Starcie "Biało-Czerwonych" z Estonią nie pochłaniało polskich kibiców bez reszty. Zwłaszcza gdy z niżej notowanym rywalem, grającym od 27. minuty w osłabieniu, wybrańcy Michała Probierza prowadzili już 1-0 i bezwzględnie na murawie dominowali. Siłą rzeczy nasłuchiwaliśmy wieści z Cardiff City Stadium. A tam Walijczycy nie pozwolili sobie nawet na moment kalkulacji. Wynik otworzyli już w trzeciej minucie spotkania. Kąśliwy strzał Harry'ego Wilsona stojący w bramce gości Lukas Hradecky zdołał jeszcze odbić, ale po sekundzie David Brooks w efektowny sposób wpakował piłkę pod poprzeczkę. Piłkarze Finlandii znaleźli się zatem w potrzasku już w początkowej fazie meczu. Stracony gol nie podciął im jednak skrzydeł. Ruszyli z impetem do natarcia, szukając okazji do szybkiego wyrównania. Ale defensorzy gospodarzy nie pozwalali sobie na moment dekoncentracji. Cios za cios krótko przed przerwą. Finlandia nie podniosła się w Cardiff Po kwadransie gry statystyka posiadania piłki przemawiała na korzyść gości - 62:38. Stało się jasne, że Walijczycy z premedytacją oddali pole przeciwnikom, by czyhać na sposobność do zabójczej kontry, która mogła przesądzić o losach rywalizacji. Pytanie o Lewandowskiego zaskoczyło Piotra Zielińskiego. "Na pewno nie będzie na mnie zły" Druga bramka dla "The Dragons" padła jeszcze przed przerwą, ale w zupełnie innych okolicznościach. Po krótko rozegranym rzucie wolnym kapitalnym uderzeniem sprzed pola karnego popisał się Neco Williams (niedawno brutalnie sfaulowany przez Jakuba Modera) - futbolówka wpadła w górny róg bramki Hradecky'ego. Była 38. minuta. W tym momencie Walia jedną nogą meldowała się w finale baraży. Finowie nie pozwolili jednak zejść rywalom do szatni w doskonałych nastrojach. Krótko przed gwizdkiem walijska defensywa popełniła pierwszy poważny błąd, od razu płacąc za to wysoką cenę. Oko w oko z Dannym Wardem stanął Teemu Pukki i przytomnym uderzeniem po ziemi skorygował rezultat na 2-1. Zaskakująca roszada tuż przed meczem z Estonią. Gdzie jest Lewandowski? Wystarczyło jednak kilkadziesiąt sekund po zmianie stron, by prowadzenie ekipy Roberta Page'a ponownie było dwubramkowe. Po kolejnym rzucie wolnym piłka nieco szczęśliwie spadła pod nogi stojącego tuż przed linią bramkową Brennana Johnsona, a ten dopełnił tylko formalności. Mimo że goście mieli jeszcze mnóstwo czasu na podjęcie heroicznej walki, nie byli w stanie wykrzesać z siebie wiary w powodzenie. Walijczykom pozostała tylko kontrola boiskowych wydarzeń, co czynili perfekcyjnie. A kiedy nadarzyła się okazja - boleśnie kąsali. Gol zdobyty strzałem głową przez Bena Daviesa nie został uznany z powodu ofsajdu. Ale już przy trafieniu Daniela Jamesa w 86. minucie wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. Zaliczył odbiór, doszedł do sytuacji sam na sam z golkiperem i ustalił wynik konfrontacji na 4-1. Walia pozostaje niepokonana od dziewięciu miesięcy. Ta passa musi dobiec końca 26 marca 2024 roku.