- Godlewski choć raz mógłby być prawdziwym mężczyzną. Absolutnie nic nie zrobiłem. Po meczu było ciemno, a przy autobusie na parkingu na kilku metrach kwadratowych stało chyba ze 30 osób. Ktoś go walnął, a on próbuje mnie oskarżać. Świadkowie mnie znali i jakoś nikt nie widział, bym to ja go uderzył - powiedział Świerczewski "Przeglądowi Sportowemu". - Przyznaję, że nie darzę Godlewskiego sympatią, zresztą ze wzajemnością. Wszystko rozpoczęło się po mistrzostwach świata, gdy szkalował mnie w swoich tekstach. Jednak gdybym rzeczywiście chciał go uderzyć, to miałem na to wiele okazji. I na pewno znalazłbym bardziej ustronne miejsce, niż plac przed budynkiem klubowym po meczu kadry - dodał "Świr". Piłkarz nie martwi się ewentualnym procesem oraz kontraktem z Lechem. - Gdyby doszło do procesu, to świadkowie potwierdzą, że nic nie zaszło. A o kontrakt się nie martwię. Zanim sprawa sądowa dojdzie do końca, to minął ze dwa lata. Wtedy już na pewno nie będę grał w Lechu - stwierdził Świerczewski.