12 gigantów europejskiej piłki postanowiło zaprowadzić własny porządek świata powołując Superligę. Na ich działania trzeba jednak patrzeć jak na szantaż, którym próbują wymusić jeszcze więcej pieniędzy. Im twardsze w stosunku do ich przewrotu będą władze UEFA, największych europejskich lig, a także szefowie rządów czołowych europejskich krajów, tym szybciej rewolucja ta zgaśnie. O tym, że to pieczołowicie i długo zaplanowana wcześniej akcja, niech świadczą powołane już struktury "The European Super League" z prezesem Realu Madryt Florentino Perezem na czele. Andrea Agnelli, właściciel Juventusu, i Malcolm Glazer (właściciel Manchesteru United) są wiceprezesami tego ciała. Mamy zatem już trzy kluby, które stoją za puczem w UEFA. Stawkę uzupełniają Barcelona i Atletico Madryt z Hiszpanii oraz Inter i Milan z Włoch. Fundamentem są jednak przedsiębiorstwa z Wysp, sześć topowych jako organizacje klubów Premier League: wspomniany wcześniej Manchester United, a także Liverpool, Manchester City, Chelsea, Tottenham i Arsenal. W sumie 12 piłkarskich przedsiębiorstw, które szukają jeszcze trzech podmiotów założycielskich. Co ciekawe, nie ma wśród zbuntowanych ani niemieckich, ani francuskich klubów, choć wolą przywódców rokoszu jest doproszenie przynajmniej po dwóch przedstawicieli tych krajów (trudno wyobrazić sobie Superligę bez PSG czy Bayernu Monachium). Przygotowana jest również struktura finansowania przedsięwzięcia. Kluby zawarły już ponoć umowę z bankiem inwestycyjnym JP Morgan, który gwarantuje na początek między 4 a 6 mld euro. Wpływy miałyby być dzielone między uczestników rozgrywek (32,5 proc. puli równo podzielone między 15 założycielami, a kolejne 32,5 proc. między wszystkie kluby Superligi, 350 mln euro gwarantowane dla każdego z 15 założycieli), ale zachowano by przy tym znany już fundusz solidarnościowy z innymi klubami. W linii prostej Superliga to jawna konkurencja dla Ligi Mistrzów, nad której modelem funkcjonowania ma dziś obradować komitet wykonawczy UEFA. Nie przypadkiem więc doszło do niedzielnego przecieku w The Times i New York Times, które w szczegółach objawiły światu istniejący plan. Trudno zatem nie odnieść wrażenia, że to projekt, który wprowadza chaos w europejskim futbolu poprzez swoją bezprecedensowość, ale obliczony na jeszcze większy zysk w konsekwencji szantażu największych klubów wobec UEFA. Władze europejskiej piłki, ale także FIFA, były na to przygotowane, niemal natychmiast przygotowały stanowisko, w którym komunikują natychmiastowe wykluczenie ze struktur oraz groźbę zakazu gry zawodników z klubów, które popełniają woltę, w narodowych reprezentacjach. W podobnie ostrym tonie wypowiedzieli się przedstawiciele ECA (Europejskiego Stowarzyszenia Klubów) oraz szefowie rządów Wielkiej Brytanii (Boris Johnson) i Francji (Emmanuel Macron). Co ciekawa i jeszcze bardziej gmatwające sprawę, na czele ECA stoi wspomniany wcześniej Agnelli. Przynajmniej w teorii jest więc za, a nawet przeciw... Siła klubów, które przynajmniej w teorii chcą doprowadzić do secesji, jest olbrzymia. Stoją za nimi wielkie pieniądze, ale i sportowa historia, bo razem wygrywały najważniejszy z europejskich pucharów aż 40 razy. Pamiętajmy jednak, że za kasą tych klubów stoją przede wszystkim kibice i choć wizja Superligi jest kusząca, muszą oni liczyć się z tym, że solą piłki jest jednak krajowa rywalizacja, zwłaszcza na Wyspach. Teraz łatwiej jest bagatelizować ten aspekt, kiedy nie ma fanów na trybunach. Kiedy jednak pandemia minie i wkład fanów w budżety znów będzie gigantyczny, może się to okazać języczkiem u wagi. Gdzie szukać powodu tego buntu? O pomysłach powstania Superligi mówi się od dawna. Zdaniem największych, spada liczba widzów ligomistrzowych wieczorów w Lidze Mistrzów w fazie grupowej, gdzie jest zbyt wiele meczów bez stawki. To powoduje, że wpływy za sprzedaż praw nie są aż tak wysokie, jak spodziewają się tego europejscy krezusi piłki. Ich zdaniem tylko rywalizacja na najwyższym poziomie w środku każdego tygodnia jest w stanie zadowolić wszystkich i zwiększyć zyski. Buntownicy nie chcą konfliktu z ligami krajowymi, dlatego zamierzają grać, jak obecna Liga Mistrzów. Jak miałaby wyglądać Superliga? Do 15 założycieli miałoby dołączyć pięć innych zespołów wyłanianych poprzez nieokreślone jeszcze kwalifikacje. Uczestnicy mieliby zostać podzieleni na dwie grupy, każdy rozegrałby w sumie 18 meczów, po dziewięć u siebie i na wyjeździe. Trzy najlepsze drużyny z każdej grupy miałyby awansować do ćwierćfinałów, stawkę uzupełniliby zwycięzcy dodatkowej rywalizacji między drużynami z miejsc 4-5. Jeden zespół rozegrałby maksymalnie 25 spotkań (w półfinałach mecz i rewanż). W sumie w Superlidze odbyłyby się 193 spotkania (180 w grupie i 13 w fazie play off). Według planowanej reformy Ligi Mistrzów według projektu UEFA, która ma obowiązywać od 2024 roku, uczestników ma być aż 36, tak samo 180 spotkań w grupach i aż 45 w fazie play off. Ta propozycja również budzi sprzeciw, zwłaszcza mniejszych klubów i lig o słabszym rankingu, dla których występ w elicie - mimo jej powiększenia - graniczyłby z cudem. Czytaj całość na stronie Polsatu Sport