Maciej Słomiński, Interia: Objął pan IV-ligowego Zawiszę Bydgoszcz w połowie minionego sezonu jako lidera tabeli. Z całym szacunkiem dla rywali, ale celem musiał być awans. To się udało. Piotr Kołc, trener Zawiszy Bydgoszcz: - System rozgrywek był taki, że po przerwie zimowej były dwa mecze rundy zasadniczej i potem następował podział na grupę mistrzowską i spadkową. Dwa pierwsze mecze, w których prowadziłem zespół przypadły na spotkania domowe z nisko notowanymi Startem Pruszcz i Orlętami Aleksandrów Kujawski. Oba Zawisza wygrał po 2-1, po bramkach w doliczonym czasie gry. Jeśli myślałem, że ktoś w tej lidze przestraszy się naszej nazwy, to wówczas pozbyłem się złudzeń. Z całym szacunkiem, ale nazwy wymienionych przez pana rywali nie brzmią zbyt ekskluzywnie. - Nie zaglądam nikomu do portfela, ale wydaje mi się, że wiele drużyn w IV lidze kujawsko - pomorskiej jest amatorskich. Środki za granie, które realnie pozwalały myśleć o awansie miał nasz główny rywal do awansu, Włocłavia Włocławek, no i my - Zawisza, chociaż dysponowaliśmy znacznie mniejszym budżetem. Dla lidera półmetka celem musi być awans. Zwłaszcza, że po kolejnych promocjach od B klasy, Zawisza zatrzymał się na IV lidze, w której spędzał drugi sezon. To dziwne, że lider tabeli pozbywa się trenera. Zawisza na półmetku zwolnił Przemysława Dachterę i Sławomira Bigalke i zatrudnił pana. - Nie spotkałem się z moimi poprzednikami, minęliśmy się tylko. Prezesi tłumaczyli, że zatrudnienie mnie na długim jak na ten poziom kontrakcie (2,5 roku) ma stworzyć podwaliny pod dalszy rozwój klubu. Razem ze mną przyszedł nowy dyrektor akademii piłkarskiej Zawiszy. To Maciej Megger, trener z przeszłością w młodzieżowym strukturach Lecha Poznań i Rakowa Częstochowa. Krzysztof Bess jest prezesem Zawiszy, Marcin Łukaszewski dyrektorem sportowym. Wszystkie osoby w zarządzie klubu pracują społecznie. Gracie na głównej płycie stadionu przy ul. Gdańskiej w Bydgoszczy? - Teraz tak, ale przez dwa lata po rozpadzie klubu Zawisza musiał szukać miejsca poza Bydgoszczą. Nie było porozumienia z miastem. Po kadencji Radosława Osucha, zostały zgliszcza. Nawet grupy młodzieżowe musiały kombinować, by mieć gdzie trenować. Teraz na szczęście jest już lepiej, mam nadzieję na dalszy progres w relacjach z miastem. Myślę, że to dopiero początek procesu odbudowy marki Zawiszy, trzecia liga nikogo nie zadawala. Na razie wylewamy fundamenty. Na jakim etapie jest ta odbudowa? - Wiele rzeczy zostało do zrobienia. Aby rozwijać się pod względem sportowym i organizacyjnym potrzebne będą coraz większe nakłady finansowe. Niezmiernie ważna będzie pomoc miasta, sponsorów i ludzi związanych z klubem. Jakim składem grał Zawisza? - 90 proc. zawodników, którzy grali w IV lidze jest z Bydgoszczy i okolic. Wiadomo, że im wyżej będziemy grali tym trudniej będzie utrzymać lokalną tożsamość drużyny, będzie musiała się pojawić armia zaciężna. Jest sporo piłkarzy z Bydgoszczy, którzy grają rozsiani po świecie, pewnie kiedyś do nas wrócą. Jest Jacek Góralski, który obecnie rehabilituje się po kontuzji w Łodzi, ale na co dzień mieszka w Bydgoszczy. Góralski jest twarzą odbudowy Zawiszy. Pojawia się na plakatach, interesuje klubem. Gdy dojdzie do zdrowia na pewno zaproszę go na trening, a pod koniec kariery jestem przekonany że wróci do macierzystego Zawiszy. Będziecie się wzmacniać na rozgrywki w III lidze? - Chcemy pozyskać około 5-6 zawodników. 13 piłkarzy zostaje u nas, reszta kadry będzie pochodzić z naszej akademii. Jaki jest cel Zawiszy Bydgoszcz na kolejny, już III-ligowy sezon? Kolejny awans? - Wiele osób mnie o to pyta i wiele sugeruje taką odpowiedź. Cieszę się, że trafiliśmy do II grupy III ligi, będzie wiele okazji do powrotu do domu w Trójmieście, w regionie pomorskim mam największe rozeznanie. Gdy pracowałem w grupie I III ligi w Sokole Ostróda, grały tam drużyny z innych regionów. Cel? Mieliśmy spotkania z zarządem w tej sprawie. Jestem ambitnym trenerem i zawsze chcę grać o najwyższe cele, natomiast najważniejsza jest stabilność klubu, nie będziemy się porywać z motyką na słońce i zakłamywać rzeczywistości. Pracujemy nad jak najlepszą organizacją klubu, wówczas wyniki sportowe przyjdą. Chcemy spokojnie się w tej lidze utrzymać i stworzyć fajny, perspektywiczny zespół. Kto w tej lidze będzie się liczył? - Nie będzie już takiej przepaści finansowej jak ostatnio, gdy w tej grupie grała Radunia Stężyca. O awansie myślą Kotwica Kołobrzeg, Polonia Środa Śląska, Olimpia Grudziądz, która spadła z II ligi i ma ambicję wrócić. Uważam, że III liga to bardzo trudne rozgrywki, najtrudniejsze w Polsce. Proszę zobaczyć ile czasu walczyła Radunia, by się wydostać z tego poziomu. Do II ligi wchodzi tylko jedna drużyna, z II ligi by mieć szansę wejść wyżej można skończyć rozgrywki na szóstym miejscu. Bezpośrednio po pracy w ekstraklasowym Podbeskidziu Bielsko-Biała poszedł pan do pracy w IV lidze. Był szok? - Wiedziałem w co wchodzę, wcześniej pracowałem w Ostródzie i bardzo długo w Wejherowie. Wszystko jest doświadczeniem, praca w trudnych warunkach uczy pokory, a człowiek musi jeszcze więcej z siebie dawać. Nie jestem osoba która narzeka, staram się znaleźć rozwiązania z każdej sytuacji. No tak, o Wejherowie krążą różne legendy. O mieście i klubie. - Na Gryfa Wejherowo nie dam złego słowa powiedzieć, bardzo porządni ludzie, gdyby było inaczej nie pracowałbym tam 8,5 roku. Zawsze mieliśmy najmniejszy budżet, ale nie poddawaliśmy się. Mimo że to duża firma o nazwie Zawisza, na tym poziomie trener zajmuje się wszystkim, sprawy żywieniowe, sprzętowe itd. Czasem są dylematy, w IV lidze zastanawialiśmy się czy zjeść posiłek przed meczem czy po. To zabiera dużo energii, ale mnie to nie przeraża. Znam swoje miejsce w szyku i nie wybrzydzam. To wielka nauka. Ale wiem też, że aby iść do przodu trzeba pewne standardy pracy utrzymywać, bo to składa się na końcowy sukces. Może mieć pan mieszane uczucia co do poprzedniego sezonu. Udało się awansować do III ligi z Zawiszą Bydgoszcz, z drugiej strony Podbeskidzie Bielsko-Biała, gdzie pracował pan pół roku, ostatecznie spadło z Ekstraklasy. - Na pewno wielka szkoda. Czysta przyjemność pracować na takim poziomie, zwłaszcza ze sztabem, który sprawia że przychodzisz do pracy z uśmiechem. Trener Krzysztof Brede to dużej klasy fachowiec, profesjonalista, wiele się od niego nauczyłem przez te pół roku. Tabela nie kłamie, Podbeskidzie zebrało najmniej punktów, widocznie było za słabe na Ekstraklasę. Gdy odchodziliśmy, sytuacja w tabeli nie była jeszcze tragiczna, o naszym zwolnieniu zadecydowała końcówka rundy - 0-4 z Lechem i 0-5 z Piastem. Jeszcze półtora roku temu zdarzało się panu grać w III-ligowym Sokole Ostróda, potem przestał pan łączyć funkcję trenera z zawodniczą. Nie kusi czasem, by wejść na boisko i pomóc podopiecznym z Zawiszy Bydgoszcz? - Nie chce się rozmieniać na drobne. Wiem ile kosztowało mnie granie w Ostródzie, w ten sposób nie kontrolujesz wielu rzeczy, coś może uciec. Dzisiaj jestem już po drugiej stronie rzeki. Jestem i chcę być trenerem. Wiele polskich klubów podnosiło się z upadków do niskiej ligi, ale Zawisza Bydgoszcz jest ewenementem, bo drogę odbudowy przechodzi już po raz trzeci. Nie obawia się pan, że może dojść do powtórki z rozgrywki? - Patrzę na to jako osoba, która przyszła z zewnątrz i na ten poziom, na którym jesteśmy ma to solidne postawy. Mam poczucie, że w klubie będzie tylko lepiej. Bezsprzecznie, miejsce Zawiszy jest w Ekstraklasie, otwarta zostaje tylko kwestia czasu, kiedy to się stanie. Chciałoby się jak najszybciej, ale wiadomo, wszystko trzeba robić z głową. W przyszłym sezonie najważniejszym meczem dla Zawiszy będzie spotkania z Elaną Toruń. - Mam sporo znajomych w tej lidze, będę miał okazję spotkać się m.in. z trenerem Świtu Skolwin, Andrzejem Tychowskim, z którym przed laty grałem w Pogoni Szczecin. Będą derbowe mecze z Elaną, z Grudziądzem. Na te spotkania nasz stadion może się dość mocno zapełnić. Jak wyglądała frekwencja w IV lidze? - Nie zgłaszaliśmy naszych meczów jako imprez masowych. Ze względu na COVID-19 wszystko było utrudnione, stąd mogło przychodzić maksymalnie 999 widzów. Gdyby była możliwość, na ostatni mecz z Pogonią Mogilno przyszłoby więcej ludzi niż przepisowy tysiąc. Awans nie był sprawą oczywistą do ostatnich minut sezonu. - Podjęliśmy ryzyko w postaci zakupu szampanów i okazjonalnych koszulek, nie mogliśmy czekać następnego roku (śmiech). Sytuacja była taka, że przed ostatnim meczem mieliśmy dwa punkty przewagi nad Włocłavią i gorszy bilans spotkań bezpośrednich. Do przerwy przegrywaliśmy 0-1, schodząc do szatni ktoś krzyknął, że nasi rywale prowadzą 2-1 z Kujawianką Izbica Kujawska. W 60 min. dostaliśmy bramkę na 0-2, wołam asystenta, żeby sprawdził wynik. On mówi, że Izbica wygrywa 2-0. Zeszło ze mnie ciśnienie. Wyrównaliśmy na 2-2, w doliczonym czasie gry mieliśmy jeszcze "setkę". Kibice zaczęli śpiewać "och, co ja widzę, Zawisza jest w III lidze". Gdy zszedłem do szatni miałem na telefonie wiadomość od bramkarza Kujawianki: "trenerze, nie ma za co". Prowadziłem go wcześniej w Ostródzie. Awans stał się faktem. Ogromna ulga. Jakie warunki treningowe macie w Bydgoszczy? - Trzy boiska trawiaste, o różnej jakości, są mocno eksploatowane. Jest jedno boisko sztuczne, hala, siłownia. Jak na III ligę, nie mam prawa narzekać. Ostatnio był memoriał lekkoatletyczny Ireny Szewińskiej, niestety młociarze trochę podziurawili nam murawę. Jak pan ocenia turniej Euro 2020? - Euro 2020 jest zaskakująco otwarte. Wielu widzi Włochów w mistrzowskiej koronie, natomiast ja ściskam kciuki za Anglią. "Trzy Lwy" grają bardzo solidnie w defensywie. Atutem Anglii jest to, że gra na Wembley u siebie, myślę że na finał Boris Johnson wpuści wszystkich i będzie 90 tysięcy widzów (śmiech). Jest wiele nowinek taktycznych, mnóstwo drużyn próbuje grać trójką z tyłu. Każdy z tych zespołów inaczej funkcjonuje w tym systemie, inaczej się poruszają, grają zawodnicy o innych profilach. Wydaje się, że stoimy u progu przełomu, wciąż próbuje się piłkę udoskonalić. Rozmawiał Maciej Słomiński