Ostatni mecz rozegrał w poprzednim sezonie, 24 marca. To dzień, który pamięta do dziś, ale nie ze względu na zakończone bezbramkowym remisem spotkanie, ale na to, co wydarzyło się kilka godzin później. Potknięcie na schodach, nieszczęśliwy wypadek, który w większości przypadków kończy się guzem na głowie, wywrócił do góry nogami całe jego życie. Interia: Co się właściwie stało? Rafał Kosiec: Po meczu z Ursusem Warszawa wróciłem do domu i zorientowałem się, że torba została w samochodzie. Zbiegając po schodach, potknąłem się. Gdy się ocknąłem, ktoś wzywał karetkę. Czułem drętwienie na twarzy, nie za bardzo mogłem się ruszać. W szpitalu zrobiono mi tomografię, z której w sumie nic nie wyszło. Potem całą masę innych badań. Dopiero wyniki rezonansu pokazały, że trzeba jak najszybciej zrobić operację. Ale operacja sprawy nie zakończyła. Jak się teraz czujesz? - Lekarze każą cały czas czekać. Brutalna prawda jest taka, że zdrowie wróci, albo nie wróci. Mam problemy ze wszystkim. Mam sparaliżowane narządy, niedowład mięśni. Z chodzeniem też jest różnie, bo w każdej chwili mogę się przewrócić. Odcina mi prąd. Jelita nie pracują, mam problemy z pęcherzem, bóle neuropatyczne. Bez tabletek nie ma szans, żebym poszedł spać. Od czterech miesięcy biorę silne leki psychotropowe. Koło się zamyka. Lekami rozwalam sobie wątrobę, ale bez nich nie zasnę. Ból jest chroniczny. Nawet teraz, gdy rozmawiamy? - Jestem na silnych lekach bez których nie daję rady funkcjonować. Zdjęcie, na którym leżę przykuty do łóżka jest sprzed czterech miesięcy. Było bardzo źle. Teraz już mogę się poruszać, tylko co z tego? Męczę się życiem, nie mam z niego radości. Cały czas szukam pomocy, ale fakty są takie, że stoję w miejscu. Ból jest w tym wszystkim najgorszy? - Ból nie pozwala mi normalnie żyć. Przeszkadza w rehabilitacji, ale jest coś, co jest równie przykre. To niewiedza. Lekarze rozkładają ręce. Szukam tych, którzy są w stanie mi pomóc. Być może wyjadę za granicę. Zdaję sobie sprawę, ze leczenie może potwornie dużo kosztować. Dostaję bardzo dużo telefonów, myślę, że ludzie mi pomogą. Finanse na razie nie są w tym wszystkim największym kłopotem. Chodzisz na mecze? - Szczerze mówiąc, ciężko mi je oglądać. Przychodzą myśli, że miało być dobrze a jest, jak jest. Robi się przykro, że nie mogę kopnąć prosto piłki. W klubie też nie zdawali sobie sprawy, jak to naprawdę wygląda, bo ja tłumiłem to w sobie. Myśleli, że jest lepiej, że wkrótce wrócę, a powiedzmy sobie szczerze, na razie się na to nie zapowiada. Bo jest źle. Było już lepiej, było też gorzej, ale od dłuższego czasu nie ma już żadnej poprawy. Constans. Wierzysz, że któregoś dnia trafisz na kogoś, kto powie ci: "Rafał, wiem co ci jest"? - Popadam ze skrajności w skrajność. Moje marzenia każdego dnia maleją. Kilka miesięcy temu chciałem wrócić do sportu, teraz chciałbym wrócić do normalnego życia. Chciałbym zjeść normalny obiad, iść do kina ze znajomymi. Złe myśli są często, ale wiem, że spowodowane są lekami, które biorę. Niczego głupiego do siebie nie dopuszczam. To co robisz, żeby zapomnieć o chorobie? - Nie da się zapomnieć. W każdej sekundzie, dwadzieścia cztery godziny na dobę to we mnie siedzi. Każdy krok mi o tym przypomina, budzę się od razu z bólem. Nie da rady o tym nie myśleć. Rozmawiał Adam Drygalski