To nie jest opowieść dla małych chłopców. Choć do pewnego momentu autobiografia Tomasza Hajty, która ukaże się na rynku 12 listopada, mogłaby być poradnikiem jak osiągnąć sukces. Bo góral z Makowa Podhalańskiego karierę zrobił modelową: w ciągu kilku lat przez Żywiec, Kraków oraz Zabrze trafił do Bundesligi, gdzie na długo wrył się w pamięć kibiców. Ale gdzieś po drodze bajka się skończyła. Przez zbyt wystawny styl życia, aferę z przemycanymi papierosami, alkohol, hazard, zabójstwo człowieka... Los Hajty, spisany ostrym piórem Cezarego Kowalskiego z Polsatu Sport, momentami przypomina świat z westernowych powieści Karola Maya. Bo i takie bywało życie piłkarza, który w jedną noc potrafił przegrać 350 tys. zł. Słodkie życie W księgarniach nie brakuje dziś biografii karier przegranych i przepitych. To opowieści Dawida Janczyka, Igora Sypniewskiego, Grzegorza Króla, Arkadiusza Onyszki. Żaden z nich nie osiągnął jednak tyle, co Hajto, który szczyci się wicemistrzostwem Bundesligi, Pucharem Niemiec, grą w Lidze Mistrzów oraz dwoma awansami na mistrzostwa świata. Spotykając na swojej drodze takie tuzy futbolu jak Andreas Möller, Huub Stevens, Rudi Assauer czy Harry Redknapp, a także strzelając premierowego gola na nowym stadionie Arena auf Schalke na stałe zapisał się w annałach naprawdę dużej piłki. A kto wie, gdzie dziś byłby Hajto, gdyby w 2001 roku Schalke przyjęło intratne oferty z Manchesteru City czy Newcastle... Tym, co w podobnych publikacjach zazwyczaj interesuje najbardziej, są pieniądze. A tych w książce nie brakuje. Widzimy kwoty, które obrazują jak na przestrzeni lat zmieniały się wypłaty piłkarzy. Od 2 tysięcy marek inkasowanych w Górniku Zabrze, po setki tysięcy euro, które co sezon wpływały na konto lidera Schalke Gelsenkirchen. Po latach poznajemy także szczegóły sporu z PZPN dotyczącego praw marketingowych przed mundialem w Korei i Japonii. Hajto opisuje ile, za co i przez kogo, zdradzając kulisy, jak budząca nawet dziś spore wątpliwości operacja przepuszczenia pieniędzy z reklam przez zagraniczną firmę, którą koordynował inny reprezentant, opisany jako "jeden z piłkarzy, dziś wzięty biznesmen z apetytem na stołek prezesa PZPN", a później po prostu jako "Marek" Najtrudniejszy rozdział Książka nie jest jednak laurką napisaną na swoją cześć. Bo choć Hajto sam o sobie zdanie ma dobre, to na kolejnych stronach pokazuje nam nieznaną do tej pory autorefleksją. Ogromną pracę wykonać musiał znany z bulwarowego zacięcia Kowalski, który nie bał się zapytać o najciemniejsze strony życia 48-latka. Dowiadujemy się więc od kogo Hajto kupił kartony papierosów, przez które do dziś ma łatkę przemytnika, jak działały mechanizmy kasyn i ile pieniędzy w nich przegrał, na czym polegał problem drużyny Jerzego Engela, która w 2002 roku walczyła z całym światem i co poczuł po zabiciu człowieka To właśnie ten rozdział - Wypadek - musiał być dla Hajty najtrudniejszy. I choć jest krótki, wyłania się z niego inna twarz bezkompromisowego komentatora niż tą, którą znamy. To nie jest Hajto-kozak. To Hajto przerażony, niespokojny o kolejny dzień, rozedrgany, płaczący w radiowozie. "Długo nie mogłem się po tym podnieść psychicznie - byłem zdruzgotany, nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Nie jestem człowiekiem ze skały, pękłem, nie mogłem się otrząsnąć. Przelatywały mi przez głowę różne myśli, również taka, żeby ze sobą skończyć..." - przyznaje Hajto i nie ma powodów, aby mu nie wierzyć. Bez pieniędzy, ale z historią To chyba największa wartość autobiografii "Tomasz Hajto. Ostatnie rozdanie" - szczerość. W kilku momentach brakuje może konkretnych nazwisk, czasem dokładniejszego wwiercenia się w jakiś temat. Ale nie szczerości, której Hajto się nie boi. 295 stron spisanych przez Kowalskiego czyta się szybko; prawie tak szybko, jak mija kariera profesjonalnego piłkarza. Ta Hajty - jak sam przyznał - minęła błyskawicznie. I choć nie zostało mu z niej kilka milionów złotych, które wydał albo przegrał w kasynie, to została warta opowiedzenia historia sukcesu i upadku. Sebastian Staszewski, Interia