Przewrót w PZPN. Dokonał się mimo zwycięstwa Cezarego Kuleszy
Zdarzenia mające miejsce po tym, jak Cezary Kulesza został wybrany prezesem PZPN, pokazują jasno, że gdyby znalazł się choć średnio-mocny rywal w grze o najważniejszy stołek w polskiej piłce, mogłoby dojść do zmiany warty na szczycie. Kulesza w swojej grze o prezesurę wygrał bezapelacyjnie, natomiast to, co działo się później, jest pewnego rodzaju przewrotem. I wyraźnym głosem sprzeciwu po mijającej kadencji.

- Dziękuję wam za zaufanie, jakim mnie obdarzyliście - mówił Kulesza zaraz po tym, jak prawie stu delegatów poparło jego starania o przedłużenie kadencji na następne cztery lata. Były też słowa o łamiącym się głosie, gdyż zaufanie nie było zwykłe, lecz pełne. Prezes PZPN mógł się czuć jako osoba, która panuje niepodzielnie i cokolwiek zrobi, zostanie skwitowane zrozumieniem środowiska. Mógł się do tego przyzwyczaić, skoro liczone hurtowo wpadki, afery oraz zwykłe fakty bazujące na wynikach - pokazujące wprost, że polska piłka pozaklubowa nie idzie do przodu - nie doprowadziły choćby do sytuacji, w której o ponowną prezesurę musiał się starać.
Wszystko układało się dla niego pięknie, dopóki... nie zderzył się ze ścianą. Całą trójkę rekomendowanych przez niego wiceprezesów (Henryk Kula - ds. organizacyjno-finansowych, Maciej Mateńko - ds. szkolenia, Mieczysław Golba - ds. zagranicznych) delegaci odrzucili w dwóch głosowaniach. Pomiędzy nimi mieliśmy nieco rozpaczliwie brzmiące przemówienie Kuleszy - odwołujące się do filmu zaprezentowanego kwadrans wcześniej i pokazującego, jak polska piłka rośnie w siłę. Film miał być dowodem, że Kula, Mateńko i Golba - trójka najmocniej krytykowanych przez środowisko wiceprezesów - są niezbędni, świadczyły o tym też słowa Kuleszy. - To jest trudna chwila. Ci panowie pracowali ze mną cztery lata. Oceniam ich pracę pozytywnie. Wiem, że mają swój wkład w PZPN. Proszę o ponowne głosowanie - mówił. Nieskutecznie. Sprzeciw delegatów oznacza, że trzeba chyba trochę zweryfikować słowa o pełnym zaufaniu, którym go obdarzono. Może jednak ten wynik, którym zdecydowanie wygrał wybory nie wynika z pełnego zaufania, a z czegoś innego?
W ten sposób w gronie osób, z którymi Kulesza będzie współpracował, znalazł się Dariusz Mioduski, którego kompetencje w zakresie piłki międzynarodowej z jakiegoś powodu Kulesza oceniał niżej niż Golby. Henryk Kula, uznawany za jednego z głównych hamulcowych, nie będzie miał już wpływu na kształt posiedzeń zarządu, co było jego potężną kompetencją jako wiceprezesa ds. organizacyjno-finansowych - to on decydował, o czym się mówi (i o czym się nie mówi!) na zarządzie. Wbrew Kuleszy został zdegradowany do roli zwykłego członka tegoż zarządu.
Opozycja pokazuje, że coś jednak znaczy
Żeby zrozumieć, o czym były te wybory, trzeba mieć świadomość rywalizacji związków wojewódzkich i klubów piłkarskich. Kulesza, wywodzący się ze środowiska klubowego, po pierwszym wyborze bardzo mocno zbratał się z tzw. baronami - prezesami z terenu. Na zarządzie głosy związków i klubów rozkładały się w stosunku 12:5, przez co kluby narzekały na brak merytorycznej dyskusji i słuchania ich problemów. Rekomendacje Kuleszy przed poniedziałkiem ten stosunek głosów mogły zmienić na jeszcze większą niekorzyść (13:4). Tymczasem kluby zrobiły skuteczną woltę i w najbliższej kadencji będą mieli aż ośmiu przedstawicieli w zarządzie, przy dziewięciu z terenu. To wynik historyczny i odwracający tendencję. - Taki był plan - powiedział krótko Wojciech Pertkiewicz, prezes Arki Gdynia, wcześniej w rozmowie z Interią narzekający na to, że kluby nie są słyszalne.
Dariusz Mioduski: - Wszyscy tego oczekiwali. Zarówno na sali, jak i poza salą. Brak kontrkandydata dla Cezarego Kuleszy został zaakceptowany, natomiast zmiany wokół niego są konieczne, by uruchomić potencjał, jaki jest w PZPN. Chodziło nam o to, by doszło do wiatru zmian. Ja zawsze powtarzam, że kluby są najważniejsze, bo z nimi i reprezentacja jest mocniejsza.
Kulesza został prezesem, ale pozostałe głosowania są wotum nieufności. Cztery pierwsze miejsca w rywalizacji o miejsce w zarządzie zajęli delegaci będący w mniej lub bardziej jawnej opozycji wobec niego. Wygrał Bartosz Ryt (94 głosy!), młody prezes Małopolskiego ZPN, chętny do zmian. Tuż za nim był Łukasz Czajkowski z Dolnośląskiego ZPN - także nie będący entuzjastą mijającej kadencji. Dalej Paweł Wojtala - niedoszły rywal w walce o fotel prezesa. I wreszcie Wojciech Cygan, mocny głos klubów w zarządzie.
Wyniki wyborów - poza oczywiście najważniejszym - zakończyły się inaczej, niż w sposób oczekiwany przez prezesa. Czy to coś da? Dziś trudno powiedzieć. Natomiast prezes PZPN powinien potraktować to, jak wyraźne pogrożenie palcem. Najbliższe cztery lata wcale nie muszą być wewnątrz związku tak lekkie, łatwe i przyjemne, jak te minione

