Partner merytoryczny: Eleven Sports

Nóż w brzuchu Yamala. Przyszły bóg futbolu urósł wśród „ludzi-śmieci”

Prawicowi politycy z Hiszpanii mawiają, że mieszkają tu „śmieci”. Rocafonda pogardliwie określana jest „wzgórzem gnoju”. Nie docierają do niej światła Barcelony i gwar La Rambli. Ze starych bloków sypie się tynk, w budynkach nie ma wind, po ulicach chodzą ciułający drobne robotnicy, w większości migranci. Lokalni chuligani klną siarczyście, niektórzy w spodnie wkładają noże. I wtedy Lamine Yamal, gwiazda Barcy i reprezentacji Hiszpanii, następca Leo Messiego i Cristiano Ronaldo na piłkarskim tronie, człowiek z tutejszej nędzy, strzela gola i na oczach milionów ludzi składa ręce w gest: „304”. To końcówka kodu pocztowego Rocafondy. Znak dla tych ludzi, że warto żyć.

Lamine Yamal
Lamine Yamal/AFP/AFP

KORESPONDENCJA Z HISZPANII

Stoję na ulicy, gdzie w sierpniu ojca Yamala dźgnięto nożem. Carrer de Frank Marshall jest ciasna i klaustrofobiczna. Mounir Nasraoui ponoć ma awanturniczą duszę, ale tu wina jego żadna, napadło go trzech gości, oblało wodą, zwyzywało od najgorszych, kosa pod żebra, z kłutych ran poleciała krew. Na strachu się skończyło, niedługo później w szpitalu w Badalonie, nie mylić z Barceloną, uśmiechał się szeroko i pokazywał do obiektywu podniesione kciuki. Ludzie nie wierzą, że Nasraoui jest kilka roczników młodszy od 36-letniego Roberta Lewandowskiego. Nie wierzą, bo jego syn to 17-letni Lamine Yamala. 

Lamine Yamal na wzgórzu gnoju

Autobus E11.1, z Plaça de Tetuan w Barcelonie do miasteczka Mataro, koszt: 4 euro. Kierowca naciąga mnie jeszcze na 50 centów. Siadam obok Simona, przysypia, w siatce ma kamizelkę odblaskową, wraca z roboty, fizycznej, rzecz jasna. Pochodzi z Gwinei Równikowej, podobnie jak Sheila, mama Yamala, przez lata pracownica McDonalda. W Rocafondzie, gdzie jedziemy, ponad połowa 11-tysięcznej populacji to ludzie spoza Katalonii, przedstawicieli subsaharyjskich narodów nie brakuje, dominuje diaspora marokańska. Z Tangeru przeprowadziła się tu babcia gwiazdora Barcelony. Mounir Nasraoui, jego ojciec, w Hiszpanii wylądował za małolata. Dorastał w biedzie i ścisku, trudnił się pokojowym malarstwem, poznał Sheilę. Kiedy urodził się Lamine, byli bardzo młodzi. Simon przebąkuje, że wczesne rodzicielstwo to przypadek w Rocafondzie dość typowy. Sam na utrzymaniu ma trójkę nastolatków, a lat na oko nie więcej niż 35. 

Średni dochód mieszkańca dzielnicy o kodzie pocztowym 08304 to 7190 euro rocznie. W Barcelonie jest to niecałe 34 tysiące euro, prawie pięć razy więcej. Nic dziwnego, że Narodowy Instytut Statystyczny podaje, że niemal 50% z Rocafondy balansuje na granicy ubóstwa. Simon żegna mnie bez słowa pożegnania. Ulice miasteczka Mataro wyglądają jak klasyczna Hiszpania, czarnowłose dziewczyny i siwi faceci przekrzykują się w cieniu wiązowców południowych. Dopiero gdy wkroczy się na rewir Rocafondy, robi się jakoś inaczej, jakby mniej sielsko, kobiety w burkach przemykają z milczącymi dziećmi, dwóch gości krzywo się patrzy, a co jak któryś ma nóż? Incydent z tatą Yamala to świeża sprawa. Politycy prawicowej partii Vox mówili, że żyją tu „śmieci” i że to „wzgórze gnoju”. 

Lamine Yamal jest idolem w Rocafondzie/InteriaSport.pl/INTERIA.PL

Yamal mieszkał na Plaça Joan XXIII z ojcem, babcią i wujkiem. Mounir szybko Sheilę pokochał i równie szybko z Sheilą się rozstał. Na Euro 2024 pokazywali się już w nowych związkach, ale razem jako dumni rodzice złotego dziecka, którego opieką dzielą się w zgodzie i bez wzajemnej nienawiści. 

Reprezentant Hiszpanii wychowywał się w takim otoczeniu: pośrodku plac zabaw, bloki brzydkie, jak każde inne wokół, zaduch starości, ich było pierwsze piętro. W „El Pais” przeczytałem, że trudno znaleźć w Rocafondzie choćby jednego człowieka, która nie widział małego Yamala ganiającego za piłką. Może nie mam szczęścia, trafiam na ponury dzień albo po prostu nie znam arabskiego, ale spośród zagadniętych osób może ze dwie kurtuazyjnie kiwają głowami na znak potwierdzenia, reszta patrzy się jak na wariata. Czyżby Yamal to już tylko salony? To wielka Barcelona, to gol w finale Euro 2024, a nie uboga dzielnica w Mataro?

Hołd dla Lamine Yamala/InteriaSport.pl/INTERIA.PL

Wcale nie kibicują Barcelonie

Betonowe boisko, na którym Lamine Yamal strzelał pierwsze gole i spędził setki beztroskich godzin, świeci pustkami. W tle mozaika: „Rocafonda”. Latem przyjeżdżali tu dziennikarze z Hiszpanii, Anglii, Francji i Stanów Zjednoczonych, a rówieśnicy słynnego 17-letniego skrzydłowego pozowali do zdjęć składając ręce w jego cieszynkę z „304”. 

Boisko, na którym grywał Lamine Yamal/InteriaSport.pl/INTERIA.PL

Gdzieś daleko widok na Morze Śródziemne, obok skromny obiekt lokalnego klubu - C.F. Rocafonda, gdzie Yamal nigdy nie grał. Jako 9-letni chłopiec trafił do Barcelony, gdzie od razu okrzyknięto go perełką i rozrysowano wizję świetlanej przyszłości, która błyskawicznie przeobraziła się w rzeczywistość. Wcześniej zahaczył jeszcze o La Torretę, której przedstawiciele odpisują mi uczciwie: „Wszystkie zasługi dla La Masii”.

Na betonowym boisku w Rocafondzie pojawia się wreszcie grupa chłopców, zaczynają kopać i głośno krzyczeć. Żaden nie ma koszulki z nazwiskiem Yamala. Jeden paraduje w trykocie Realu Madryt, drugi Girony, trzeci Messiego. 

- Czemu nie Yamal? - zagaduję. 

Ten w t-shircie Realu odpiera, że po prostu... nie kibicuje Barcelonie, no tak. 

Boisko, na którym grywał Lamine Yamal/InteriaSport.pl/INTERIA.PL

Jest jeszcze jedna rzecz, która w dzielnicy ponoć silnie zakochanej w Yamalu zupełnie mnie zadziwia. Przed przyjazdem oglądałem reportaż w Carrusel Deportivo, gdzie dziennikarz Dani Garrido większość czasu perorował w anturażu muralu, na którym piłkarzowi Barcelony towarzyszą następujące emblematy: inicjały LY, numer 304, flagi Hiszpanii, Maroka i Gwinei Równikowej. W to miejsce przydreptywali wszyscy, którzy w ostatnich miesiącach przyjeżdżali do Rocafondy. Przez lata piekarnię z arabskimi wyrobami prowadził tu wujek zawodnika, Abdul. Piekarnia Abdula już nie istnieje. Zastąpił ją kiczowaty lokal Zouhor. Yamal zniknął z witryny.

Bar, który dał nadzieję na lepsze życie

W barze El Cordobes za to Yamal jest centralną postacią. Właścicielem malutkiej kafejki, utrzymanej w stylu i duchu nie katalońskim, a andaluzyjskim, jest Juan Carlos Serrano.

- Żadnego jedzenia o tej godzinie. Wypijesz espresso. 

- Nie pijam kawy. 

- Espresso będzie idealne. 

- Niech będzie. 

- To może jeszcze piwko. Nie ma nic lepszego niż Estrella do espresso. 

Bar El Cordobés/InteriaSport.pl/INTERIA.PL

W El Cordobes jest nas dwóch. Serrano to stary kumpel Mounira Nasraouiego. Ojciec Yamala, który niemal codziennie wpada tu na kawkę, przyznawał publicznie, że przyjaciel wielokrotnie pożyczał mu pieniądze na bilety na środki transportu, którymi młodziutki Lamine wydostawał się z Rocafondy i jeździł z Mataro do Barcelony. W telewizji leci program o polityce, właściciela baru chyba strasznie te jałowe gadki lokalnych populistów nudzą, na szczęście w wiadomościach sportowych pada coś o Barcelonie i powrocie do zdrowia Yamala, którego Serrano naturalnie na stołku przy ladzie widywał mnóstwo razy, zazwyczaj zmęczonego i szczęśliwego po całodniowym kopaniu piłki. Mounir w prezencie podarował mu oryginalną koszulkę syna z meczu Barcelony. Serrano oprawił ją w ramkę i powiesił w centralnym punkcie El Cordobes. 

Koszulka Yamala w barze El Cordobés/InteriaSport.pl/INTERIA.PL

Co chwilę rzuca do kogoś za oknem ciepłe „Hola!”. El Cordobes raczej świeci pustkami, ale ze starszą kobietą przy stoliku na zewnątrz wypije espresso i wypali papierosa, nie widziałem, żeby w ogóle płaciła. Babcia Yamala podobno też tu często bywała albo bywa, do końca nie zrozumiałem. Serrano mówi, że wbrew pozorom Rocafonda nie straciła miłości do swojego najpiękniejszego dziecka. To Lamine dał tej dzielnicy nadzieję: nie należy wstydzić się imigracyjnego pochodzenia, fizycznej pracy, mieszkania w brudnym i przestarzałym budynku bez windy. „304” to nie piętno, to tożsamość. Nie musisz nawet kibicować Barcelonie. Ani kochać samego Yamala. Jesteś z Rocafondy, jesteś człowiekiem, z całą wielkością tego słowa. I nie, nikt tu nie nosi ze sobą noża...

Bar El Cordobés/InteriaSport.pl/INTERIA.PL

Yamal uczy miłości do małych ojczyzn

Na ulicach Barcelony ciągle słychać: „Yamal, Yamal, Yamal”. W sklepach najbardziej rozchwytywane koszulki: „Yamal, Yamal, Yamal”. Kraj ogarnęła Yamalomania, bo tak jak Leo Messi należał do Barcelony i Katalonię uważał za swój drugi dom, tak największy sukces w karierze osiągnął w barwach reprezentacji Albicelestes. A Yamal to Hiszpan. Bez żadnej konkurencji w postaci Rosario, do którego Argentyńczyk w Europie skrycie zawsze tęsknił. Rosario Yamala to Rocafonda. A Rocafonda to Hiszpania. Niezależnie, czy akurat populiści z partii Vox uważają to miejsce za wzgórze gnoju, czy wysypisko ludzkich śmieci.

Jest taka książka - „Zapaść” Marka Szymaniaka. Polska Akademia Nauk informuje, że połowie spośród 255 polskich miast średniej wielkości grozi społeczno-ekonomiczna zapaść. Reporter wylicza powody: wyludnienie, bezrobocie, upadający przemysł, układy polityczne, problemy mieszkaniowe, utrudniony dostęp do ochrony zdrowia, coraz starsi mieszkańcy. „Zapaść” to również opowieść o upadku idei małych ojczyzn, małe społeczności straciły na atrakcyjności, ludzie w poszukiwaniu perspektyw migrują do większych aglomeracji. Ci, którzy zostają, popadają w coś na wzór depresji, czują się gorsi. 

Znajome? To światowy trend, w Polsce, w Hiszpanii także. I wtedy właśnie każdemu przyda się Lamine Yamal i jego „304”. Na pożegnaniu z El Cordobes zostałem zresztą zobowiązany. 

- Wróć kiedyś jeszcze.

Lamine Yamal/AFP
Lamine Yamal/ MI News/NurPhoto/AFP
Lamine Yamal/AFP
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem