Życie i twórczość Romana Koseckiego to materiał na film lub książkę. Były reprezentant Polski doszedł niedawno do podobnego wniosku i postanowił jeszcze raz przeżyć swoją barwną karierę i spisać z niej wspomnienia. A opowiedzieć miał o czym, bo w przykrych i brudnych czasach polskiego futbolu droga kolorowego ptaka z podwarszawskiego Konstancina wiodła przez Stambuł, Madryt, Nantes i Chicago. Wszędzie tam długowłosy buntownik potrafił wyróżnić się nie tylko na boisku, ale również poza nim. Życie nieoddane walkowerem Spisane piórem Dariusza Farona i Dariusza Dobka życie Koseckiego nie było żywotem świętego. I choć w książce "Kosa. Niczego nie żałuję" nie ma co szukać matrymonialnych skandali czy historii rodem z Pruszkowa, to ta nasycona jest niebanalnością lat 80. i 90., które dla współczesnego kibica są często nieznaną kartą. Czytanie o transferze załatwianym za pomocą toreb z dolarami i pobiciu dziennikarza na zgrupowaniu reprezentacji są jak zastrzyk adrenaliny dla siedzącego od lat na kanapie czytelnika. Książka Koseckiego jest dość nietypowa. W księgarniach można znaleźć mnożące się jedna po drugiej biografie piłkarzy przegranych, przepitych, ogranych przez los i kasyno. 54-letni dziś Kosecki swojego życia nie oddał walkowerem. Na boisku zarobił setki tysięcy dolarów, po zakończeniu kariery stworzył szkółkę piłkarską w Konstancinie, był posłem czterech kadencji, wiceprezesem PZPN, a jego syn Jakub zagrał w Legii Warszawa i reprezentacji Polski. Kariera "Kosy" nie była jednocześnie nudną sekwencją scen znanych z filmów o profesjonalistach: trening, posiłek, sen, trening... Kosecki kochał życie i bawił się nim, a ono mrugało do niego okiem. Tak jak w 1987 roku, gdy długowłosy napastnik Ursusa, który wspierał "Solidarność" i chodził z opornikiem w klapie marynarki, wylądował w... milicyjnej Gwardii. Mechanik silników spalinowych Do dziś Kosecki najbardziej kojarzony jest jednak ze stołeczną Legią. To w niej grał u boku Leszka Pisza czy Dariuszów Dziekanowskiego, Wdowczyka oraz Kubickiego. W niej obserwował z bliska narodziny talentu Wojciecha Kowalczyka, którego namaścił na swojego następcę. W jej barwach rywalizował z wielką Barceloną, która później będzie naznaczonym mu klubem i z którą - już w barwach Atlético Madryt - rozegra najlepszy mecz w swojej karierze, gdy strzeli dwie bramki i zanotuje dwie asysty.Opowieści o przaśnej rzeczywistości, naznaczonej korupcją i alkoholem - choć zabawne - są również przerażającym świadectwem tamtych czasów. Warto więc dowiedzieć się jak młody "Kosa" został mechanikiem silników spalinowych nie odróżniając filtra paliwa od filtra powietrza, jakim cudem z bólu kręgosłupa wyleczył go worek z piaskiem i jak przewieźć przez granicę PRL kilkaset par dżinsów. Maradona, Romário, Butragueño i Simeone Międzynarodowej kariery Koseckiemu mógłby pozazdrościć niejeden piłkarz z kadry Jerzego Brzęczka. Bo chociaż jedynym trofeum, jakie wywalczył, było mistrzostwo MLS z Chicago Fire (nazywane przez Amerykanów "World Championship", czyli... mistrzostwo świata), a jego drużyny były ekipami środka tabeli, to ścieżka, którą przebył, jest niezwykła. Gdy grał w Galatasaray, sprzedawcy w Stambule na jego cześć nazywali stoiska na bazarach, w Atlético rozegrał wspomniany mecz z Barcą, gdy Rojiblancos przegrywali 0:3, by zwyciężyć dzięki grze "Kosy", a z Nantes wystąpił w półfinale Ligi Mistrzów, gdzie lepszy od Francuzów okazał się Juventus Turyn. Diego Maradona, Romário, Emilio Butragueño, Diego Simeone czy Claude Makélélé - lista piłkarzy, których spotkał na swojej drodze Kosecki, naprawdę robi wrażenie. Najbarwniejszą postacią okazał się jednak kontrowersyjny prezes Atlético Jesús Gil, o którym mógłby powstać oddzielny rozdział.Gil to niesamowita postać: w ciągu 16 lat pełnienia funkcji prezydenta klubu wymienił 26 trenerów. Znany z krewkiego charakteru polityk, będący także burmistrzem miasta Marbella, wylądował kiedyś nawet w więzieniu. Piłkarzy albo kochał, albo nienawidził, potrafiąc wyzywać ich od matołów. Sam Kosecki usłyszał zresztą: "Niech bierze pieniądze i wraca do Polski. Im szybciej odejdzie, tym lepiej". Jedną z najciekawszych historii o Gilu jest ta, gdy prezes Atlético - za pośrednictwem Polaka - chciał namówić selekcjonera Andrzeja Strejlaua, aby ten zgodził się zwolnić piłkarza ze zgrupowanie naszej reprezentacji (na jeden dzień, aby ten zagrał z Logroñés). Gdy Strejlau po raz kolejny odmówił, Gil obiecał mu... posadę w Atlético, gdy tylko zwolni obecnego szkoleniowca. Strejlau okazał się jednak nieugięty i w swoim trenerskim CV musi zadowolić się pracą "tylko" w Chinach, Grecji oraz na Islandii. Szczery jak "Kosa" W książce jest kilka białych plam. Na przykład wyjaśniony nie został pełen zagadek transfer z Legii do Galatasaray, gdy - według oficjalnych dokumentów - Turcy zapłacili za Koseckiego 600 tys. dolarów, choć Arsenal w tym samym czasie oferował dwa razy więcej. Z drugiej strony nie brakuje smaczków z szatni reprezentacji Polski, jak choćby opowieści o tym, jak piłkarze na zgrupowaniach trenowali w klubowych dresach, bo nikt nie zatroszczył się o sprzęt, a na obozy przylatywali za swoje pieniądze.Szczerość i dobra pamięć Koseckiego pozwoliły mu stworzyć - wraz z Faronem oraz Dobkiem - barwną pocztówkę minionej epoki. I z jednej strony całe szczęście, że te niezbyt ciekawe czasy minęły, ale z drugiej żal, że w świecie poprawności politycznej i sztucznych uśmiechów brakuje takich osobowości jak "Kosa". Sebastian Staszewski, Interia