczęcie drugiego stulecia? - Aby odbudowa zakończyła się sukcesem. Słyszę wokół, nawet od kibiców Górnika, że to kwestia czasu, gdy Ruch wróci do Ekstraklasy. Nie zgodzę się, w życiu nic nie jest pewne. Potrzebne jest wiele pracy, połączenia wielu elementów. Ale najmocniej życzę "Niebieskim" nowego domu, stadionu z prawdziwego zdarzenia. Ten na Cichej ma duszę, reaktywowano legendarny zegar Omega, zmodernizowano najstarszą w Europie trybunę bez filarów, ale nie zrobimy kroku naprzód, jeśli będziemy grać w muzeum. Rozmawiał Maciej Słomiński ----------------------------------------------- Samochód 20-lecia na 20-lecie Interii! ZAGŁOSUJ i wygraj ponad 20 000 złotych - kliknij. Zapraszamy do udziału w 5. edycji plebiscytu MotoAs. Wyjątkowej, bo związanej z 20-leciem Interii. Z tej okazji przedstawiamy 20 modeli samochodów, które budzą emocje, zachwycają swoim wyglądem oraz osiągami. Imponujący rozwój technologii nierzadko wprawia w zdumienie, a legendarne modele wzbudzają sentyment. Bądź z nami! Oddaj głos i zdecyduj, który model jest prawdziwym MotoAsem!