Sławomir Peszko nie zamierza przepraszać Piotra Stokowca. W marcu opuszczał Lechię w atmosferze nawet nie konfliktu, ale otwartej wojny ze szkoleniowcem. Tak naprawdę już wcześniej był skreślony i przebywał na wypożyczeniu w Wiśle Kraków. Po powrocie nie miał czego szukać w drużynie znad morza. Po transferze do Wieczystej Kraków Peszko zarzucał Stokowcowi, że za dużo wymagał od zespołu i zamiast na obóz na Bali, pojechali do Cetniewa, które bez wątpienia nie jest tak przyjemnym miejscem. - W Kolonii czegoś takiego nigdy nie było, oni doceniali, że wróciłem tam z Anglii, że wywalczyłem z nimi awans do Bundesligi. Po tym sukcesie władze klubu zapytały nas, gdzie chcemy lecieć w nagrodę. Odpowiedzieliśmy, że do Las Vegas. Wszystkie imprezy były nasze, lecieliśmy biznes klasą. To było prawdziwe świętowanie, prawdziwy, zasłużony luz. A kiedy Lechia miała okazję lecieć na tournee na Bali, bo w klubie jest Indonezyjczyk, od razu było słychać: "To nie ma sensu, bo to inna strefa klimatyczna, lepiej jechać do Cetniewa, gdzie jest atmosfera pracy" - przyznał Peszko w rozmowie z "Przeglądem Sportowym". Nie był on jedynym piłkarzem, który miał konflikt ze Stokowcem. Marco Paixao zarzucał trenerowi rasizm. Wielu innych zawodników też narzekało na metody pracy szkoleniowca Lechii. Peszko ostatnio miał kolejną okazję, aby uderzyć w Stokowca i z niej skorzystał. Przed wygranym 3-0 meczem z Cracovią, Lechia przegrała cztery spotkania i nie zdobyła w nich bramki. Piłkarz skorzystał z okazji, aby dopiec szkoleniowcowi w mediach społecznościowych. Pozycja Stokowca jest jednak niezagrożona. Odstrzelił piłkarzy, którzy nie pasowali do jego etosu pracy i skupia się na kolejnych zadaniach. Jednym z nich jest poprawa miejsca w tabeli, bo ósma pozycja nikogo w Gdańsku nie zadowala.