Radosław Nawrot: W zespole mistrza Polski całkiem niedawno pracę objął trener holenderski, który do tej pory nie miał żadnego kontaktu z polską piłką klubową i jest to dla niego nowe doświadczenie. Co doradziłby mu człowiek z Holandii, który polską piłkę klubową zna bardzo dobrze? Albo przed czym ostrzegł? Jan de Zeeuw, związany od lat z Polską holenderski znawca futbolu i marketingu sportowego oraz dyrektor sprzedaży w Sport Five: Nie musimy w tej sprawie dywagować, bo akurat John van den Brom zasięgał języka. Dzwonił do Leo Beenhakkera, dzwonił do mojego ojca, potem rozmawiał z dwoma ludźmi, których Leo mu polecił. Wypytywał ich o Polskę i polską piłkę, by dostać na jej temat spojrzenie z zewnątrz. I jakie wnioski płyną z zewnątrz? - Chociażby takie, że dla polskich klubów europejskie puchary są szalenie ważne, a jednocześnie szalenie trudne. John van den Brom powiedział coś takiego mojemu ojcu: Lech musi w pucharach od razu w pierwszym meczu zagrać mecz niczym finał, a nie jest do końca gotowy. To za duże wyzwanie na takim etapie. Ja dodam, że ten problem w Polsce powracać będzie co roku, gdy polskie kluby muszą grać ważne mecze pucharowe z punktu widzenia ich sytuacji w tych rozgrywkach, a nie są i nie będą do nich gotowe. Załatwia je ranking i zaległości związane z marnym rozstawieniem w Europie? - Tak. Nawet jeśli bowiem wyłączymy dalekie podróże i koszty, bo te kluby jednak problemy z transportem potrafią rozwiązać, a i zarabiają na pucharach, a nie tracą, to jednak szybkie odpadnięcie rodzi kłopoty. Szybko odpadłeś, zespół jest na dzień dobry rozbity i zmęczony, zarobiłeś niewiele, ranking leci. Kadrę masz kompletowaną na szybko, bo trzeba raz dwa kogoś sprowadzić już w czerwcu na puchary. Potrzebujesz obojętnie kogo, byle doświadczonego, bo zaraz Europa. No nie tędy droga. Niemniej przegrać 1-5 z Karabachem Agdam, to już przesada. Jasne było, że pewnie Lech odpadnie, ale taki wynik to koszmar! A mówimy o Lechu, moim zdaniem, jednym z najlepiej funkcjonujących klubów w Polsce. W porównaniu z resztą kraju to wzór. Tym bardziej to zastanawia. Jeden z najbardziej poukładanych klubów, mistrz Polski dostaje takie baty! Trudno oprzeć się wrażeniu, że wyniki polskich przedstawicieli w pucharach z roku na rok są coraz gorsze, że mamy do czynienia z degrengoladą. - Ja nie uważam, że Polska piłkarsko się cofa. Nie cofa się, ale też nie rozwija. Stoi w miejscu albo idzie do przodu bardzo powoli, a inni szybko Polsce uciekają. Azerbejdżan jest tu dobrym przykładem. Jego kluby były rozbijane przez polskie 20 lat temu, a teraz minął polski futbol lewym pasem i jest daleko z przodu. - I nie tylko on. Inni też mijają lewym pasem. CZYTAJ TAKŻE: Tego lata Lech Poznań się nalata. O ile awansuje Z czego to się bierze? To spowolnienie rozwoju, nawet jeśli on jakiś jest? - Zastanawiam się właśnie nad tym, analizuję raporty, także te finansowo. Wygląda na to, że na przykład trener John van den Brom w Lechu Poznań zarabia więcej niż mógłby zarobić w Holandii, wyjąwszy może trzy największe kluby. Paradoks. Co więcej, sprawdziłem, że Karabach Agdam nie ma większego budżetu niż Lech Poznań i nie kupuje droższych piłkarzy. - Brzmi to nielogicznie, niemniej akurat przypadek Lecha i Karabachu mógł być w jakimś sensie wypadkiem. Zmiana trenera, nowy szkoleniowiec itd. W sierpniu będziemy więcej wiedzieli, jak spisały się wszystkie polskie kluby w pucharach. Niezależnie od tego widać, że Polska ma ogromny problem, który nie wiadomo jak przeskoczyć. Pieniądze w polskim futbolu są, możliwości są, ale wyników nie ma. Przychodzi mi do głowy holenderski klub AZ Alkmaar, który swego czasu zyskał nowego prezesa. Jego marzeniem było zrobić mistrzostwo kraju i zresztą tego dokonał. Za jego czasów AZ Alkmaar jeździł po całym świecie, by znaleźć i zatrudnić najlepszych fachowców od zarządzania klubem sportowym. Postawił na szkolenie, akademię, dał sobie 10-15 lat czasu i dzisiaj ta akademia AZ jest uznawana za wzorową w kraju. Sprzedaje piłkarzy po 20-30 mln euro. Mieli plan i realizowali go. Kiedyś w gabinecie prezesa Lecha Poznań wisiał taki plakat z napisem, że mamy strategię bodajże do 2020 roku. Częścią tego plany było znalezienie się w TOP 50 europejskich klubów . Strategię zatem Lech opracował, ale nic nie wyszło z jej realizacji. Mają pieniądze, mają dobrą akademię we Wronkach i nie są w stanie zrealizować takiej strategii. Michał Świerczewski z Rakowa Częstochowa napisał, że brakuje kompetentnych ludzi do zarządzania polską piłką. Dziwi mnie to, bo wydaje mi się, że w Polsce na rynku takich ludzi jest wielu. Sam w Holandii gościłem wielu polskich trenerów i innych ludzi związanych z piłką. Dlatego mam wrażenie, że w Polsce jest problem natury socjokulturalno-politycznej. Co to znaczy? - To, że polskie kluby nie muszą walczyć o byt, bo zawsze znajdą kogoś, kto im pomoże w strukturach państwowych i państwowych spółkach, w samorządach. Stają się leniwe. Jeżeli dobrze rozumiem: nawet te polskie kluby, które mogłyby się szybciej i lepiej rozwinąć, nie robią tego, gdyż nie muszą? Stąd bierze się słabe zarządzanie polskimi klubami? - Spójrzmy na Legię Warszawa, która sprzedała pięć i pół tysiąca karnetów. To tyle, co nic. Pięć i pół tysiąca karnetów na najlepszy klub w dwumilionowej aglomeracji. Przecież to jest jakaś żenada, a jedynym pomysłem na zmianę tej sytuacji jest obniżka cen karnetów. To bardzo prymitywny marketing. Feyenoord pochodzi z miasta mniejszego niż Warszawa, a pięć i pół tysiąca karnetów sprzedał w godzinę. I nie w jednym, konkretnym sezonie, ale rok do roku. Oferta polskich klubów nie jest zbyt ciekawa dla kibiców? - Nie jest ciekawa w tym sensie, że dzisiaj konkurencją Legii nie jest Lech czy Lechia, a konkurencją Lechii nie są silniejsze w Trójmieście sporty jak siatkówka czy koszykówka. Kluby piłkarskie muszą zrozumieć, że dzisiaj ich konkurencją jest po prostu sposób spędzania wolnego czasu przez ludzi. Jest nią zatem pójście przez nich do galerii handlowej, oglądanie filmu na Netflixie, imprezowanie, telefon komórkowy. Lech i Legia konkurują z Netflixem? - Oczywiście, że tak. Gdy Legia gra, młodzież jest w Arkadii i to jest problem, a nie cena karnetów. Brakuje działań marketingowych. Legia po słabym sezonie swoją kampanię marketingową zaczęła pod koniec czerwca. To jest jakieś nieporozumienie, to grzech. To powinno mieć miejsce w maju, wtedy powinny być przedłużane karnety. Tymczasem w Polsce się czeka. Na co? Nie wiem. Na to, jak to będzie latem, jak daleko zajdziemy w pucharach itd. Rozwijać się należy niezależnie od doraźnej koniunktury, ale według obranej strategii rozpisanej na lata do przodu. Nie z sezonu na sezon, od pucharów do pucharów. Polska jest w Europie na dziesiątym miejscu pod względem wpływów z tytułu praw telewizyjnych i na dwudziestym ósmym jeżeli chodzi o siłę ligi. Dowód na niekompetencję? - Dowód na to, że rynek telewizyjny wyciśnięty jest maksymalnie. W Holandii są zdziwieni, że w Polsce można zgromadzić tyle pieniędzy z tego tytułu, chociaż jest ona znacznie większym rynkiem. Nie budowałbym jednak na tym przyszłości polskich klubów, bo w kwestii transmisji telewizyjnych dochodzimy do sufitu. Futbol będzie się przenosił z klasycznej telewizji do przekazów online. Tam siedzi młodzież, ale ona z kolei jest niechętnie do płacenia za przekaz. Za cokolwiek. Na razie polska liga jest pod tym względem dobrze rozwinięta, ale zbliża się tu kres. No i, co ważne, polska liga mogłaby zyskać więcej, gdyby mocniej sprzedawała się za granicę. Polski futbol nie jest zatem biedny. Raczej marnotrawi pieniądze? - Tak, kluby polskie często płacą więcej niż holenderskie. Trzeba pamiętać także, że każdy lepiej zarabiający piłkarz w Holandii wchodzi w strefę opodatkowania rzędu 50 procent. Kiedyś Leśnodorski wyśmiał Ajax Amsterdam, że ma tyle pieniędzy i co z nimi robi? Gdzie ma wyniki? Ajax to biznes, on płaci dywidendy, tworzy wielką firmę. Polska bije rekordy pod względem tego, jak wiele naszych klubów gra w pucharach. Co sezon jest to ktoś inny, klubom brakuje pod tym względem stabilizacji. Lech, Legia, w zasadzie nikt nie jest pewien, że za rok znów w nich wystąpi. - Wracamy do punktu zasadniczego, czyli złego zarządzania. W Polsce w zasadzie każdy kibic zna nazwisko prezesa swego klubu, jest ono najczęściej przywoływane i stawiane w kontekście rozliczania za wyniki. W Anglii czy Holandii wielu kibiców nie ma pojęcia, kto jest prezesem, bo nie on ma znaczenie w kontekście wyników sportowych, ale dyrektor. To on jest twarzą klubu, najważniejszy człowiek na tym froncie. I to on powinien decydować o transferach. Ilu w Polsce jest profesjonalnych dyrektorów sportowych? Albo zapytam inaczej, ilu mogłoby być? Znacznie więcej, bo młodych i zdolnych ludzi po marketingu, którzy mogliby się podjąć tej pracy, jest bardzo wielu. To wcale nie musi być były piłkarz czy ktoś z nadania, ale wyszkolony i wykształcony człowiek z konkursu. Polskie kluby bardzo oszczędzają na funkcjonowaniu w takim właśnie znaczeniu. Na profesjonalnej kadrze zarządzającej, na marketingu, na tych rozwojowych pionach. Do tego mamy dwie odrębne spółki - Ekstraklasę i PZPN, czyli dwa ośrodki decyzyjne w kwestii wizerunkowej polskiego futbolu. A powinien być jeden. Dobrze, mamy zaległości marketingowe w Polsce. Jak one przekładają się na sport i poziom polskiego futbolu klubowego? - Finansowo, ale nie tylko. Polskie kluby prawie nie sprzedają gadżetów, a gdy nie masz sprzedaży, nie masz dopływu środków z tej ważnej odnogi. Przy czym nie jest to kwestia tylko pieniędzy, bo mamy wszak w Europie bardzo wiele klubów, które nie szczycą się wielkimi wynikami, a jednak kibice na ich mecze przychodzą. W Polsce natomiast koniunktura i frekwencja uzależnione są od wyników. W Feyenoordzie aż 10 tysięcy 24.000 dzieciaków zapisanych jest do klubów kibica. To więcej niż polskie kluby sprzedają karnetów. A nadmienię, że przyciągnięcie ludzi z Generacji Z to jest w tej chwili kluczowa sprawa i polskie kluby też muszą o tym myśleć. To generacja ludzi siedzących w zasadzie cały czas w telefonie. Oni nie będą oglądali 90 minut każdego meczu, oni nie pojadą na wyjazd, nie będą robić tego, co pokolenia wcześniejsze. Świat się zmienia. Mniej młodzieży związanych z klubem to mniej potencjalnych piłkarzy? - Bardziej kibiców. Kwestia piłkarzy to odrębna sprawa. Ilu mamy w tej chwili członków PZPN? Jakiespół miliona ludzi, prawda? W Holandii mamy milion dwieście tysięcy - w takim małym kraju. Małym, ale jednak kraju sportu. Aby mieć przyszłych piłkarzy, marketing już nie wystarczy. Musisz być krajem sportu tak w ogóle. A Polska nie jest? - Nie jest. W wypadku futbolu w Polsce nie ma dobrego podziału między piłką zawodową i amatorską. Kupienie klubu z okręgówki, wpompowanie pieniędzy i wyciągnięcie go do Ekstraklasy jest możliwe bez problemu, bo podział na te dwa światy nie istnieje. W Holandii piłka nożna spoczywa na barkach futbolu amatorskiego, czyli ludzi spotykających się w wolnym czasie, by trenować i grać mecz. Mieszkam w miejscowości liczącej 4 tysiące ludzi, a do klubu piłkarskiego należy tysiąc dzieciaków z całego regionu. Usportowienie dzieciaków jest na wyższym poziomie niż w Polsce? - Naturalnie, ale ono się skądś bierze. Holenderski rząd np. nie ma od lat ministra sportu i w pierwszej kolejności wykreślił ze szkół w-f. Została średnio godzina w tygodniu. Dlaczego? - Bo to nie ma sensu. Sport nie powinien być w szkole, ale poza nią. Jest bowiem wiele klubów amatorskich, które się tym zajmują. To one przejmują ciężar usportowienia ludzi? - Tak. Amatorskie kluby. Moja siostrzenica zainspirowana zdjęciem, które zrobiła sobie z Robertem Lewandowskim, trenuje w amatorskim klubie trzy razy w tygodniu. Płaci za to 200 euro rocznie, wszystkie jej koleżanki tak robią. Kończą szkołę i idą do klubu pograć w piłkę. Treningami zajmują się też rodzice, którzy przechodzą kursy. To ważne, bo dziecko nauczysz grać w piłkę między 6 a 12 rokiem życia. Potem wchodzi już tylko bieganie, siła, taktyka, ale techniki gry uczysz się za młodu. I to społeczne zadanie spoczywa na rodzicach i klubach. Państwo za to płaci? - Nie. Czasem gminy i samorządy, ale państwo nie. Kluby są samozarządzające. Mój szwagier pracuje w takim klubie amatorskim. Ma trzy treningi w tygodniu plus mecz w weekend na szóstym czy siódmym poziomie. Ma jakieś wynagrodzenie, ale w zasadzie to raczej rodzaj pracy społecznej. On w niej bierze udział, biorą rodzice, cała społeczność. To nazywamy kulturą sportową. To kultura spędzania czasu wolnego? - Otóż to. Uczestniczenie w życiu sportowym niekoniecznie polega tylko na trenowaniu sportu. Mam znajomych, którzy angażują się społecznie w życie klubu i społeczności poprzez np. koszenie trawy, malowanie szatni, sędziowanie, gastronomię, no masa pomysłów. Dzieci w Holandii idą grać w piłkę po szkole, bo to jest pewien styl życia i spędzania wolnego czasu. Kariery są tego pochodną, wypadkową. W Polsce determinują młodego człowieka i jego rodziców, którzy wydzwaniają po klubach takich jak Lech czy Legia, by umieścić swe dziecko, w którym widzą - rzecz jasna - wielki talent. Sam odbierałem takie telefony. Pozostaje wtedy powiedzieć: niech to dziecko gra u siebie, w swej społeczności. Gdy w wieku 12-13 lat okaże się dość dobre, wtedy niech idzie do większego klubu, a nie teraz. Teraz ma się bawić. Drogą do kariery jest zabawa i radość z gry w piłkę, a nie udawanie profesjonalnego piłkarza przez małe dziecko. Gdy przyjrzę się moim znajomym, to okaże się, że w tym gronie ogromną część czasu spędziliśmy razem, grając w piłkę. Przez 30 lat była to część naszego życia, a każdy z nas za to płacił. Za kartki nawet płaciliśmy kary, co nas uczyło, aby starać się ich unikać. W Polsce to możliwe, by ludzie społecznie budowali życie sportowe? Brzmi jak fantasmagoria. - Dlatego powiedziałem, że to problem socjokulturalno-polityczny. W Polsce o współpracę jest dość trudno, ludzie zawzięcie się kłócą i dzielą. Bardzo wyraźnie widzę to z zewnątrz. W wypadku piłki nożnej też jest więcej sporów i oskarżeń niż chęci do zbudowania czegoś wspólnie. W Holandii np. w telewizji jest dość mało polityki, więcej kwestii społecznych. To ma wpływ. Skoro polska piłka to ugór, to jak udało się stąd wypuścić w świat gracza takiego jak Robert Lewandowski? - Konsekwencja naturalnej selekcji i fal roczników, które nadchodzą. Trzeba umieć nimi zarządzać, nie marnować talentów, dostrzec je. Taki Lewandowski raz na ileś lat po prostu się trafia, trudno na jego podstawie wysnuć wniosek, że działa jakiś spójny system. Portugalia na podstawie Cristiano Ronaldo też nie może tak powiedzieć. Co zatem można poradzić polskim klubom, by wyrwały się z błędnego koła niemocy? By nie dochodziło do kolejnych kompromitacji w pucharach? - Kluby muszą się urealnić. Wiedzieć, w jak złej są sytuacji i jak trudno im dzisiaj o wynik w Europie, a oczekiwania kibiców są bardzo duże. Zarządzanie tymi oczekiwaniami to spory problem. Kibice Lecha czy Legii nie dopuszczą do wiadomości jakichkolwiek informacji, że oczekują zbyt wiele; zareagują okrzykami i transparentami. A są zbyt duże. Ja powiedziałbym, że polski klub jest w stanie zarobić sporo pieniędzy i potrafi to zrobić, ale trzeba je zainwestować. Nie na razie w wynik sportowy, ale w akademię i jej rozwój oraz infrastrukturę, o ile jej nie ma i trenerów. Im płacić, ich wynagradzać, na razie nie piłkarzy. To transfery trenerów powinny być najbardziej istotne. Tak zainwestowane pieniądze wrócą. Powiedziałbym: nie będziemy co roku mistrzem, ale budujemy coś na przyszłość. Nie zakładałbym, że awansuję w pucharach, zupełnie bym się nimi nie przejmował na tym etapie. Pogodzić się z tym, że europejskie puchary będą nam uciekały? - Dzisiaj? Tak. Zupełnie się tym nie przejmować. Budować zaplecze, które pozwoli w przyszłości na to, by nie uciekały. Co zyskała Legia na grze w grupie Ligi Europy? Gdzie jest teraz? Polska piłka od 30 lat rozwija się, ale wolniej niż reszta Europy. Musi bezwzględnie przyspieszyć rozwój. Lech Poznań ma wiodącą akademię w kraju, ma infrastrukturę, ma trenerów. I w Europie się skompromitował. - Lech ma dobrą renomę i wiele już zrobił. To jeden z najlepiej rozwijających się klubów w Polsce. Zarabia także sporo. Jest uwolniony od wpływów politycznych, od wpływów samorządu i spółek skarbu państwa. Generalnie: wygląda bardzo dobrze i zdrowo, niczym klub europejski. Stanowi zatem wielką zagadkę, której ja nie potrafię wyjaśnić. To, co dzieje się w Poznaniu, jest niezrozumiałe i świadczy o tym, że coś złego dzieje się w środku klubu.