Sergio Levinsky, Interia: Skąd wziął się pomysł wynalezienia sprayu? Pablo Silva: - Zrodził się podczas meczu byłych uczniów Liceum Księży Marianów w Buenos Aires. Wtedy zupełnie nieźle grałem i mieliśmy szansę na wyrównanie z rzutu wolnego. Byłem pewny, że zdobędę bramkę, ale piłkarze ustawili mur w odległości trzech metrów. Powiedziałem sędziemu, nie posłuchał, piłka uderzyła w żołądek rywala a kiedy protestowałem, wyrzucił mnie z boiska a ja go wtedy złapałem za szyję.... Przyznam, że nawet go niedawno szukałem, przecież to dzięki niemu narodził się pomysł sprayu (śmiech), ale nie pamiętam, jak się nazywa. I od tamtej pory przeszedłem długą drogę, której meta na razie nie wygląda tak, jak powinna. Jak wyglądało wprowadzenie sprayu do meczów? - To jest płyn, podobny do pianki po goleniu, który nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, ale ma kilka ważnych cech. Jeśli rozpryskujemy wysoko, pozostanie po nim szeroka, cienka smuga. Nisko - smuga będzie wąska, grubsza i bardziej wytrzymała. Na przykład podczas deszczu, kiedy sędzia musi przyklęknąć, żeby narysować kreskę. Po 45 sekundach, najwyżej dwóch minutach, substancja przestaje być widoczna. Jest ekologiczna. Nie uszkadza pokrywy ozonowej, ani nie wpływa negatywnie na zdrowie piłkarzy, ich buty ani na murawę. Można go używać na trawie albo na piasku i jest wodoodporny. Dlatego rozpoczynając prace nad projektem, który nie był prosty, mój pomysł konsultowałem z wujem - biochemikiem. Jednak nie udawało nam się opracować odpowiedniego rozwiązania. Rozważałem porzucenie projektu do dnia, kiedy przyjaciel przedstawił mnie osobie, która najwięcej wie na ten temat w Argentynie. Zaczęliśmy pracować nad rozwiązaniem, a kiedy je znaleźliśmy, spotkałem się z Julio Grondoną - prezesem AFA (Argentyńskiego Związku Piłki Nożnej) i ówczesnym szefem finansów FIFA. I jak został pan przyjęty przez Grondonę? - Miał nosa i od razu zdał sobie sprawę, że to historyczne wydarzenie. Pomógł nam od pierwszej do ostatniej chwili i dzięki niemu dotarliśmy do wszystkich, na których nam zależało. I dobrze, bo opór na jaki natrafiliśmy był bardzo duży. Dzisiaj, ze wszystkimi nowinkami jakie istnieją, takimi jak VAR, sposób mierzenia czy mur nie skrócił przepisowej odległości od piłki, jest już bardziej precyzyjny. Ale to było między 2007 a 2008 rokiem. Potem, po jakimś czasie, Grondona powiedział mi: “Dobrze, wprowadzimy wynalazek w życie" i dzięki pomysłowi Miguela Scima, który był wtedy zastępcą szefa Wydziału ds. Szkolenia Sędziów w argentyńskim futbolu, spray zaczęto używać najpierw w drugiej lidze. Chodziło o wyłapanie ewentualnych błędów. Próby trwały pół roku, po którym wynalazek został zastosowany we wszystkich kategoriach AFA. Grondona zaproponował przeprowadzenie pilotażu w Conmebol (Południowoamerykańska Konfederacja Piłki Nożnej). Podczas rozgrywek o Copa América Centenario, w Argentynie, w 2011, przeprowadziliśmy ważny test, żeby zobaczyć, czy się sprawdza. Raport przedstawiliśmy potem IFAB (International Football Association Board - organizacja zajmująca się tworzeniem oraz nowelizacją przepisów gry w piłkę nożną) i okazało się, że pomysł wpisuje się w ramy istniejącego prawa. To musiał być dla pana niesamowity moment? - Historyczny, który dzielę na dwie części. Pierwszą, ekonomiczną, ważną dla wszystkich. Druga, to świadomość, że zmieniłem zasady gry w piłkę. I myślę, że ten aspekt jest ważniejszy. Na przykład, kiedy pojechaliśmy na IFAB, przed czterema krajami - Anglią, Walią, Szkocją i Irlandią - musieliśmy przedstawić raport. Dwa państwa były reprezentowane przez prezesów tamtejszych federacji. Pamiętam, że wzięli próbki murawy pomalowanej sprayem. Grondona nie mógł nam pomóc. Do tego Brytyjczycy nie darzyli go sympatią, bo kiedy objął funkcję szefa Komisji Finansów, dług FIFA wynosił siedem milionów dolarów. A za jego rządów w kasie FIFA było miliard 300 milionów euro. Brytyjczycy nigdy mu nie wybaczyli, że ich znokautował pod tym względem. Grondona powiedział nam: "Możecie jechać, wszystko jest na dobrej drodze". Zawsze porównuję nasze osiągnięcie, zmianę przepisów futbolu, do lotnisk. Kiedy jesteśmy na Heathrow albo Kennedy'ego, są ogromne, ale każdy musi przejść przez malutkie bramki, inaczej nie wejdzie do samolotu. IFAB jest tym samym. Nie jest łatwo wprowadzić dodatkowy temat pod obrady, a jeszcze trudniej przejść próbę. Jakie to uczucie, oglądać w telewizji mecz pierwszej ligi i zobaczyć sędziego, który przed oddaniem rzutu wolnego wyznacza granicę sprayem? - Już się do tego przyzwyczaiłem, ale kiedy zaczęli to robić, to było coś wspaniałego. Wyjątkowym momentem był mecz Brazylii z Chorwacją, inaugurujący mundial 2014 r. Z kolegą, który mi towarzyszył, byliśmy prawdopodobnie jedynymi na stadionie, którzy nie kibicowali ani Brazylii, ani Chorwacji (śmiech). Czekaliśmy tylko kiedy sędzia odgwiżdże rzut wolny i nie zapomnę chwili, kiedy to zrobił. Pamiętam, że wpadliśmy sobie w objęcia i pomyślałem: “Nareszcie, doczekałem momentu!". Coś podobnego się wydarzyło, kiedy po raz pierwszy sprayu użyto w Argentynie, w drugiej lidze. Nigdy tego nie zapomnę. To był mecz Los Andes - Chacarita, czwartek, spotkanie emitowała telewizja, sędzią był Luis Alvarez. Usiadłem z kolegami naprzeciwko telewizora, jedliśmy pieczeń. W pierwszej połowie nie było ani jednego rzutu wolnego i wyjątkowy moment nadszedł w drugiej połowie, był jak chrzest. I trzeba pamiętać o innym elemencie gry, na który warto zwrócić uwagę... Co pan ma na myśli? - Chodzi mi o etykę, nie można już było kombinować, oszukiwać. Jasne, nie można było dać nawet jednego kroczka do przodu, żeby nadepnąć na kreskę, żeby zbliżyć się do piłki, żeby ją daleko wybić.... - Mój brazylijski wspólnik twierdzi, że aerozol może rozstrzygnąć o Pucharze Świata i ma rację. Przedtem, jeśli któraś z południowoamerykańskich drużyn wygrywała i dwie minuty przed zakończeniem spotkania przeciwnik miał rzut karny, zwykle nie wpływało to na wynik meczu. Teraz zaś, przestrzegając zasad gry, i mając dobrego strzelca, wyrównujesz wynik meczu i idziesz do rzutów karnych. Wtedy wszystko może się wydarzyć. Dlatego trzeba przyznać, że spray pomaga sędziom, którzy na początku byli przeciwni jego wprowadzeniu. Jakich argumentów używali, przecież farba pomagała im w pracy? - Wkraczamy na tendencję niechęci sędziów do zmian. Mogłem ich poznać i muszę przyznać, że większość z nich to wspaniali ludzie i świetni profesjonaliści. Ich podejście do aerozolu można porównać do nas, dziennikarzy, kiedy musieliśmy przejść z maszyny do pisania na komputer. Rację przyznał mi hiszpański sędzia, jeśli się nie mylę, był to Carlos Velasco Carballo. W 2013 roku zostałem zaproszony przez FIFA do Maroka, na Klubowe Mistrzostwa Świata, gdzie po raz pierwszy FIFA użyła sprayu. Przed rozpoczęciem któregoś ze spotkań Hiszpan spojrzał mi w oczy i powiedział: “Dobrze, że cię odnalazłem, bo chciałem ci powiedzieć, że byłem wrogiem wprowadzenia tego systemu. Uważałem, że jest kompletnie zbędny, ale musiałem go użyć podczas tego turnieju i przyznaję, że twój produkt jest doskonały". Dla mnie jego ocena była bardzo ważna, potwierdziła moje przypuszczenia. Jeśli chodzi o pana relacje z FIFA, to nie są najlepsze, dzieli was konflikt z powodów finansowych... - Pracowaliśmy pod nadzorem byłego prezesa FIFA - Josepha Blattera i Grondony. Wypełniliśmy wszystkie ich wymagania i zawarliśmy umowę, że jeśli wszystko pójdzie dobrze podczas MŚ w Brazylii, w 2014 roku, FIFA miała kupić od nas patent i know-how. Niestety, krótko po zakończeniu mundialu zmarł Grondona i od tamtej pory nie odbierają naszych telefonów. Staraliśmy się rozwiązać sprawę w polubowny sposób, ale nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi i wtedy zdecydowaliśmy się na oddanie sprawy w ręce wymiaru sprawiedliwości. Zrobiliśmy to w Rio de Janeiro - jedynym miejscu poza Szwajcarią, w którym FIFA płaci podatki. Domagamy się swoich praw. Jednym z nich było uznanie przez sędziego naszych 44 patentów, zakaz używania sprayu na świecie i wyznaczenie 15 tys. dolarów kary dla każdego, kto ten zakaz złamie. Czekamy teraz na wyrok sądu pierwszej instancji. Kilka tygodni temu wymiar sprawiedliwości zignorował prośbę o specjalistyczne konsultacje, których domagała się FIFA, aby opóźnić wydanie wyroku. Próbowano też przenieść miejsce procesu z Rio de Janeiro do Zurichu. Powinni zapłacić wam fortunę? - Tak, zgodnie ze szkodami, które nam wyrządzili. Powinniśmy teraz mnożyć zyski, a od mundialu w Brazylii ani razu nam nie zapłacono. Dobrze, ale wszystkie te spraye, których teraz używają... - Są pirackie, na co FIFA przymyka oko. I wiecie skąd biorą te, których używają na boisku? - Tak, tak. Potem postawimy pod sąd ich producentów, ale to będzie na deser. Najpierw danie główne. Wobec nas FIFA popełniła wiele błędów i powiedziała wiele nieprawdziwych rzeczy. Przede wszystkim logo tej organizacji brzmi: “My Game is Fair Play". Nie sprzedawaliśmy bomb ani długopisów. Sprzedajemy produkt, który poprawia wizerunek, podnosi etykę FIFA i jest zgodny z jej hasłem. Choćby z tego powodu zasługiwaliśmy na specjalną uwagę. Do tego powinni byli z nami zasiąść do rozmów, po tym jak otrzymali od nas nasz wynalazek. Zastanawiające jest, że w lutym 2016 roku, Gianni Infantino, który przejął kierownictwo FIFA mówił o konieczności oczyszczenia organizacji z grzechów przeszłości... - I gdzie są te porządki? Nie miałem szczęścia poznać prezesa Claudia Tapii, ale poznałem szefa Conmebolu - Alejandra Domingueza. Wynalazek powinien być dumą federacji, bo jest nasz i zdobył uznanie. Spray jest dzieckiem Conmebolu, jest dzieckiem AFA. Dlatego wypadało choćby zapytać: "Chłopcy, w czym możemy wam pomóc?". Jedynym, który był gotów podać nam rękę, był Luis Segura, ale pozostali opędzali się od nas. To walka Dawida z Goliatem. Mamy przeświadczenie, że pokonamy FIFA w sądzie i oberwie tam, gdzie najbardziej boli - w honor i zaufanie, cechy, na które tak się powołuje. Zamiast oczyścić wizerunek i postawić na przejrzystą grę, skończy w inny sposób. Tego nie można zrozumieć w żaden sposób. Nie rozmawialiście o pieniądzach po śmierci Grondona? - Wcale. Ustaliliśmy, ile otrzymamy pieniędzy, ale Grondona zmarł i FIFA od tamtej pory z nami nie rozmawia. Miałem nadzieję, że to się zmieni po przyjściu Infantino, że do nas zadzwoni, wyśle przedstawiciela, zapyta czego chcemy. Chociaż tyle, ale negować sytuację, to jak zakrywać słońce dłonią. Kiedy rozmawiał pan z Grondoną o projekcie? Nie obawiał się pan, że ktoś wam skopiuje pomysł? - Rozmawialiśmy w połowie rozwoju projektu. Pół drogi było za nami, ale znaliśmy się krótko. Pamiętam, że pomyślałem: “Będzie chciał połowę przedsięwzięcia". Pewnego dnia, na stacji obsługi Sarandí, doszło do zdarzenia, które ja nazywam “teoria od zera do stu". Jeśli ma pan biznes i nie opowiada o nim, to jest pan głup,i ale jeśli mówi za dużo - też pan jest głupi. Zbierając się na odwagę - Grondona nie był łatwym facetem, kiedy w grę wchodziły ważne tematy - powiedziałem mu: “Jedzie pan do Szwajcarii, do FIFA, dobrze się składa, chcę żeby pan wiedział, że będzie pan kierował całym tym biznesem". Grondona stanął, złapał mnie za rękę i powiedział: “Chłopcze, nie lekceważ mnie. Nie chcę od ciebie ani jednego centa. Wszystko, tak jak powinno być, jest twoje. Moja będzie zasługa, że przyczyniłem się do skończenia z oszustwami w futbolu". Jestem facetem z doświadczeniem, nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. To zaskakujące... - Tak i to nie jest jedyne zdarzenie. Kiedy zacząłem opowiadać mu o projekcie, powiedział: “To nie będzie trudne do wprowadzenia, bo to nie jest technologia, a FIFA nienawidzi technologii i ja też. Twój pomysł, Silva, będzie dobrze funkcjonował, bo to technika sposobu gry, nad którą czuwać będzie sędzia. I jeszcze jedno: żeby grać w futbol wystarczą cztery kamienie i piłka, a to przecież hasło FIFA. I twój wynalazek będzie używany nawet na końcu świata, w meczach czwartej ligi. Niezłe. Rozmawiał Sergio Levinsky