Kibice GKS-u Tychy przeżyli wiosną rozczarowanie, bo klub nie włączył się w walkę o awans do ekstraklasy i ostatecznie zajął dwunaste miejsce. W przerwie dużo się zmieniło w kadrze zespołu. Odeszli piłkarze, którzy w przeszłości wiele znaczyli dla tej drużyny - Łukasz Grzeszczyk (do Górnika Łęczna) czy Sebastian Steblecki (do Chrobrego Głogów). Pojawili się jednak zawodnicy, którzy wydają się być realnym wzmocnieniem. O szczegółach koncepcji na następny sezon opowiada prezes Leszek Bartnicki. GKS Tychy zaczyna sezon 16 lipca - w sobotę zagra w Chojnicach meczem z beniaminkiem - Chojniczanką (godz. 15). Paweł Czado: Przed każdym nowym sezonem wszyscy w każdym klubie zastanawiają się co w najbliższym sezonie można osiągnąć. Jak to wygląda w przypadku GKS-u Tychy? Leszek Bartnicki: - Na chwilę wrócę do przeszłości. Mieliśmy udany sezon 2020/21 kiedy zajęliśmy w I lidze trzecie miejsce, otarliśmy się o awans do ekstraklasy - najpierw bezpośredni, potem przez baraże gdzie przegraliśmy w rzutach karnych. Sezon kolejny 2021/22 nie zapowiadał się źle: po wygranej z Zagłębiem Sosnowiec u siebie na wiosnę w 23. kolejce czyli po dwóch trzecich sezonu zajmowaliśmy w tabeli piąte miejsce. Potem jednak nastąpiła katastrofa: do końca sezonu wygraliśmy zaledwie już tylko jeden mecz [z Puszczą Niepołomice, przyp. aut.]. Wiadomo więc, że jest duże rozgoryczenie w nas wszystkich. Można powiedzieć, że przez półtora roku byliśmy w czubie I ligi, a ostatnie miesiące spowodowały, że z niego wypadliśmy. Co tu dużo mówić: tęsknimy za tym żeby znowu być w czołówce. Ta liga jest mocna, ale w mojej opinii przede wszystkim bardzo wyrównana. Z roku na rok jest coraz bardziej wyrównana. Gdyby rozdać ankietę ludziom, którzy śledzą tę ligę, interesują się nią, analizują - i mieliby wskazać trzech spadkowiczów to pewnie prawie wszyscy wskazaliby jeden zespół, nie powiem jaki, ale jeśli chodzi o dwa kolejne to rozkład głosów były zapewne duży. Jeśli o górę tabeli - jako głównego faworyta wskazałbym Niecieczę, potem grono z Arką, Podbeskidziem czy Wisłą Kraków, które byłyby wymieniane wśród pozostałych faworytów, a potem widzę grupę około dziesięciu zespołów, których szanse oceniam podobnie. My przyzwyczailiśmy się do miejsca w czołówce i w najbliższym sezonie chcielibyśmy się tam znaleźć. Myślę, że podstawowy skład mamy teraz silniejszy niż mieliśmy w zeszłym sezonie. Mamy też trenera, który jest doświadczony. Wszędzie gdzie Dominik Nowak pracował - wynik był dobry. Moje nadzieje są duże, wierzę, że kibice będą emocjonować się walką GKS-u Tychy o czołowe lokaty. W przerwie letniej doszło do dużych zmian personalnych. Odeszli Łukasz Grzeszczyk, Sebastian Steblecki, Jakub Piątek - powszechnie kojarzeni z Tychami. Czym te decyzje były podyktowane? - Tak jak w życiu: coś się kończy, coś się zaczyna. Wiosna, zwłaszcza jej końcówka była zdecydowanie poniżej naszych oczekiwań. Okazało się, że rola zawodników, którzy z zamysłu mieli być liderami zespołu - jak Łukasz czy Sebastian - na boisku malała. Liczby, które dawali były coraz mniejsze: Grzeszczyk wiosną miał zero goli i jedną asystę, Steblecki strzelił jedną bramkę. Ich rola w zespole malała choć w swoich głowach byli liderami, rozwój Jakuba Piątka też - miałem wrażenie - wyhamował. Odeszło jeszcze kilku innych zawodników, których rola na przestrzeni lat była może mniejsza. CZYTAJ TAKŻE: Jakub Kiwior, kiedyś GKS Tychy. Czy to on zapełni lukę po Kamilu Gliku? Mamy świadomość naszych możliwości finansowych, które kształtują się gdzieś w środku ligi. Zdecydowaliśmy się na zatrudnienie piłkarzy dających jakość i mimo wszystko - choć jest to pewne ryzyko - pójść w jakość kosztem ilości. To może wypalić, może nie wypalić - zawsze mogą zdarzyć się nieszczęśliwe przypadki choćby kontuzje. Nie stać nas na to żeby mieć kadrę jakościową i jednocześnie bardzo szeroką. Musieliśmy tę kołdrę w którąś stronę pociągnąć. Szukaliśmy kogoś kto zostanie reżyserem gry w środku pola i mającego jednocześnie coś innego, niecodziennego, niestandardowego. Dlatego zdecydowaliśmy się sprowadzić Antonio Domingueza, 29-letniego pomocnika z Hiszpanii, który ostatnio grał w ŁKS-ie Łódź. Wystarczy porozmawiać z naszymi zawodnikami, którzy mówią, że takiego piłkarza nie było tutaj bardzo dawno. To piłkarz, który w Hiszpanii grał na poziomie LaLiga 2, więc ma duże umiejętności techniczne, wizję gry. Jeszcze jedno: dzięki temu, że od kilku lat gra w Polsce poznał nasze realia. Nie zdziwi się kiedy w listopadzie będzie wiało, spadnie śnieg z deszczem, nie zdziwi się kiedy przyjedzie na stadion w Niepołomicach czy w inne miejsca. Nie będzie to dla niego żadnym zaskoczeniem. Jeśli chodzi o inny nowy nabytek - Patryka Mikitę: szukaliśmy zawodnika, który będzie dawał liczby. Patryk takim zawodnikiem jest, poza tym może grać na czterech pozycjach: na pozycjach 7 i 11 czyli skrzydłowych, może grać jako podwieszony napastnik a także jako klasyczna dziewiątka. Miałem okazję już zetknąć się z nim w jednym z moich poprzednich miejsc pracy, konkretnie w Chojnicach, dlatego znałem go. W Stomilu Olsztyn, drużynie, która spadła zanotował w zeszłym sezonie 11 goli i sześć asyst. To mówi samo za siebie. Patryk chce coś jeszcze udowodnić: miał świetny okres w Radomiaku, potem przyszła kontuzja przez którą stracił trochę czasu, jego kariera wyhamowała. Na pewno chciałby jeszcze po latach wrócić do ekstraklasy... Szukaliśmy wzmocnień dla formacji defensywnej, tym bardziej, że być może będziemy zmieniać ustawienie w porównaniu do lat poprzednich. Chodziło nam o zawodnika, który da nam tyle jakości co Nemanja Nedić, który jest na pewno silnym punktem naszej obrony [dwukrotny mistrz Czarnogóry z FK Sutjeska, przyp. aut.]. Zdecydowaliśmy się na Petra Buchtę, zawodnika bardzo ogranego na poziomie czeskiej ekstraklasy, rozegrał w niej ponad 200 meczów. W każdym z ostatnich czterech sezonów zagrał ponad 30 spotkań w wyjściowym składzie czeskiej ekstraklasy. To nie jest przypadek, a określona stabilność. Uważamy, że to zawodnik, który - patrząc na jego sposób grania - będzie pasował do naszego zespołu. Myślę, że już początek jego pobytu w Tychach pokazuje, że tak będzie. Nie ma też problemu językowego, obowiązującym w szatni jest polski. To trzech piłkarzy. Od razy zakładaliśmy, że do Tychów nie przyjedzie ich cały wagon. Nie mówię, że to koniec, pewnie jeszcze jeden lub dwa ruchy zostaną wykonane. Szczególnie, że przytrafiła się kontuzja naszemu podstawowemu bramkarzowi Konradowi Jałosze. No właśnie. We wtorek w trakcie treningu złamał rękę. W tej chwili w kadrze zostało trzech młodych bramkarzy, którzy nie przebili się jeszcze do powszechnej, kibicowskiej świadomości: Adrian Odyjewski, Kacper Dana i Stanisław Czarnogłowski. To problem? - Jedyny z nich, który zdążył zagrać na poziomie I ligi to Adrian Odyjewski [cztery mecze na tym poziomie dla Tychów w latach 2020-21, przyp.aut.]. Te kilka razy kiedy grał, zawsze zachowywał czyste konto. W zeszłym sezonie kibice mogli zobaczyć go w meczach Pucharu Polski - z KSZO Ostrowiec i Wisłą Kraków. Moment kontuzji Konrada jest niefortunny, wiadomo, że nie wróci szybko [mówi się, że przerwa potrwa co najmniej dwa miesiące, przyp. aut.]. W ostatnim sparingu z GKS-e Katowice Konrad bardzo fajnie zagrał i mówił nawet: "kurczę, czuję fajną formę". Dotąd tych kontuzji nie miał, w zeszłym sezonie był jednym z trzech zawodników, który w całym ligowym sezonie nie opuścił ani minuty. To nie jest więc komfortowa sytuacja. Przed tym sezonem zmieniliśmy trenera bramkarzy, został nim Andrzej Bledzewski. Kiedy patrzy się na jego posturę, formę, można uznać, że mógłby do bramki wskoczyć... To oczywiście żart, Andrzej nie jest zgłoszony do rozgrywek (uśmiech). Znam jego opinię na temat tego kto powinien stanąć w bramce w Chojnicach w pierwszym ligowym meczu. Andrzej nie boi się o obsadę bramki, wierzy, że zawodnik, który zagra - poradzi sobie. A ja? Mam nie wierzyć w chłopaków, którzy ciężko pracują i wierzą, że dostaną szansę? Oczywiście być może będziemy jeszcze myśleć o sprowadzeniu bramkarza, zobaczymy. Być może jednak ci, którzy są w kadrze - świetnie sobie poradzą. Być może nieszczęście jednego może okazać się szansą dla innego. Przekonamy się już wkrótce. rozmawiał: Paweł Czado