Jest 1992 rok. Duńczycy przegrali eliminacje do mistrzostw Europy i rozjechali się na urlopy. Selekcjoner Richard Nielesen wziął się za remont domu, a zawodnicy pakowali bagaże na wakacyjne wojaże, które miały osłodzić niepowodzenie w walce o Euro. W grupie eliminacyjnej zajęli drugie miejsce, zdobywając punkt mniej od Jugosławii, a awansowała tylko najlepsza ekipa. 31 maja UEFA ogłosiła jednak wykluczenie Jugosławii z turnieju z powodu wojny domowej panującej w tym kraju. A to oznaczało, że duńscy piłkarze musieli szybko zmienić plany urlopowe, bo za 11 dni to oni, a nie Jugosłowianie, mieli zagrać pierwszy mecz na Euro przeciwko Anglii. Wśród powołanych znalazł się Kim Vilfort. Nie był to gwiazdor pokroju Petera Schmeichela, ale czołowy duński ligowiec, od lat grający w Broendby Kopenhaga (w barwach tego klubu zaliczył blisko 500 spotkań i do dziś jest jego najlepszym strzelcem). W dniu wyjazdu do Szwecji piłka w życiu Vilforta była jednak na drugim planie. Rodzinny dramat Kima Vilforta U jego 7-letniej córeczki Line kilka tygodni wcześniej wykryto białaczkę. Dziewczynka potrzebowała częstych wizyt w szpitalu, więc jej matka musiała zrezygnować z pracy. Między sezonami miał ją wspomóc Kim, ale niespodziewanie otrzymał powołanie na Euro. Nie odpowiedział od razu, bo wahał się, czy zostawić rodzinę w potrzebie. Do wyjazdu miała nakłonić go córka oraz lekarze, którzy zapewniali, że dziecko jest w dobrych rękach. Chorobę dziecka Vilfort dusił w sobie. Nie chciał, by współczuło mu pół Danii, a co więcej - nie chciał, by ktokolwiek go oceniał. Problemy rodzinne długo pozostawały więc w gronie zaufanych osób, a piłkarz robił wszystko, by nic nie dało się zauważyć także na boisku. Duńczykom na Euro 1992 z początku szło przeciętnie. Co prawda zremisowali z faworyzowaną Anglią (0:0), ale później przegrali prestiżowe spotkanie ze Szwecją (0:1). W obu Vilfort zagrał pełne 90 minut, ale w decydującym meczu z Francją w ogóle zabrakło go w kadrze meczowej. Powód? Stan zdrowia córki pogorszył się, więc postanowił wrócić do kraju. Na miejscu rodzina miała podjąć decyzję, w jaki sposób dalej będzie leczona dziewczynka. Wtedy też Duńczycy dowiedzieli się o kłopotach rodziny Vilforta. Zainteresowanie było jeszcze większe, gdy Duńczycy wyszli z grupy - w ostatniej kolejce sensacyjnie pokonali Francuzów, a Szwedzi ograli Anglików. To oznaczało, że Vilfort stanął przed dylematem: wracać czy nie? Po raz kolejny rozwiązała go córka, która namówiła ojca, by wrócił do Szwecji i wziął udział w - być może - najważniejszym dla niego meczu w karierze. Dziecko przekonać go miało zaraz po tym, gdy wspólnie w szpitalnej sali obejrzeli potyczkę z Francją. W półfinale Duńczycy trafili na Holendrów. Znów byli skazywani na pożarcie i znów sprawili sensację - doprowadzili do rzutów karnych (0:0), które później wykonywali lepiej od rywali. Vilfort zagrał całe spotkanie i do karnego podchodził jako czwarty. Nie pomylił się, podobnie jak wszyscy jego koledzy. Jedynym, który spudłował, był wielki Marco van Basten. W finale Vilfort znów zagrał od pierwszej minuty i zakończył udział w turnieju jak na niezwykły film przystało - w meczu z Niemcami zdobył gola na 2:0 i tym samym przypieczętował sensacyjne mistrzostwo dla Duńczyków. - Nikt nie wierzył, że uda nam się dotrzeć tak daleko. To coś fantastycznego. To była najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się duńskiemu sportowi. Nie mieliśmy najlepszych zawodników, ale mieliśmy najlepszy zespół - wspominał triumf Vilfort. Wielka radość i świętowanie nie trwały jednak długo. Z czasem stan Line zaczął się pogarszać i zmarła niespełna dwa miesiące po Euro. W takcie i po zakończeniu kariery, jej ojciec - już jako złoty medalista mistrzostw Europy - wspierał dzieci zmagające się z białaczką. Piotr Jawor