Przed meczem Stali Mielec z Radomiakiem trudno było wskazać innego faworyta niż zespół z Radomia. To właśnie bowiem ta drużyna zdecydowanie lepiej rozpoczęła sezon. Zanim sędzia pierwszy raz zagwizdał na rozpoczęcie spotkania, oba kluby w tabeli dzieliły cztery punkty na korzyść gości, a Radomiak zaledwie jedno wyjazdowe spotkanie w tym sezonie przegrał. Anglicy piszą o szoku, wielki powrót na horyzoncie. Hazard się zdecyduje? Z drugiej jednak strony, patrząc na statystyki domowe Stali Mielec, trzeba było z pewnością spodziewać się, że drużyna gospodarzy postawi bardzo twarde warunki przyjezdnym. Stal bowiem na trzy domowe mecze, nie przegrała żadnego. Można było więc oczekiwać zaciętego widowiska, w którym rezultat powinien być na styku. Niespodzianka w Ekstraklasie Po pierwszej połowie sytuacja zdawała się być jednak bardzo korzystna dla Stali Mielec. To właśnie drużyna prowadzona przez Kamila Kieresia schodziła na przerwę z uśmiechami na ustach. Jeszcze przed upływem 25 minut na tablicy wyników widniał już rezultat 1:0 dla gospodarzy. Gola dla gospodarzy strzelił holenderski obrońca Bert Esselink, dla którego był to pierwszy występ od dwóch spotkań. Jerzy Brzęczek zaskoczył. Uderzył w Fernando Santosa. Tego nikt się nie spodziewał Z pewnością jednak ozdobą pierwszej części meczu była bramka, którą w doliczonym czasie gry zdobył Łukasz Gerstenstein. 18-letni pomocnik przejął piłkę jeszcze na własnej połowie i najpierw wygrał pojedynek biegowy. Następnie minął obrońcę i pędził z futbolówką przez dobre 50 metrów. Ostatecznie zatrzymał się dopiero przed 16. metrem od bramki. Popatrzył, uderzył, a piłka wpadła do bramki i Stal prowadziła już 2:0. W drugiej połowie zdecydowanie zmienił się obraz tego meczu. Radomiak przeszedł do ofesnywy, a Stal starała się pilnować spokojnie wynikowej zaliczki. Sztuka ta się udała. Ostatecznie więcej bramek nie widzieliśmy, a trzy punkty zostały w Mielcu.