Choć przez jakiś czas w Europie mieliśmy prawdziwą inwazję fanów, którzy wbiegali na boiska i przerywali mecze, to od jakiegoś czasu sytuacja zdaje się poprawiać. Telewizje już nie pokazują intruzów na murawie, w tym czasie przenosząc obraz na trybuny czy ławkę rezerwowych, a i późniejsze kary dla takich osób są dość surowe. Jak się okazuje jednak nie zawsze, co może stanowić bardzo niebezpieczny precedens, a przede wszystkim pokazuje, jak długą drogę musi przebyć jeszcze piłka nożna kobiet. Nie zadzieraj z piłkarką Od czego zaczęło się całe zamieszanie? Otóż podczas spotkania Ligi Mistrzyń pomiędzy Chelsea FC i Juventusem, rozgrywanego na stadionie Kingsmeadow w Londynie, w pewnym momencie na murawie pojawił się kibic, który doprowadził do przerwania spotkania. Wszystko działo się w ostatnich minutach i wywołało niezadowolenie nie tylko piłkarek, ale też i pozostałych kibiców, którzy jego wątpliwe popisy skwitowali buczeniem.Młody mężczyzna nie spieszył się jednak z opuszczeniem placu gry nawet po tym, jak kapitanka "The Blues" Magdalena Eriksson dała mu wyraźnie znak, że powinien powrócić na trybuny. Zamiast tego wyciągnął telefon i zaczął nagrywać swój wyczyn, czym tylko sprowokował większy gniew zawodniczek. Sprawy w swoje ręce wzięła zawodniczka "The Blues" Sam Kerr. Pochodząca z Australii piłkarka podbiegła do niego i wpadła w niego barkiem, natychmiast "kasując" intruza. Chwilę później mężczyzna został wyprowadzony z obiektu przez ochroniarzy, a nagranie z zachowania Kerr stało się hitem mediów społecznościowych. Luka w prawie Mężczyzna został ukarany przez klub zawieszeniem i nie będzie mógł pojawiać się na meczach. Angielskie prawo stanowi jednak, że na tym nie koniec. Każdy, kto w trakcie meczu wtargnie na murawę może zostać aresztowany i czeka go grzywna, mierzona w tysiącach funtów. Surowe przepisy w Anglii były zresztą stawiane bardzo często za wzór w innych krajach. Słynne powiedzenie, że "na Zachodzie sobie poradzili" zna chyba każdy kibic w Polsce. Wygląda jednak na to, że nie ze wszystkim sobie poradzili. Okazuje się bowiem, że intruz, który wtargnął na murawę podczas meczu Ligi Mistrzyń nie został ukarany. Policja poinformowała bowiem, że istnieje luka w prawie, która nie pozwala na zatrzymanie kogoś, kto zakłóci mecz w rozgrywkach kobiet.Jak poinformował "The Athletic" ustawa pozwalająca na karanie osób zakłócających mecze obejmuje bowiem tylko mecze Premier League, Pucharu Anglii i rozgrywek z udziałem wszystkich klubów, będących członkami Football League. Nie obejmuje niestety żadnych żeńskich rozgrywek. Kara tylko dla zawodniczki? Sytuacja wywołała dyskusję na temat bezpieczeństwa w trakcie żeńskich rozgrywek piłkarskich. Głos zabrała trenerka Chelsea, Emma Hayes. - Myślę, że powinno to posłużyć jako przypomnienie dla nas wszystkich, dla stewardów i obsługi stadionów, że powinniśmy traktować bezpieczeństwo piłkarek priorytetowo - orzekła Hayes, cytowana przez BBC Sport. Sprawa powinna też dać do myślenia władzom piłkarskim i krajowym, że konieczna jest zmiana prawa. Coraz większa popularność kobiecej piłki sprawia, że na trybunach pojawia się coraz więcej widzów. I to pozytywna sprawa. Gorzej, jeśli wśród nich znajdzie się jeden, który przyszedł na stadion tylko i wyłącznie po to, by zabłysnąć. Wtedy, jak widać, piłkarki nie są odpowiednio chronione i muszą radzić sobie same. A przecież są na boisku po to, by grać w piłkę. Zobacz TOP 5 bramek i interwencji z Ligi Mistrzów - sprawdź teraz! Paradoksu całej sprawie dodaje fakt, że jak na razie jedyną ukaraną w tym zajściu jest Sam Kerr, która otrzymała za swój "faul" żółtą kartkę. A przecież w gruncie rzeczy powinna otrzymać nagrodę, bo przecież dość wyraźnie pomogła służbom porządkowym.Ta sytuacja to precedens, przynajmniej w Anglii i miejmy nadzieję, że posłuży do zmian w prawie chroniących zawodniczki. Zresztą nie tylko na Wyspach. Bo co by się wydarzyło, gdyby taka sytuacja miała miejsce u nas?