Messi. Król bez korony Leo Messi to bez wątpienia zawodnik wielkiego formatu. Piłkarski cyborg precyzyjnie zaprogramowany w jedynym tylko celu - strzelenia zwycięskiego gola w meczu o najwyższą stawkę. Ale, zdaniem wielu, król nie wart jest korony. Świetna gra Messiego w Barcelonie nie przekłada się na występy w reprezentacji Argentyny i sukcesy z kadrą narodową. Czy dwukrotnie niedoszły mistrz świata zasługuje zatem na miano zbawcy współczesnego futbolu? Ile tak naprawdę warte są jego gole? I co z Pele, Maradoną, Zidanem? Czy Messi prześcignął ich tylko w plebiscytach na piłkarza wszech czasów, czy lepszy jest również na boisku? Te i inne pytania nurtują sympatyków piłki nożnej jak świat długi i szeroki. Co do jednego nie ma wątpliwości - XXI wiek upływa pod dyktando Messiego. Fragment książki Gdyby po meczu, wśród opuszczających Camp Nou kibiców, przeprowadzić sondę na temat, który z Argentyńczyków - Messi czy Maradona - bardziej zasługuje na przydomek "boski", można przypuszczać, że wyniki doprowadziłyby narcystycznego Diego do wielkiej furii. Zakochany w sobie i uznający siebie za jedynego, któremu wypada aspirować do miana piłkarza wszech czasów Maradona, nie znosi tego rodzaju porównań. Zwłaszcza, jeśli mogłyby świadczyć na jego niekorzyść. Bo prawdą jest, że to młody Argentyńczyk, a nie jego wielki futbolowy antenat, zapisał się złotymi zgłoskami w annałach klubu z Barcelony i napełnił dumą cierpiącą przez lata z powodu braku spektakularnych sukcesów w Europie Dumę Katalonii. Dlatego, snując rozważania, któremu z genialnych latynoskich graczy historia powinna przyznać palmę pierwszeństwa, należy wziąć pod uwagę nie tylko wkład obu zawodników w wyniki reprezentacjiArgentyny (chociaż naturalnie też), nie porównywać do 14 znudzenia bliźniaczych rajdów, podań i goli (choć co innego tak doskonale działa na wyobraźnię kibiców?) oraz nie mierzyć linijką boiskowej charyzmy (mimo że to ona odróżnia herosów od maruderów). Zostawmy to na później i spróbujmy zrozumieć kibiców Barcy oraz powody, dla których Messi jest bliższy ich sercu niż Maradona.Powodów jest kilka. Leo w Barcelonie spędził większość swojego życia. Miał niespełna trzynaście lat, kiedy został zwerbowany do La Masii i tam - pod okiem znakomitych trenerów od przygotowania młodzieży do wchodzenia w piłkarską dorosłość - szkolił technikę, szlifował skuteczność oraz nabierał właściwej wielkim graczom pewności, że z przyklejoną do nogi futbolówką jest w stanie wymanewrować połowę drużyny przeciwnej, a całą akcję zwieńczyć cudownym golem. Od razu było widać, że ma papiery na zostanie gwiazdą wielkiego formatu. Czy w przeciwnym razie Carlos Rexach dałby pospiesznie spisaną gwarancję na serwetce, że klub chce tego zawodnika mieć u siebie za wszelką cenę? Messi odwdzięczył się za zaufanie najpiękniej jak tylko potrafił - przekonują o tym liczne gole, zamienione na liczniejsze trofea. Nie może zatem dziwić, że jest traktowany przez kibiców Barcy jak swój człowiek - ktoś, kogo fanatyczni socios nie zamieniliby na Romario, Stoiczkowa, Ronaldo czy nawet Cruyffa scalonych w jeden boiskowy twór. Bo Leo nie wyobraża sobie gry poza Barceloną, której jako wychowanek zawdzięcza nie tylko wyszkolenie piłkarskie, ale - co ważniejsze - pomoc w sfinansowaniu kosztownej kuracji hormonalnej. Gdyby nie zastrzyki, nie osiągnąłby normalnego wzrostu, czyli o zawodowej grze w piłkę mógłby zapomnieć. Messi pamięta, co Barcelona zrobiła dla niego, toteż zawsze podkreśla w wywiadach, że ani myśli zakładać