Co prawda czasy, kiedy w polskiej ekstraklasie grało siedem drużyn górnośląskich już minęły, prawdopodobnie bezpowrotnie, nie mniej nigdzie indziej w Polsce nie ma takich odrębnych światów, bytów, kosmosów, którym ludzie oddają myśli i serce. W Warszawie kibicuje się głównie Legii, we Wrocławiu - Śląskowi, w Poznaniu - Lechowi, w Łodzi - ŁKS-owi i Widzewowi, w Krakowie - Cracovii i Wiśle itd. Na Górnym Śląsku jest inaczej. Tutaj buzuje, jak - nomen omen - w "Kotle Czarownic". Kluby ostro ze sobą rywalizują, kibice za sobą nie przepadają. I wcale nie jest tak, że wszyscy mieszkańcy danego miasta kibicują klubowi z tego miasta, o czym wiedzą wszyscy "stond". Eksperyment ze stoperem w ręku Żeby przekonać niezorientowanych, że to wszystko dzieje się na naprawdę malutkim skrawku świata, przeprowadziłem eksperyment. Ze stadionu Piasta na stadion Górnika jechałem 11 minut i 5 sekund (7, 47 km). Ze stadionu Górnika na stadion Ruchu jechałem 12 minut i 7 sekund (14, 37 km). Ze stadionu Ruchu na stadion GKS-u jechałem 8 minut i 4 sekundy (6,13 km). Ze stadionu GKS-u na stadion Zagłębia jechałem 10 minut i 36 sekund (10,5 km). To nie wszystko Nie wszystko? No tak jeszcze przecież stadion Polonii Bytom. A jeszcze przecież stadion Szombierek Bytom. A jeszcze przecież stadion GKS-u Tychy. A jeszcze przecież stadion Ruchu Radzionków. A jeszcze przecież stadion Ody Wodzisław. A jeszcze przecież stadionu ROW-u Rybnik. Itd., itd. Tę bliskość można wykorzystywać w każdy weekend. Wykorzystałem ją w ostatni: najpierw oglądałem mecz Zagłębia na Ludowym, a potem zdążyłem jeszcze na drugą połowę na Cichą, na mecz Ruchu. Kto kocha piłkę dla tego życie na Górnym Śląsku (i Zagłębiu) jest kuszącą propozycją.