Kiedy kilka lat temu Zbigniew Boniek forsował ten przepis, byłem przekonany, że to ruch w dobrą stronę. Apelowałem nawet, by ten limit maksymalnie zwiększyć, gdyż musimy dbać o to, by w naszej piłce na najwyższym szczeblu pojawiali się młodzi, utalentowani zawodnicy. Tak, by stanowili konkurencję dla ściąganych za niewielkie pieniądze, znacznie starszych obcokrajowców. Od dłuższego czasu bowiem ten trend utrzymuje się w Ekstraklasie (i nie tylko) i - jak wszystko wskazuje - jeszcze nieprędko zostanie zatrzymany. Dlatego też uważałem, że kluby należy zobligować, by zmieniły swoją politykę. I temu miał służyć ten zapis. Odejście Kloppa, czyli Liverpool pod dodatkową presją Niestety, praktyka negatywnie zweryfikowała te teoretyczne założenia. W efekcie być może zapisy przyniosły czasem nawet więcej szkody, niż korzyści. Okazało się, że w drużynach młodzieżowcy niejednokrotnie stanowią rolę bezpieczników - musimy ich trzymać u siebie i nie wysyłać na wypożyczenia, bo a nuż trzeba będzie z jednego czy drugiego skorzystać. Młodzi zawodnicy wciąż jedynie uzupełniają kadry meczowe - na przykład jeżdżą z pierwszą drużyną, ale grają sporadycznie. A że często wyjazd z pierwszą drużyną zamyka możliwość występu w drużynie rezerw, bo albo terminy się pokrywają, albo jeden zespół jedzie tego dnia na wyjazd, a drugi gra u siebie, finalnie młodzieżowcy mogli doświadczyć niewielu minut jakiejkolwiek gry na seniorskim poziomie. A jak wiadomo - nie grasz, to się nie rozwijasz. Na szczęście równolegle - powoli, to powoli, ale jednak - wielu szefów klubów zaczyna dochodzić do wniosku, że inwestycja w młodzież to w naszych warunkach konieczność. Jeszcze daleko do tego, żeby powiedzieć, że coś się wyraźnie ruszyło, ale chyba pojawia się świadomość, że to jedynie słuszna droga, zwłaszcza w tych nie najbogatszych klubach. Coraz więcej z nich zaczyna uznawać posiadanie własnej akademii nie tyle za obowiązek, co punkt honoru (ostatnio Widzew pochwalił się zatrudnieniem Piotra Urbana w roli dyrektora akademii). Z drugiej strony natomiast, czołowe kluby, jak na przykład Raków Częstochowa, wciąż wolą nie wyrobić w sezonie wymaganego limitu minut dla młodzieżowców i zapłacić karę, aniżeli ryzykować utratą punktów i obniżeniem pozycji w tabeli. Wynik, nawet za wszelką cenę, jest priorytetem. Magiczna mikstura młodości z doświadczeniem, czyli marzenie wielu trenerów I to jest kolejny argument przeciwko przepisowi - nic na siłę. Zwłaszcza, że większość klubów, to prywatne spółki akcyjne. Być może te kilka lat obowiązywania przepisów nie poszły do końca na marne, być może był to sygnał: hej, zacznijcie coś z tym robić, zacznijcie wychowywać swoich piłkarzy. Być może powoli dojrzewamy do tego, że o sukcesie na koniec dnia i tak decydują prawa rynku, że talent, jeśli się pojawi, to sam się obroni i przebije. A jeśli ma obowiązywać jakaś centralna regulacja, to niech to będzie - jak to się pięknie określa w psychologii - system wzmocnień pozytywnych, a nie kar. Więc jak najbardziej niech zostanie Pro Junior System, ale kar finansowych przyszła pora zrezygnować. No i przede wszystkim trzymam mocno kciuki, by ten pozytywny trend rozwijania akademii (czyli praca od podstaw) w końcu zaczął przynosić realne efekty systemowo, a nie tylko sporadycznie tu i ówdzie.