Wiem to z autopsji. Mój tata, który piłką nożną gardzi, doskonale orientuje się, kim jest Stefan Żywotko. Nie ocenia go jednak przez pryzmat osiągnięć trenerskich, bo pewnie nie powtórzyłby nawet nazwy algierskiego klubu JS Kabylie. Pana Stefana docenia za to, że w wieku blisko 100 lat kłaniał się przed kobietami i całował w dłoń. Był dżentelmenem. Stefan Żywotko nie żyje Jeśli wierzyć w symbolikę liter, Pan Stefan jest ich najlepszym przykładem. Nazwisko "Żywotko" pasowało bowiem do niego idealnie. Jeszcze rok-dwa lata temu był niezwykle aktywny fizycznie, pojawiał się na spotkaniach z kibicami, chętnie wypowiadał w mediach czy oglądał mecze Pogoni z perspektywy trybun. W nocy z kolei nie chodził spać, lecz włączał transmisje bokserskie i uważnie śledził walki pięściarzy. Lubił to. Bo w ogóle lubił sport, a nie tylko piłkę nożną. Oglądał i rozumiał niemal każdą dyscyplinę. Kiedy rozmawialiśmy w styczniu 2019 roku (miał wówczas 99 lat), zapytałem, czy wyobraża sobie jeszcze siebie pracującego w roli trenera. Z dużą pewnością siebie, zadziornością w głosie i błyskiem w oku odpowiedział mi: "Oczywiście, że tak! Przecież trener nie musi biegać, wystarczy, żeby wiedział, co drużyna ma robić na boisku!" I ja mu wierzę. Stefan Żywotko w wieku 100 lat byłby w stanie poprowadzić ekstraklasowy zespół. Stefan Żywotko zmarł w wieku 102 lat Do 2020 roku wszystko wyglądało dobrze. Pan Stefan świętował 100. urodziny w szczecińskim magistracie, a pamiątkowy medal wręczał mu prezydent miasta. Podczas uroczystości towarzyszyła mu liczna rodzina. Zapytałem wtedy, czego mu życzyć. W odpowiedzi usłyszałem: "A ja wiem? Nie mam specjalnych wymagań". Ani ja, ani on nie wiedzieliśmy wtedy, że najlepiej byłoby życzyć, aby nigdy nie przyszło nam mierzyć się z pandemią... Ta przyszła niespodziewanie dwa miesiące później. Pan Stefan, choć o siebie dbał, to jednak w 2021 roku został zarażony. Koronawirus mocno go poturbował. Rzuciło mu się na słuch, wzrok, ogólne samopoczucie, odporność. Pan Stefan przestał wychodzić z domu. We wrześniu 2021 roku nie przybył nawet na promocję książki o samym sobie, napisanej zresztą przez naszego redakcyjnego kolegę Michała Zichlarza. Zastąpił go tam syn Mieczysław. Rozmawiałem z nim i dowiedziałem się, że Pan Stefan, choć znacznie słabszy i schorowany, nie stracił miłości do sportu. W wieku blisko 102 lat proponował swojemu synowi siłowanie się na rękę. I podobno wygrywał... *** Będzie mi Pana Stefana brakowało. Jego spojrzenia na futbol, jego mądrości, jego lwowskich opowieści. Jego doskonałej pamięci. Bo choć jego ciało zdradzało, że mamy do czynienia ze 102-latkiem, głowa pozostawała w znakomitej formie. Pan Stefan myślał trzeźwo, logicznie i wartko. Szkoda tylko, że nie usiądzie na trybunach nowego szczecińskiego stadionu. Zabrakło naprawdę niewiele, zaledwie kilku miesięcy. A przecież kiedy przybywał do miasta, na stadionie były jeszcze leje po bombach. Oddanie nowego obiektu byłoby piękną klamrą. Na szczęście istnieje jednak Sektor Niebo... Jakub Żelepień, Interia