Jak bardzo ironicznie, po klęsce na Old Trafford, brzmią słowa Ronaldinho, że odzyskał formę z okresu gry w Barcelonie. Brazylijski balangowicz zachował efektowne tricki, ale jego szybkość, zwrotność i refleks błądzą do dziś bezpańskie w dyskotekach Katalonii i Mediolanu. Klub Silvio Berlusconiego, jeszcze trzy lata temu tak dumny ze swojego laboratorium, w cudowny sposób przedłużającego życie piłkarskich gwiazd, dziś musi spojrzeć prawdzie w oczy: nie potrafił wskrzesić będącego przed trzydziestką króla futbolu. Ronaldinho był nim przecież do 2006 roku, a piętno, jakie odcisnął na futbolu sprawiło, że niedawno uznano go za gracza dekady. Na zużyty wygląda jednak cały Milan, który niespełna trzy lata temu zmiażdżył Manchester United w Champions League, by po finale z Liverpoolem wywalczyć potem swoje siódme trofeum. Drużyna z tamtych meczów miała średnią wieku nawet wyższą niż obecna (zakładając, że gra Pato), a jednak kluczowi gracze jak Pirlo, Gattuso, Inzaghi, albo Seedorf, w grze o najwyższą stawkę wyglądają dziś jak oldboye. Tak jak Ronaldinho są w stanie oczarować jedną akcją, lub zagraniem, ale witalność Manchesteru i Rooneya, intensywność angielskiej gry, jej tempo są już dla nich nieosiągalne. Dida i Abbiati przepuścili w dwumeczu zastraszającą liczbę siedmiu goli. O ile sytuację z Ronaldinho wytłumaczyć sobie nie trudno, o tyle to, co dzieje się z Kaką ociera się o ponurą tajemnicę. Chyba, że w Madrycie ukrywane są jakieś sensacje dotyczące jego kontuzji. Jeśli jednak pachwiny funkcjonują znośnie, nie bardzo wiadomo, co hamuje niespełna 28-letniego Brazylijczyka. W tej kwestii fani Realu mogą czuć się podobnie jak kibice Milanu, którzy marzyli o Ronaldinho, a kiedy w końcu przyszedł, jest cieniem najlepszego piłkarza 2005 roku. Florentino Perez chciał uczynić z Kaki centralną postać nowej drużyny. Trybuny Santiago Bernabeu wzdychały do Brazylijczyka całe lata, jeszcze przed tym jak karierę skończył Zinedine Zidane. Teraz, gdy marzenie spełniło się kosztem 67 milionów euro, ten, który miał prowadzić zespół na szczyt, stał się symbolem kolejnej porażki. Zdecydowanie najbardziej dotkliwej z tych sześciu, jakie "kolekcjonuje" Real w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Niedoinwestowany Milan poległ z wielkim Manchesterem, przeinwestowany Real z przeciętnym Lyonem. Dzień po francuskiej traumie Florentino Perez wygląda na człowieka, który chcąc wydobyć się ze spirali długów, ruszył w desperacji do kasyna. Ćwierć miliarda euro wpompowane latem w krwiobieg Realu, nie sprawił jednak, by powstało w Madrycie coś więcej niż europejski średniak. Najdroższy piłkarz świata Ronaldo walczył, podjął wyzwanie i przegrał, Kaka znów snuł się po Santiago Bernabeu nie znajdując dla siebie miejsca. Problem jest z pewnością jednak znacznie głębszy niż kryzys najwybitniejszego nawet piłkarza. Klub z Madrytu przypomina smoka pożerającego własny ogon. Stał się ofiarą swojej wielkości, która osiągnęła ostatnio stan maniakalnej depresji. W połowie 2006 roku Perez uciekał z Realu nie mogąc zapanować nad chaosem, w jaki popadła pierwsza galaktyczna drużyna. Jego miejsce zajął Ramon Calderon i przez trzy lata wydobył z kasy setki milionów, by stworzyć zespół z graczy, którzy wielkie nazwiska mieli zbudować dopiero w Madrycie. Tego lata nastąpił jednak kolejny bardzo kosztowny zwrot. Perez ogłosił, że kibic najbogatszego klubu świata nie musi czekać. Znów ruszył na zakupy, a praca, stabilizacja i rozsądek po raz kolejny uległy pasji, niecierpliwości i manii wielkości. Efekt widzieliśmy wczoraj. Nie mam zamiaru twierdzić, że o sprowadzeniu Ronaldo, Kaki i Benzemy decydowały wyłącznie względy marketingowe. Każdy z nich jest potencjalnie wybitnym graczem, najwyraźniej Manuelowi Pellegriniemu zabrakło czasu i spokoju. Dziś jego los może wydawać się przesądzony. "Nowa katastrofa" - donosi "As", a "Marca" natychmiast pożegnała chilijskiego trenera. Czy postawiony pod presją Perez postąpi tak jak za swojej pierwszej kadencji, gdy bez mrugnięcia okiem składał w ofierze kolejnych szkoleniowców? Jeśli tak się stanie będzie oczywiste, że z porażki w 2006 roku nie wyciągnął żadnych wniosków. Kibice z Madrytu, których obudzi dziś wielki, sportowy kac nie będą nawet w stanie pojąć, co się stało. Za tydzień ich wielki sportowy rywal z Barcelony po raz kolejny pewnie łatwo rozprawi się z barierą 1/8 finału. Mizerię i przeciętniactwo Realu w rywalizacji międzynarodowej triumfy Katalończyków podkreślają w sposób nieznośny. A przecież zaledwie 7 lat temu oba kluby były na biegunach przeciwnych. Gdy Real wygrywał Puchar Europy po raz dziewiąty, w Barcelonie dopiero zbliżała się wymiana Gasparta na Laportę, a nowy prezes pozwolił się odbić od dna klubowi z Katalonii. Kiedy doczeka tego Real Madryt? W odróżnieniu od histerycznych, madryckich mediów, szarzy ludzie zaczynają coś jednak rozumieć. W ankiecie "Marki" po meczu z Lyonem tylko 32 proc internautów domaga się wyrzucenia Pellegriniego. Aż 68 proc chce łaski dla trenera uznając oczywistą prawdę, że łatwo wyładować na kimś frustrację, ale pozwolić mu pracować w spokoju, o wiele trudniej. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1858755">DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM!</a> CZYTAJ RÓWNIEŻ: <a href="http://sport.interia.pl/pilka-nozna/liga-mistrzow/news/casillas-prosimy-o-wybaczenie-i-spokoj,1450804,103">Casillas: Prosimy o wybaczenie i spokój</a> <a href="http://sport.interia.pl/pilka-nozna/liga-mistrzow/news/katastrofa-realu-znow-za-burta-ligi-mistrzow,1450353">Katastrofa Realu! Znów za burtą Ligi Mistrzów!</a> <a href="http://sport.interia.pl/pilka-nozna/liga-mistrzow/news/topor-wisi-nad-trenerem-realu-madryt,1450449">Topór wisi nad trenerem Realu Madryt</a> <a href="http://sport.interia.pl/raport/Barcelona-Real/news/smierc-kliniczna-realu-madryt,1450388">Śmierć kliniczna Realu Madryt</a>