- To jest znakomity materiał na książkę i mam nadzieję, że ona kiedyś powstanie. Bo nie ma drugiego takiego przypadku! N'Golo sam w sobie jest oryginalny, nie pasuje do współczesnych zachowań piłkarzy, nie rozbija się drogimi samochodami, nie nosi ekstrawaganckiej fryzury - mówi nam Wojtyna i od razu uderza w sedno: - Gdyby u nas nie został przez te wszystkie lata, wątpię, że miałby taką karierę, jaką ma. Najpewniej zniknąłby w całej masie utalentowanych zawodników. A dzisiaj to dla mnie największa satysfakcja i sukces osobisty, że go tu zatrzymałem i że w niego uwierzyłem. Razem z Pierre'm Ville, kolegą, któremu ja też wiele zawdzięczam. Polak widział rozwój francuskiego mistrza świata niemal od początku w najbardziej newralgicznym dla niego okresie. Od 11. roku życia. Prowadził wtedy dwie drużyny w podparyskim Suresnes. W odpowiedniku naszej dziewiątej ligi. - Mogę powiedzieć, że N'Golo dorastał jako zawodnik razem ze mną. Do niemal 17 lat przechodził każdą kategorię, którą miałem pod sobą. Wiedziałem, że stać go na wiele. Jak Piotr Wojtyna znalazł się w Suresnes? I przede wszystkim, jak to możliwe, że w jednym klubie utrzymał się tak długo, już dwie dekady? Na początku pomógł przypadek, a jakże. Na międzynarodowym turnieju juniorów spotkał jednego z trenerów, którzy pracowali w tym niewielkim podparyskim miasteczku. I dostał ciekawą propozycją. Taką, co trudno odrzucić. Wtedy jeszcze grał trochę w piłkę, ale wiedział już, że jego przyszłością będzie szkolenie innych. Potem przypadku nie było już żadnego. Wojtyna posiada dyplom trenerski UEFA A, zrobiony w instytucie w Clairefontaine, najbardziej znanym i prestiżowym we Francji, gdzie reprezentacja narodowa ma od czterech dekad ośrodek treningowy. Był na stażach w wielu klubach - żeby przypomnieć tylko te najbardziej znane: PSG, Arsenal, Caen albo Auxerre. Arsene Wenger nieraz traktował go jak partnera do rozmowy i był ciekawy jego spostrzeżeń. - Natomiast w Suresnes już od ponad 15 lat jestem trenerem odpowiedzialnym za całe szkolenie młodzieży: za wszystkie grupy od 6 do 19 lat, za rekrutację trenerów, planingi treningowe. Wspólnie z Tomaszem Bzymkiem, który jest dyrektorem technicznym odpowiedzialnym za drużynę seniorów - mówi nam wychowawca Kanté. "To skandal, że nikt go nie zauważył" Ale Piotr Wojtyna nie udaje, że od razu zobaczył w nim przyszłego mistrza świata. N'Golo miał talent, to prawda, potrafił biegać jak nakręcony, ale żeby od razu myśleć o wielkiej karierze? Albo choćby o zawodowej piłce? Nie, tego nikt sobie nie wyobrażał. Dlatego dzisiaj ten skok na sam szczyt jest tak imponujący. Ale pytanie, dlaczego tak się stało, dlaczego nikt z większych nie potrafił go wyłowić i zwrócić uwagi trochę wcześniej, pozostaje otwarte. - Proszę sobie wyobrazić, że N'Golo nigdy nie został wzięty nawet do reprezentacji departamentu! Nie chcę krytykować, uważam, że to był skandal, że nie został zauważony. Był wysyłany na konsultacje, ale cały czas go ignorowano - przypomina Wojtyna. Bo mały, bo wątły, bo niekoniecznie pasował do ogólnej koncepcji, w której pierwszeństwo mieli chłopcy silnie zbudowani. Francuski system szkolenia jest często chwalony i podawany za przykład dla innych, całkiem słusznie, ale w tym garncu pełnym miodu najwyższej jakości (Mbappé, Dembélé, Pogba...), znalazłaby się też łyżka dziegciu. Zdarzało się przecież, że młody Griezmann płakał, gdy wraz z ojcem całował klamki w szkółkach piłkarskich czołowych francuskich klubów i zrozumienie znalazł dopiero w hiszpańskim San Sebastian. O łzach Kanté nigdy nikt nie wspominał, to nie ten typ człowieka, ale też niemało przeszedł. Spokojnie, powoli i po swojemu. Gdy miał 19 lat, grał jeszcze w 9. lidze. A potem wszystko potoczyło się dość szybko. Z odrobiną szczęścia. Piotr Wojtyna: - W Boulogne trafił do rezerw akurat w roku, w którym drużyna spadła z Ligue1. Na szczęście dla niego w ostatnim meczu w Ligue 2 pojawił się na koniec spotkania z Monaco, a gry po kolejnym spadku został najlepszym zawodnikiem w amatorskiej III lidze zauważyło go Caen - zdeterminowane, żeby go kupić. O tym, jak wyczucie jest w takich sytuacjach potrzebne, niech świadczy fakt, że klub z Boulogne nie podpisał z nim kontraktu zawodowego, bo nie wierzył do końca, że coś pozytywnego z tego wyniknie. A w Caen Kanté trafił na bardzo dobrego trenera, Patrice'a Garande'a, która go poprowadził i wykreował w futbolu zawodowym. Leicester, Chelsea, reprezentacja Francji to tylko ostatnie ogniwa tej niezwykłej historii, choć oczywiście najbardziej spektakularne. N'Golo cały czas ma w sobie odrobinę dziecka Ma w sobie coś filigranowy Francuz, co w naturalny sposób zbliża go do ludzi. - Myślę, że w zachowaniu, w takim najbardziej pozytywnym znaczeniu. Jest wielką gwiazdą, ale zachowuje się tak, jakby to do niego nie docierało, bo tak jest skonstruowany psychicznie. Długo żył marzeniami i w pewnym momencie wszystko nagle stało się rzeczywistością, ale do niego nadal to nie dociera - mówi Wojtyna. Trzy historie, które być może najlepiej o tym świadczą. Przed rokiem Kanté, już jako wicemistrz Europy i podwójny mistrz Anglii oraz najlepszy zawodnik Premier League odwiedził starych znajomych z Suresnes. - Nie było żadnego wywyższania się, pokazywania, kim on to teraz nie jest. N'Golo pozostał sobą i to jest w nim cudowne. Jego nic nie może zmienić. Jak tylko pamiętam, często widziałem go tutaj na hulajnodze, tak dojeżdżał na treningi. Przez kilka lat - mówi jego pierwszy trener. Druga anegdota, tuż po zdobyciu tytułu mistrza świata, pokazuje, że nawet laury i blichtr nie są w stanie wywołać w nim poczucia, że należy mu się coś więcej. Gdy po spotkaniu u prezydenta prawie wszyscy się już rozjechali, on spokojnie czekał na środku ulicy na taksówkę, żeby wrócić do najbliższych. I trzecia historia, jeszcze świeższa i jeszcze bardziej niezwykła. Gdy po jednym z meczów w tym sezonie spóźnił się na pociąg z Londynu do Paryża, aby odwiedzić najbliższych, chętnie przyjął zaproszenie od... nieznajomych na kolację. Zagrali trochę w FIFĘ, podyskutowali o lidze angielskiej, NG (tak mówi na niego selekcjoner Didier Deschamps) ani razu nie dał odczuć, że jest kimś z pierwszych stron gazet. Potem podziękował za gościnę i poszedł na kolejny pociąg. Cały Kanté. Naturalny chłopak z paryskich przedmieść, który przed mundialem też przeżył rodzinną tragedię - śmierć starszego brata, kilkanaście lat po tym, kiedy jako 11-latek stracił ojca. - Bo to ktoś, na kogo można zawsze liczyć - mówił ostatnio na łamach "France Football" Tomasz Bzymek, zgrabnie wykorzystując grę słów. Nazwisko piłkarza (Kanté) wymawia się bowiem bardzo podobnie do czasownika "liczyć" (compter). "Jak był młody, to często powtarzał: Jeszcze nie umiem grać w piłkę. Kiedy więc przyjechał do nas po Euro, spytałem go ponownie: Jesteś mistrzem Anglii, występujesz w kadrze, możesz już powiedzieć, że umiesz grać? Odpowiedział: Nie, cały czas się uczę" - przypomina Bzymek. Z kolei Piotr Wojtyna ma w pamięci scenę sprzed lat, gdy N'Golo nieoczekiwanie spóźniał się na zbiórkę przed jednym z meczów. Jedyny raz. Zadzwonił do siostry i okazało się, że Kanté pomaga mamie przy zakupach dla całej rodziny w supermarkecie. Wielkie słowa w dzisiejszym futbolu brzmią trochę staroświecko, gdy co rusz wychodzą rozmaite historie z omijaniem fiskusa albo nieobyczajnymi zachowaniami, ale w tym przypadku przesady nie będzie. Więc powiedzmy to wprost: kibice nie tylko lubią N'Golo, oni go uwielbiają. Kibice i koledzy. Za to, jak gra, za to, jak zasuwa box to box, za to, jak potrafi przewidzieć kolejny ruch rywala i go skutecznie zablokować. Choćby to był Leo Messi. Właśnie po tamtym meczu, z Argentyną na mundialu, gdy pięciokrotny zdobywca Złotej Piłki musiał pożegnać sie z imprezą, bo NG nie dał mu pograć, pojawiła się przerobiona piosenka Joe Dassina z albumu "Les Champs-Elysees", która na stałe weszła już do reprezentacyjnego repertuaru. Koledzy śpiewali ją z lubością w hotelu, w autokarze wiozącym ich na stadion, a nawet w Pałacu Elizejskim, kiedy prezydent Macron podejmował ich po zdobyciu tytułu. Nowe słowa oddają w zasadzie w największym skrócie, jak postrzegany jest N'Golo. Mowa w tej piosence o tym, że wprawdzie mały i grzeczny, ale potrafi powstrzymać Messiego. Zresztą, klub z Suresnes dostał po mistrzostwach od federacji ogromne, symboliczne zdjęcie, jak NG walczy z Argentyńczykiem. Owacja na Stade de France. "Wyjątkowo podniesiony poziom decybeli" Gdy niewiele ponad miesiąc temu, Francuzi urządzili fetę na Stade de France, witając mistrzów świata przy okazji meczu z Holandią w Lidze Narodów, każdy z zawodników, wchodząc na murawę mówił liczyć na swoje pięć minut. Niesamowita wrzawa wybuchała wielokrotnie, kiedy pojawiali się Mbappé albo Griezmann, ale owacja dla Kanté była niezapomniana. Stadion wręcz eksplodował. "To prawda, że poziom decybeli był wyjątkowo podniesiony" - mówi Guy Stephan, asystent Didiera Deschampsa. Jeszcze w czasie mundialu Eden Hazard, jego kolega z Chelsea, mówił, że jak NG jest w formie, to drużyna ma 95 procent szans, aby wygrać mecz. W Rosji sprawdziło się co do joty. Tam też wyszło na jaw, że koledzy uważają N'Golo Kanté za... małego "oszusta", co też znalazło odzwierciedlenie w przytaczanej już piosence do melodii Joe Dassina. Dlaczego? - Wszystko wzięło się po grze w karty, na zasadzie żartu i wygłupów. Choć... nie do końca mnie to dziwi, bo jak tylko była jakaś sporna sytuacja na boisku, to zawsze chciał, żeby wyszło na jego. Nawet jeśli wiedział, że nie ma racji - puszcza oko Wojtyna. - Zawsze miałem gdzieś z tyłu głowy myśli, że to byłoby niesamowite, gdyby N'Golo zagrał w reprezentacji Francji. Nigdy nie zapomnę, jak widziałem jego pierwszą bramkę na Stade de France, z Rosją przed Euro 2016. Pomyślałem, że to jest niesamowite, chyba jakiś sen. I że to będzie jeszcze bardziej niezwykłe, jak on zostanie kiedyś mistrzem świata - mówi trener, który mimochodem również znalazł się w centrum uwagi, dzięki Kante, bo w trakcie mundialu dzwonili do niego dziennikarze nawet... z Indii. Jak NG odchodził z Suresnes, nie tak dawno, poprosił go o zdjęcie. Powiedział mu wtedy: "Może kiedyś będziesz słynny i już trudno będzie to zrobić". Dzisiaj dopowiada: - Niechcący przepowiedziałem mu przyszłość. Zresztą, czuć, że jego "duch" cały czas unosi się w klubie i mam nadzieję, że pozostanie już tu na wieki. Bo to jest historia, której się nie da zapomnieć. Żyjąca legenda. Remigiusz Półtorak z Suresnes