Ludovic Obraniak, Damien Perquis, Eugen Polanski, Sebastian Boenisch czy wreszcie najsłynniejszy z nich - Emmanuel Olisadebe. Co ich łączy? Przylgnęło do nich, niezbyt przyznajmy, eleganckie określenie "farbowanych lisów" - piłkarzy, którzy nie będąc Polakami, nasz kraj reprezentowali. Jerzy Bułanow był pierwszym z nich, z tym że przybył nie jak wyżej wymienieni z zachodu lub południa, a ze wschodu. W przeciwieństwie do powyższych piłkarzy, Polakiem stał się nie z powodów finansowych, a z potrzeby serca, a drugą ojczyznę obdarzył wielką miłością i wdzięcznością. Historia jego życia mogłaby być kanwą doskonałego serialu sportowo-kryminalnego. Łzy i polscy ułani Ta historia zaczyna się w Moskwie, gdzie w kwietniu (16 lub 29 - ta nieścisłość wynika z różnic między kalendarzem juliańskim i gregoriańskim) 1903 r. urodził się Jurij Bułanow, czyli wtedy Юрий Буланов. Z imieniem późniejszego kapitana reprezentacji Polski jest trochę kontrowersji - najwięcej źródeł Jerzego Bułanowa nazywa Juirjem, kilka Georgijem, trafił się również Jewgienij. Rosja ma to do siebie, że zmiana władzy nie następuje pokojowo. Podobnie było u progu XX wieku, gdy bolszewicka rewolucja październikowa pozbawiła majątków i wygnała z domów tysiące rodzin. Nie inaczej było z moskiewską rodziną Bułanowów. Rodzice wylądowali w więzieniu, dwaj starsi bracia Borys i Jerzy wałęsali się po ulicach, by zapewnić wikt młodszemu rodzeństwu: Mikołajowi oraz Romanowi. Droga do wolności była prosta - czym prędzej na zachód, gdy "w blasku porannego słońca po raz pierwszy ujrzał patrol polskich ułanów, nie mógł powstrzymać łez". Rodzina uchodźców trafiła do Wołkowyska (dziś Białoruś), ale wobec naporu czerwonej zarazy byli zmuszeni ruszyć dalej na zachód. Zatrzymali się w Ostrowie Wielkopolskim, chcieli pomóc w obronie napadniętej Polski i gonić bolszewika. Spotkali się z odmową w punkcie werbunkowym mieli usłyszeć: "Gdybyś był pan Włochem, Węgrem, Amerykanem, beduinem, kitajcem, indianem czy murzynem - to co innego". Polskę udało się uratować, rodzina Bułanowów osiedliła się w jej stolicy. Bracia początkowo grali w warszawskiej Koronie, potem Legii. W tygodniku TVP czytamy, że po fuzji Legii z Koroną, bracia B. odeszli do Polonii z powodów poglądów politycznych. Otóż Legia skupiała zwolenników Józefa Piłsudskiego, a Polonii (która była wtedy w stolicy najbardziej popularna) sprzyjali endecy. Dla Bułanowa marszałek był socjalistą, dla białego Rosjanina to grzech śmiertelny. Potem, gdy Bułanow próbował fachu dziennikarskiego (kiedyś ludzie byli z jakiejś innej gliny niż dziś) nie taił braku sympatii do "Wojskowych". - Musieliśmy mu teksty temperować, ponieważ ociekały emocjami, antypatią do Legii w szczególności - wspominał Karol Hirszberg, kolega po piórze. Debiut bez paszportu W 1920 r. rodzina Bułanowów osiadła w polskiej stolicy, a dwa lata później 19-letni Jerzy zadebiutował w reprezentacji Polski, nie mając...polskiego paszportu! Jak to możliwe? 3 września 1922 r. rywalem Biało-Czerwonych w Czerniowcach (dziś to Ukraina) była reprezentacja Rumunii, a Rosjanin przekroczył granicę przy pomocy fortelu. Nie był to zbyt wymyślny podstęp - obrońca użył paszportu zawodnika Cracovii, Stefana Popiela. - Sympatyczny bramkarz był "szalenie" do mnie podobny - on wysoki, brunet z czarnymi wąsikami, a ja mały blondyn bez wąsików... A jednak stało się - wspominał Bułanow. Potem powołania do reprezentacji Polski z oczywistych względów ustały, trzeba było wyrobić paszport. Bułanow polskie obywatelstwo otrzymał dopiero w 1926 r., a do reprezentacji wrócił na dobre dwa lata później. W 1931 r. po raz pierwszy założył opaskę kapitańską. 22 razy zagrał w reprezentacji Polski, w tym 17-krotnie z opaską na ramieniu. Przed drugą wojną światową nosił ją najczęściej spośród wszystkich reprezentantów Polski. Cały czas występował w ukochanych "Czarnych Koszulach", których od 1925 r. był kapitanem. W 1926 r. odniósł z nimi największy sukces - wicemistrzostwo Polski. Od następnego sezonu nieligowy system rozgrywek o mistrzostwo Polski zastąpiła ogólnokrajowa liga, co Bułanow jako romantyk sportu (tacy często bywają konserwatystami) krytykował. Narzekał na profesjonalizację i brutalizację pięknej gry. Do dziś jest rekordzistą Polonii pod względem liczby meczów w ekstraklasie - ma ich 163. W 1932 r. "Czarne Koszule" opuściły najwyższy poziom rozgrywek. Pomimo to, właśnie wtedy Bułanow został wybrany przez "Przegląd Sportowy" najlepszym polskim piłkarzem w inauguracyjnym plebiscycie. Zdobył 476 głosów wyprzedzając Józefa Nawrota (322) i Henryka Martynę (219). Z tym drugim przez lata tworzyli etatowy duet reprezentacyjnych obrońców. W pierwszej połowie lat 30. XX wieku to od Bułanowa rozpoczynali ustalenie składu selekcjonerzy (czy też jak się wtedy mówiło - kapitanowie związkowi) reprezentacji Polski. Tak Bułanowa opisywał dziennikarz Jan Erdman: "Ostatni szaniec przez bramkarzem. Bastion niezwykle trudny do zdobycia. Miał jakiś szósty zmysł. Wiedział, gdzie spadnie piłka, przewidywał zagrania rywali. Słowem bek doskonały". "Prawo pięści" Nie ograniczał się do grania w piłkę. Napisał dwie powieści ("Prawo pięści" i "Złoto i marmur") Wcześniej, w 1925 r. wraz z bratem wydali kilka numerów "Wykwintnego dwutygodnika sportowego" pt. "Olimpiada". Zaś w 1932 r. zamieścił w tygodniku "Stadion" swoją wizję przyszłości, w której przewidywał powstanie telewizji i internetu. Bułanow ostatni raz w reprezentacji Polski wystąpił w sierpniu 1935 roku, kiedy w Katowicach biało-czerwoni przegrali 2-3 z Jugosławią. Miał 32 lata i kapitan związkowy Józef Kałuża uznał, że już czas na młodszego obrońcę. Zastąpiła go inna przedwojenna legenda Polonii Władysław Szczepaniak. Bułanow w 1935 r. z powodu kontuzji kolana musiał zakończyć karierę. - Od Warszawy poprzez Czerniowce, Konstantynopol, Budapeszt, Graz, Kopenhagę, Belgrad, Sztokholm, Rygę, Brukselę, Zagrzeb, Bukareszt, Neapol, Genuę i Berlin utrwalała się codzienna przyjaźń między mną - Rosjaninem, a 10-ciu Polakami, z którymi współ walczyłem o sukcesy dla biało-amarantowych barw. (...) Wspólna dola i niedola złączyła nasze serca i ja Rosjanin z uczuciem prawdziwego zadowolenia twierdzę, że znalazłem w Polsce przybraną Ojczyznę. I nie pomogą kombinacje przy zielonym stoliku, by wyplenić z serca rozwinięte ziarno szczerej miłości do mej drugiej ojczyzny - pisał w ostatnim rozdziale swoich pamiętników. - Kończę me wspomnienia. Jestem jak to mi oświadczono oficjalnie - STARY. (...) Przekroczyłem 30 wiosen i według zasad głoszonych u nas jestem tylko zdatny "na szmelc" - kończył rozżalony Bułanow. Nie dane było mu wystąpić na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich. W eliminacjach do mistrzostw świata w 1934 r. Polska, zupełnie nie sportowemu wycofała się z dwumeczu z bardzo mocną wtedy Czechosłowacją. W pierwszym spotkaniu w październiku 1934 r. w Warszawie Polska przegrała 1-2. Na rewanż w Pradze Biało-Czerwoni nie pojechali na skutek interwencji Ministerstwa Spraw Zagranicznych, kierowanego przez Józefa Becka. Chodziło o ciągnący się od początku II RP konflikt z południowym sąsiadem o Zaolzie i Spisz. Incydent zaowocował walkowerem dla rywali przyznanym przez FIFA. Po raz pierwszy w historii ze względów politycznych! Kiedy Czechosłowacy zdobyli potem wicemistrzostwo globu, nie omieszkali wysłać do włodarzy naszego futbolu oprawionej fotografii z podpisami ekipy i stosownym podziękowaniem za: "pomoc w zdobyciu medalu". Ach, ten czeski humor... Tango za oceanem Bułanow wojnę przeczekał w Warszawie, skąd (znów uciekając przed Armią Czerwoną") dotarł do Tyrolu, skąd przedostał się do Włoch, dołączył do żołnierzy generała Andersa. Prochu powąchać nie zdołał, kilka miesięcy później dopłynął z wojskiem okrętem do Anglii. Po ustaleniach poczdamskich nie miał złudzeń, wiedział że czerwona zaraza nie przyniesie nic dobrego. W dodatku widmo komunizmu krążyło nad starym kontynentem. Bułanow postanowił szukać nowego życia jak najdalej - w 1947 r. zakotwiczył w Buenos Aires, gdzie zapuścił korzenie i znakomicie się odnalazł w kraju tango, podobnie jak Witold Gombrowicz. Pytany, ile ma dzieci, bezradnie rozkładał ręce: "nie wiem dokładnie". W latach 70. wysłał kilkadziesiąt korespondencji do tygodnika "Piłka Nożna". Zmarł w 1980 r. w Argentynie, dwa lata wcześniej goszcząc "u siebie" reprezentację Polski, która pod dowództwem Jacka Gmocha przybyła na mundial. Bohdan Tomaszewski zrobił z nim nawet wywiad - który jednak nie trafił na antenę Polskiego Radia, a rozmowa dla TVP - przeprowadzona przez Jana Ciszewskiego - nie pojawiła się na ekranie. Maciej Słomiński, INTERIA