Przed meczem jeden ze statystyków na platformie X (dawny Twitter) wyliczył, co musi się stać, by ŁKS się utrzymał w Ekstraklasie. Poza tym, że musi wygrać wszystkie mecze, to kombinacja innych zdarzeń sprawiła, że szanse na to są jak jeden do 400 miliardów, a więc całkiem małe. "Gwiazd w naszej galaktyce jest 300 miliardów" Bez wiary do spotkania podeszli też kibice ŁKS. W tym sezonie średnio na trybunach było ich prawie 10 tysięcy (9843), a na spotkanie ze Śląskiem przyszło około siedmiu tysięcy. ŁKS do ekstraklasy wrócił po trzech latach, ale działacze nie odrobili lekcji. Tak jak w sezonie 2019/2020 zwolnili tego samego trenera (Kazimierza Moskala), ale zatrudnili jeszcze gorszego niż wtedy (Wojciech Stawowy) - Piotra Stokowca. To ewenement, ale z tym szkoleniowcem zespół w dziesięciu meczach (jeden w Pucharze Polski) nie wygrał ani razu. Stokowca po przegranych derbach Łodzi zastąpił Marcin Matysiak, który sezon zaczął jako trener rezerw, a potem był asystentem w pierwszej drużynie. I z nim ŁKS punktował najlepiej (średnio 1,1 na mecz), ale na ratowanie ligi było już za późno. Tak, jak trzy lata temu, łodzianie szybko pożegnali się z nadziejami na awans. Wtedy zdobyli średnio 0,64 punktu na mecz, teraz było tylko ciut lepiej (0,67). Ostatnie kolejki były już tylko czekaniem na "ścięcie". W końcu doszło do niego w 31. kolejce. Łodzianie gościli Śląsk Wrocław, który wciąż ma szansę na mistrzostwo i awans do europejskich pucharów. Rewolucja w ŁKS Początek był wyrównany, częściej przy piłce byli gospodarze, rozgrywali ją pod polem karnym Śląska, ale efektów nie było. Groźniejsze kontrataki wyprowadzali wrocławianie. Po jednym z nich bardzo niecelnie strzelił Simeon Petrow. W 16. minucie dogodną okazję miał Erik Exposito, ale z rzutu wolnego z około 18 metrów trafił tylko w mur. Dziesięć minut późnej odpowiedział Michał Mokrzycki, tyle że nawet nie trafił w bramkę. W 35. minucie ŁKS miał najlepszą okazję, ale niepilnowany Engjell Hoti z bliska kopnął bardzo mocno, tyle że w boczną siatkę. Za chwilę to Śląsk miał bramkową okazję. Strzał Mateusza Żukowskiego świetnie obronił Aleksander Bobek, a dobitka Exposito była niecelna. W 39. minucie kolejny kontratak Śląska, tym razem skuteczny. Po świetnym zagraniu do piłki wyskoczył Exposito, goniło go dwóch rywali, dograł jednak do Nahuela Leivy, który zdobył gola. Na szczęście dla ŁKS okazało się, że wcześniej jeszcze na połowie Śląska jeden z zawodników gospodarzy był faulowany i bramka nie została uznana. Druga połowa rozpoczęła się dobrze dla łodzian, bo już w 48. minucie sędzia Karol Arys podyktował rzut karny za zagranie ręką. Po namowie piłkarzy Śląska arbiter jeszcze obejrzał sporną sytuację na monitorze, ale decyzji nie zmienił. Z jedenastu metrów pewnie trafił Dani Ramirez. Śląsk rzucił się do odrabiania strat. Bardzo starał się Leiva, wspierali go Exposito i Petr Schwarz, ale nie umieli stworzyć akcji, by trafić w bramkę. W końcu musieli im pomóc obrońcy. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Jehor Macenko strzałem głową doprowadził do remisu. I Śląsk poszedł za ciosem. Coraz mocniej naciskał łodzian i nie wypuszczał z połowy. W 76. minucie po zgraniu piłki przez Jakuba Jezierskiego prowadzenie zapewnił kolejnny zmiennik - Piotr Samiec-Talar. Ostatnie dziesięć minut Śląsk grał w osłabieniu, bo czerwoną kartkę (za dwie żółte) zobaczył Macenko. ŁKS czekają ogromne zmiany. Z klubem rozstaje się Janusz Dziedzic, dyrektor sportowy. Już wcześniej zatrudniono Roberta Grafa, który jako wiceprezes przejmie jego obowiązki. W kuluarach Dariusz Melon, od niedawna współwłaściciel klubu, zapowiada rewolucję. Zespół ma opuścić co najmniej 15 piłkarzy. I raczej będzie też nowy trener, choć Matysiak wykonał niezłą robotę, a także dostał się na kurs UEFA Pro, co pozwala mu prowadzić drużynę w Ekstraklasie.