Sebastian Zwiewka, Interia: Na Pana transfer zanosiło się od dłuższego czasu. Co chwilę można było usłyszeć, że udaje się Pan na testy do klubów z PKO Ekstraklasy lub wyjeżdża Pan za granicę. Udało się zakotwiczyć w Cracovii. Kiedy to wszystko dogadaliście? Szymon Doba, nowy piłkarz Cracovii: Troszkę pojeździłem po Polsce, szukałem dla siebie najlepszego miejsca i znalazłem się w Cracovii. Przyjechałem do Krakowa wcześniej, z 5-7 dni przed podpisaniem umowy. Kluby jeszcze rozmawiały, ja również musiałem ustalić wszystkie warunki dotyczące kontraktu oraz dowiedzieć się, jak moja współpraca będzie wyglądać. Klub dokładnie mi wszystko przedstawił. Tego oczekiwałem, więc zostałem i mogę nazwać się piłkarzem Cracovii. W Cracovii też najpierw przebywał Pan na testach, czy doszło do transferu definitywnego od razu i nie musiał Pan niczego udowadniać? - Już po dwóch lub trzech dniach po przyjeździe do Krakowa dostałem jasny komunikat, że klub chce dokonać transferu definitywnego. W Cracovii nie było mowy o żadnych testach, klub już wcześniej zdobył wystarczającą wiedzę na mój temat i chciał we mnie od razu zainwestować. Mówił Pan, że jeździł Pan w ostatnim czasie po Polsce. Wiem, że był Pan na testach w Legii Warszawa. Gdzie jeszcze? - Oprócz Legii były jeszcze dwa kluby z PKO Ekstraklasy, ale rozmowy nie potoczyły się tak, jakbym tego oczekiwał. Sztab szkoleniowy Cracovii przedstawił plan na Pański rozwój? - Rozmawiałem nie tylko ze sztabem, ale również z Wiceprezesem klubu Panem Stefanem Majewskim. Chcemy zacząć od gry w trzecioligowych rezerwach. Wiem jedno, będę mocno pracował nad formą co, mam nadzieje zaowocuje w bramki oraz regularną grę. Nie da się ukryć, że dla napastnika najważniejsze są gole. Na tę chwilę nie rozmawialiśmy o PKO Ekstraklasie, jednak uważam, że dzięki mojej grze oraz zaangażowaniu będę sukcesywnie piął się do góry. Kiedy pojawiło się tak "poważne" zainteresowanie klubów z PKO Ekstraklasy? Po zeszłorocznym powołaniu do reprezentacji Polski U17 na EURO w Izraelu, czy już wcześniej lub później? - Myślę, że wzrosło dzięki mojej grze reprezentacyjnej. Po moich wystąpieniach w meczach towarzyskich, eliminacjach do MŚ U17 czy samych Mistrzostwach Europy U17. Po powrocie z Izraela zostałem zaproszony na testy do Włoch, tam trenowałem i miałem okazję poznać inną piłkę oraz świat. Tak naprawdę to napędziło dalsze zainteresowanie polskich klubów, które od jesieni chciały mnie pozyskać. Szukaliśmy miejsca, gdzie dalej bym mógł się rozwijać. Były to Parma Calcio oraz Pisa SC. Jak wrażenia po pobycie w tym kraju? - Kraj jest piękny, było bardzo ciepło. A wracając do tematów piłkarskich, to mogę przyznać, że na pewno jest to delikatnie inna piłka. Można zauważyć, że gra toczy się zdecydowanie szybciej. Trzeba szybciej dzielić się piłką, bo ci piłkarze od małego są uczeni szybkich działań. To zauważyłem. Byłem tam łącznie około dwóch tygodni - mniej więcej byłem pierwszy tydzień w Parmie, a drugi w Pizie. A odczuł Pan różnicę pod kątem fizycznym lub taktycznym? - Nie, ponieważ fizycznie daje sobie bardzo dobrze radę w pojedynkach z przeciwnikiem. Nie ma znaczenia w jakim kraju jestem i z kim trenuje, dla mnie trening jest zadaniem do którego podchodzę z najwyższym zaangażowaniem. Po treningach schodząc z murawy byłem z siebie zadowolony. Taktyka nie wyglądała na szczególnie trudną i też byłem tam tylko dwa tygodnie, dlatego trudno coś na ten temat więcej powiedzieć. Jednostki treningowe trwały do dwóch godzin i ze względu na klimat, mogłem je odbierać jako bardziej wymagające. Była szansa na angaż we Włoszech, jeśli zostałby Pan np. do końca sezonu? - Prowadziliśmy rozmowy, lecz uważam że nie był to najlepszy kierunek dla mnie z różnych powodów. Chcę stawiać na rozwój w Polsce. Planuję stopniowo podwyższać sobie poprzeczkę, pograć, postrzelać i regularnie występować w PKO Ekstraklasie. Taki mam plan. Wydaje mi się, że to jest zdrowe i rozsądne podejście. Na wszystko potrzeba czasu, jednak już teraz zaczynam wdrażać w życie mój plan. Już mówiliśmy, że trenował pan w kilku klubach z PKO Ekstraklasy. Był to duży przeskok w porównaniu z trzecio ligową Olimpią? - W samym treningu nie było bardzo dużej różnicy. Na pewno obiekty i cała infrastruktura, to przepaść. Cracovia czy Legia mają zdecydowanie lepsze obiekty od Olimpii. Treningi były podobne. Podczas treningów, w których uczestniczyłem trwał okres przygotowawczy co oznacza, że jednego dnia było ciężej, a drugiego troszkę lżej. W każdym z klubów byłem w różnych okresach, dlatego trudno jest to ocenić. Z mojej perspektywy było "podobnie". To dobre określenie. W Legii trenowałem z chłopakami w moim wieku, ale byłem też na zajęciach z trzecioligowymi rezerwami. Chwilę tam trenowałem. Później był powrót do szarej rzeczywistości, czyli występy w polskiej III lidze. W rundzie jesiennej nie dostał pan zbyt wielu minut na grę, ale wpadły dwie bramki. - Doznałem delikatnej kontuzji, która wykluczyła mnie z gry w tak naprawdę najlepszym momencie, bo po strzeleniu dwóch bramek Vinecie Wolin. Prawda jest taka, że jak wypadnie się w takim zespole z obiegu, to już ciężko jest do niego wrócić. Uważam też, że mogłem dostać więcej szans i więcej minut. Kiedy wyszedłem w pierwszym składzie, to udowodniłem, że warto na mnie stawiać. Pewnie nie był Pan zadowolony, kiedy wchodził Pan na boisko na same końcówki meczów. Już Pan wspomniał, że napastnika rozlicza się z bramek, ale w końcówce ciężko cokolwiek zrobić. I przez to Pana "liczby" w Olimpii nie są zbyt imponujące (17 meczów i 2 bramki). W meczu z Vinetą Wolin (Szymon Doba strzelił dwie bramki - dop. red.) pokazał, że niczym nie ustępuje pan od kolegów. - Dokładnie, napastnik to bardzo wdzięczna pozycja. Wszystko może się zmienić tak naprawdę w ułamku sekundy. Jak strzelasz, to jesteś królem. W Grudziądzu nie dostawałem tych szans za dużo. Ciężko wejść w mecz, nawet jeżeli wchodzisz na ostatnie 10-15 minut. To ciężka sprawa, zazwyczaj - w jakimś stopniu - mecz jest już ustawiony. Zawodnik wchodzący na końcówkę dostaje różne zadania od trenera. Wtedy ciężko coś wskórać, strzelić bramkę czy nawet zanotować asystę. Czuje się Pan wychowankiem Olimpii Grudziądz czy bardziej Olimpijczyka Kwakowo? Jak w ogóle zaczęła się Pana przygoda z piłką? - Zaczynałem w 2016 roku. Wtedy właśnie pojawił się Olimpijczyk Kwakowo. Wcześniej natomiast piłka była codziennością: boisko, koledzy z wioski. Wychodziliśmy każdego dnia by pograć w piłkę. W okresie szkolnym pojawił się tzw. SKS, gdzie trenowaliśmy wszystkie sporty. Była to szkoła w Główczycach. Mówi się, że jestem z Lęborka, bo pochodzę z małej wsi o nazwie Wykosowo i Lębork jest największym miastem w okolicy. Mój ówczesny nauczyciel wychowania fizycznego - Paweł Łuczka to świetny człowiek i dobry znajomy, dużo mu zawdzięczam, ponieważ to on zauważył we mnie potencjał. Powiedział, że mogę zacząć trenować. Pojechał ze mną i z rodzicami do Kwakowa do ówczesnego trenera Olimpijczyk Kwakowo (obecnie trener Gryf Słupsk), Krzysztofa Muller. W Olimpijczyku zacząłem z piłką na poważnie, a z Krzyśkiem mam świetny kontakt do dziś. Bardzo doceniam tych ludzi, którzy dołożyli swoją cegiełkę w moim rozwoju i karierze, ale o tym opowiem kiedy indziej. Wszystko zaczęło się w Kwakowie. Zarówno Olimpia, jak i Olimpijczyk traktują mnie jak swojego wychowanka. Myślę, że Kwakowo było początkiem i tam mogę czuć się w 100 proc. wychowankiem, chociaż - jakby nie patrzeć - w Olimpii też byłem w akademii, stopniowo wchodziłem na najwyższy poziom, czyli do pierwszej drużyny. Rozmawiał Sebastian Zwiewka, INTERIA Zobacz również:Reprezentant Polski wraca do gry po kontuzji. Fernando Santos może odetchnąć z ulgąCezary Kulesza przekazał kluczową wiadomość w sprawie Polska-AlbaniaAdrian Mierzejewski wraca do Chin. Tylko na chwilę?