Coś się ruszyło w Lechii Gdańsk. Po kilkuletniej przerwie klub uroczyście zaprezentował drużynę kibicom w jednym z centrów handlowych. Co prawda dopiero po dziesiątej I-ligowej kolejce, jednak lepiej późno niż wcale. Reaktywowano współpracę z centrum rehabilitacji sportowej RehaSport, dogadano się z lokalnym dilerem Toyoty, zatrudniane są osoby do pionu administracyjno-organizacyjnego (dyrektor zarządzająca) i sportowego (skaut z ciekawym CV) - wygląda to obiecująco, a kolejne kroki są już w trakcie lub w planach. Działoby się jeszcze więcej, lepiej i szybciej, ale niektóre ruchy kapitałowe i personalne zostały wstrzymane po publikacji artykułu Szymona Jadczaka. Prezes Lechii Gdańsk, Paolo Urfer zareagował mocno: do sądu złożono trzy pozwy, dodatkowo dziennikarz został pozwany również z art. 212 KK - zniesławienie. Drużyna trenera Szymona Grabowskiego radzi sobie w kratkę, a w najbliższym czasie będzie musiała występować bez Conrado, który doznał kontuzji tydzień temu w Niecieczy. Ten mecz był w ogóle feralny, kilku piłkarzy doznało wcześniej zatrucia pokarmowego i byli tego dnia niedysponowani. Nie daje o sobie zapomnieć poprzedni właściciel/współwłaściciel/prezes/szef rady nadzorczej Lechii Gdańsk. Adam Mandziara wyciągnięty do tablicy niczym uczeń z oślej ławki przez lokalny portal trójmiasto.pl. mówi, że poza rozliczeniami finansowymi nic go już z Lechią nie łączy, zapewnia, że nie ma nic do ukrycia, wspomina też o pożyczkach, których udzielił klubowi "w lipcu i sierpniu 2023 r. (...) w wysokości całkowitej 4 milionów euro. Pożyczki zostały udzielone w szczególności na uregulowanie wszystkich zobowiązań zaciągniętych przez nas przed dniem 30.06.2023 r.". Ilkay Durmus rozwiązał kontrakt. Lechia Gdańsk ma kłopot Według naszych informacji zobowiązania licencyjne spłacał już nowy właściciel, zresztą sam mówił o tym w wywiadzie. To byłoby nielogiczne - jeśli faktycznie Mandziara był taki łaskawy i pożyczył pieniądze Lechii, dlaczego nie zrobił tego wcześniej? Uniknąłby kosztów i mógłby zapobiec m.in. rozwiązaniu kontraktu z winy klubu przez Ilkaya Durmusa. W czerwcu gdański klub zalegał Durmusowi pięć pensji, a po rozwiązaniu kontraktu - zalega już cały kontrakt do czerwca 2026 r. i to z natychmiastowym nakazem wykonalności. Kilkanaście tysięcy euro razy 36 miesięcy - nie trzeba kończyć Politechniki, żeby to policzyć. Prezes Urfer jak obiecał, tak zrobił. W minionym tygodniu przyszła na adres zainteresowanych stron odpowiedź z FIFA. W każdym z punktów odwołanie Lechii Gdańsk zostało oddalone. Nie znalazła poparcia teza, że tak naprawdę Durmus rozwiązał kontrakt, który upływał 30 czerwca 2023 r. W styczniu ta sama umowa została przedłużona o trzy lata - i to ona została rozwiązana, nie z FIFA te numery. Właściwie, dlaczego miałoby być inaczej? Jakie argumenty ma pracodawca, który nie płacił terminowo swojemu pracownikowi? Może poza dobrym sercem Durmusa i jego agenta. Urfer mówi nam o odwołaniu do kolejnej instancji i ma do tego prawo, jednak szanse powodzenia ma znikome, właściwie zerowe. Ilkay Durmus rozwiązał kontrakt. Lechia Gdańsk ma kłopot Po odejściu Miłosza Kozaka do ekstraklasowego Ruchu Chorzów, Górnik Łęczna poszukiwał skrzydłowego. Wydawało się nierealne, że klub z Lubelszczyzny pozyska zawodnika o klasie i przede wszystkim wymaganiach finansowych Durmusa. Udało się również dlatego, że zawodnik jest pewny otrzymania sporych pieniędzy z Lechii Gdańsk i jest gotowy na nie poczekać. To nie jemu się spieszy. Sprawa Durmusa jest bliźniaczo podobna do tej z marca 2020 r., gdy Adam Mandziara również wymachiwał szabelką mówiąc, że "Wolski i Peszko jeszcze się zdziwią" - chodziło, tak jak teraz o rozwiązane kontrakty. Minęło kilka lat i "Wolakowi" trzeba było spłacić wszystko co do złotówki, wraz z odsetkami. Usłyszeliśmy też opinię, że transakcję kupna gdańskiego klubu Paolo Urfer w dużej mierze opierał na danych sprzed roku, gdy po raz pierwszy podchodził do nabycia Lechii i "excel palił się na zielono" jak mawiał prezes Paweł Żelem. Wiele wskazuje na to, że zielony kolor wynikał m.in. z rozkładania zobowiązań (również związanych z prowizjami dla agentów) na kolejne lata. Wtedy cena wynosiła 15 mln euro, teraz klub poszedł pod młotek za cztery. No, ale coś za coś - latem 2022 r. Lechia była pucharowiczem, a pracownicy wynagradzani w miarę na czas, a rok później już tylko I-ligowcem w końcowym stadium rozkładu. Jak powiedział sam Urfer - była to transakcja "last chance". Sprawa Durmusa zapewne nie jest ostatnim kukułczym jajem, zostawionym przez poprzednich właścicieli klubu i jego władze. Tyle dobrze, że prezes od "zielonego excela" póki co jest w klubie, zapewne po to by posprzątać bałagan do jakiego się przyczynił. Maciej Słomiński, INTERIA