Kilku mężczyzn z obsługi technicznej krzątało się jeszcze wokół niej - to przeciągając kable, to modelując ich ułożenie, to wreszcie ustawiając specjalnym przyrządem na halabardy oświetlenie centralnego miejsca. Intrygujące chwile powolnego oczekiwania na Niego udzieliły się również doświadczonemu reporterowi. Oddech stał się szybszy, ślina trudniej niż zwykle znajdowała drogę przez gardło, temperatura ciała wskazywała podekscytowanie delikwenta. W końcu pojawił się. Szczupła sylwetka, nieco chwiejny krok zabarwiony dużą pewnością siebie. Zewnętrzność prawdziwego portugalskiego dżentelmena, odzianego w idealnie dopasowane spodnie z szlachetnego materiału, elegancką koszulę, modny szeroki krawat, celowo zawiązany niedbale. Dzieła wizażystów dopełnia nienagannie skrojony kaszmirowy płaszcz z metką "Giorgio Armani". Dziennikarz usłyszał w słuchawce sygnał do rozpoczęcia konwersacji. - Odczuwa pan presję? - zagaił. - Presję? A co to presja? - cedząc słowa, Jose Mourinho lekceważącym wzrokiem obłupiał interlokutora. - Chelsea w ostatnich spotkaniach prezentuje się przeciętnie - odparł zmieszany żurnalista. - Presja pojawia się wtedy, kiedy rodzice nie mają pieniędzy, by kupić dzieciom coś do jedzenia... - szorstkim tonem, ubranym w charakterystyczną angielską wymowę, zakończył rozmowę opiekun Chelsea. Wróg piłki Splendor związany z tytułem Najlepszego Trenera Klubowego Świata, przyznanym przez szacowną kapitułę w latach 2005 i 2006, spłynął na Jose Mourinho tyleż zasłużenie, co zgodnie z oczekiwaniami. Prestiżowe wyróżnienie trafiło w godne ręce, bowiem Portugalczyk od kilku lat gromadzi kolejne cenne trofea, jednocześnie wprowadzając futbol w erę doskonałości taktycznej, czas w dziejach tej dyscypliny sportu polegający na pełnej kontroli wydarzeń na boisku i poza "zielonym prostokątem". Tuż obok peanów pochwalnych, dziękczynnych pieśni oraz opiewania znakomitości człowieka rodem z Półwyspu Iberyjskiego pojawiają się niezliczone oskarżenia w kontekście zachowania trenerskiego geniusza i zwyczajnego szarlatana. - Ludzie tacy jak Mourinho są wrogami piłki nożnej - wypalił swego czasu Volker Roth, niemiecki przewodniczący komisji sędziowskiej UEFA. Opinia wielce wpływowego działacza europejskiej federacji wcale nie dryfuje w otchłani nicości, odosobnienia, niepowtarzalności. Podobne werdykty słychać od przedstawicieli niemal każdej grupy, powiązanej choćby najcieńszą nicią z piłką - postawę Mourinho negowali piłkarze, inni trenerzy (Felix Magath), oficjele najróżniejszych szczebli, po prostu kibice. Portugalski mag szkoleniowego fachu po przybyciu do Anglii przeszedł wewnętrzną przemianę. Gdy prowadząc jeszcze FC Porto preferował przybieranie pokerowych min, ostentacyjnego milczenia, Wyspy Brytyjskie przeżywają przede wszystkim krzykacza, zwolennika wszelkich niepisanych zmów przeciw niemu i Chelsea, humorzastą diwę, wiecznie niezadowolonego gbura. Słowa Volkera Rotha odnosiły się do wypowiedzi trenera ekipy ze Stamford Bridge, który po pojedynku Ligi Mistrzów kontra Barcelona oskarżył Franka Rijkaarda o wizytę w szatni arbitra, Andersa Friska. Po tych - jak wszyscy adwersarze zgodnie przyznali - kłamliwych wynurzeniach, życie szwedzkiego sędziego zamieniło się w piekło. Niezliczone pogróżki od zdesperowanych i ociemniałych fanatyków Chelsea skłoniły Skandynawa do zakończenia przygody z gwizdkiem. W tym samym spotkaniu "nasz bohater" podgrzewał jeszcze atmosferę, celowo opóźniając wyjście zawodników na drugą połowę, zaś po dramatycznym zwycięstwie w dwumeczu wysyłał w kierunku katalońskich kibiców pocałunki... A przecież mnożenie występków Mourinho to nie sztuka. Aleksowi Fergusonowi oberwało się za rzekome wpływanie na decyzje rozjemcy, piłkarze Manchester United nasłuchali się określenia "oszuści" po półfinale Pucharu Ligi. Potajemne werbowanie Ashleya Cole'a z Arsenalu (zakończone ostatecznie sukcesem) kosztowało Jose i klub, czyli Romana Abramowicza, 450 tysięcy euro. Finał Pucharu Ligi szkoleniowiec Chelsea kończył na trybunach, wcześniej wyprowadzony do górnych rzędów w eskorcie funkcjonariuszy policji za prowokowanie sympatyków Liverpoolu poprzez ich uciszanie słynnym gestem z przytykaniem palca do ust. Ledwie wycinek z rejestru przewinień rodaka Ferdynanda Magellana nakazuje w pierwszym odruchu upatrywać zabiegów psychologicznych, trików, mających na celu wywołać nerwowość wśród oponentów wszelkiej maści. Na tym poziomie wtajemniczenia każdy szczegół posiada maksymalną rangę ważności, toteż pedant nie zwykł niczego zaniedbywać. - Mecz zaczyna się już podczas konferencji prasowej - zwykł mawiać. Ale medal i w tym przypadku pozwala się odwrócić na rewers. Niemal paranoidalne urojenie teorii spiskowych prawdopodobnie bierze swój początek z młodzieńczych lat Mourinho. Warto o tym pamiętać. Cień przeszłości Pierwszy płacz malutkiego Jose usłyszeli mieszkańcy Setubal w roku 1963. To właśnie w tym portowym mieście przyszedł na świat Mourinho. Ojciec Felix należał do ciekawszych bramkarzy ligi portugalskiej, zanotował również ośmiominutowy występ w reprezentacji kraju. Mama Maria Julia wywodziła się z kręgów zbliżonych do sfery rządzącej. A przypomnijmy, że ten okres w historii Portugalii wypełniał reżim Antonio de Oliveiry Salazara. Wuj Marii znalazł swe miejsce w otoczeniu przywódców narodu, należał do majętnych obywateli, zaś kapitał powiększał prowadząc fabryki sardynek. Jose właściwie wychowywał się w posiadłości wujka, dzięki potędze rodzinnych środków finansowych pobierał nauki w najlepszych prywatnych szkołach. Doskonałe wszechstronne wykształcenie, także lingwistyczne, w każdym momencie kariery ułatwia Mourinho poruszanie się w świecie prymusów. Ale nim łaskawy los pozwolił samemu zainteresowanemu przekonać się o tym, w 1974 "Rewolucja goździków' zakończyła dominowanie jedynej słusznej partii, a wszystkim beneficjentom stopniowo obrzydzano życie. Owa czystka nie ominęła, oczywiście, bogatego wujka. Nieprzyjemne chwile spotkały także obecną małżonkę zwierzchnika graczy Chelsea, Tami. Dziewczyna dorastała w Angoli, ówczesnej portugalskiej kolonii. Bezsensowne walki uliczne kosztowały jej ojca zdrowie (walczył po stronie okupantów), a cała rodzina musiała salwować się ucieczką do Lizbony. Poczynione doświadczenia potajemnych spisków, zmiany ustroju czy sytuacji familijnej z dnia na dzień poczyniły niemałe spustoszenie w głowach młodej pary. Jeśli uwzględnimy fakt, że dwa największe portugalskie dzienniki to gazety sportowe, uzyskamy odpowiedź, dlaczego Mourinho przenosi niewiarę w ludzi na poletko zawodowe. 15-letni skaut Pełniąc rolę klasowego lidera, będąc najlepszym uczniem w klasie, zazwyczaj inwestuje się w przygodę naukową. Podobnym tokiem myślowym podążała matka Jose, namawiając latorośl do podjęcia studiów ekonomicznych. Posłuszny syn przystał na "propozycję nie do odrzucenia", ale rychło porzucił uczelnianie mury. - Jeśli twój tata był kiedyś dobrym piłkarzem i chcesz być podobny do niego, ale zauważasz, że nie dasz rady tego osiągnąć, daje ci to szczególną motywację. Pragnąłem dojść w piłce do wielkich rzeczy. I miałem przeczucie, że mam predyspozycje, by zostać trenerem - powyższy wywód zdaje się tłumaczyć bardzo dorosłe postanowienie. Mourinho jako czynny obrońca nigdy nie wzbił się powyżej trzecioligowego szczebla (rezerwy Belenenses), w wieku 23 lat definitywnie zamykając rozdział przeciętniactwa i męczarni. Jednakże zerwanie z bieganiem po murawie przyszło młodzianowi stosunkowo łatwo. Nie bez kozery, ponieważ osiem lat wcześniej nastąpił prawdziwy przełom życiowy. Ojciec prowadzący wówczas trzecioligowy zespół nie mógł pozwolić sobie na wnioskowanie o zatrudnienie zawodowego skauta, zatem polecił 15-letniemu Jose przygotowanie raportu o kolejnym rywalu. Ten wywiązał się z zadania tak pieczołowicie, dokładnie i fachowo, że został stałym współpracownikiem. Gdy tata objął drugoligowy już Setubal FC, młokos nadzorował chłopców do podawania piłek, poprzez nich przekazując wskazówki taktyczne zawodnikom. Następne lata przebiegały pod znakiem harmonijnego rozwoju, gdyż dzisiejsza gwiazda szkoleniowego rzemiosła zainaugurowała studia na Uniwersytecie w Lizbonie, zgłębiając tajniki sportu. Fizjologia, psychologia, filozofia sportu - godziny spędzone w bibliotekach, tomy "zełkniętych" łapczywie książek coraz silniej rozszerzały horyzonty utalentowanego kujona. Gdy ostatnio, już u zenitu sławy, ktoś zapytał Jose Mario dos Santosa Mourinho Felixa, dlaczego słabi piłkarze zostają nierzadko znakomitymi szkoleniowcami, ze znaną sobie swadą wyrzekł: - Mają więcej czasu na naukę. Mentor Robson Włodarze klubów o sporym potencjale wolą zaufać bardziej zaprawionym w bojach trenerom, zatem dla "żaka" zabrakło sensownej posady. Niestrudzony Jose zaciągnął się więc do pracy nauczyciela wychowania fizycznego. Trzyletni staż zwieńczyło zatrudnienie jako trenera młodzieży w Vitorii Setubal, a po kolejnych dwóch latach zakotwiczył w Estreli Amadorze na stanowisku asystenta. Wieści o profesjonalnym działaniu Mourinho rozchodziły się w tempie błyskawicy. Parafowanie kontraktu przez Sporting Lizbona z Bobby Robsonem stanowiło drugi milowy krok... Jose Mourinho. Ze względu na znajomość "narzecza Shakespeare'a", decydenci "biało-zielonych" podpisali umowę również z "kandydatem na trenera". - Dwie sprawy rzuciły mi się od razu w oczy. Znakomity angielski i jego cholernie interesująca aparycja. Jak na moje potrzeby, wyglądał zbyt dobrze - pierwsze spotkanie na lizbońskim lotnisku ze śmiechem wspomina Robson. Asystentura i realizowanie obowiązków tłumacza otworzyło nieprzejednanemu dyskutantowi wrota na salony pełne blichtru. Bobby Robson tak wysoko cenił umiejętności Mourinho, że mianował go również oficjalnym "pomagierem" w FC Barcelona, a po ustąpieniu ze sceny namówił Louisa van Gaala, by pozostawił ambitnego drugiego szkoleniowca u mocy sprawczej. - Temu gościowi dopiero co stuknęła trzydziestka, praktycznie nigdy nie pracował jako trener, a on dostarczał mi analizy taktyczne równie dobre, jakie otrzymywałem tylko od największych autorytetów w branży - do dziś nie kryje niedowierzania słynny mentor. Podczas każdej wizyty Chelsea na Camp Nou, miejscowi socios donośnie używają wobec nauczyciela futbolu londyńczyków zwrotu "El traductor!", czyli tłumacz. Człowieka, który na pierwszym spotkaniu z dziennikarzami w Anglii powiedział: - Chelsea ma niezłych piłkarzy, ale teraz ma wspaniałego szkoleniowca, prześmiewcze skandowanie i umniejszanie dorobku boli niczym sztylet wbijany prosto w serce. Naukowiec i przebiegły lis Z biografii "pyskacza" dowiemy się, iż u Robsona podpatrzył klasę w motywowaniu podopiecznych, od van Gaala zaś przygotowanie planu zajęć co do minuty i świetnie zorganizowanej kolektywnej defensywy. Mourinho potrafi ukartować ataki mediów, potem specjalnie bierze je na siebie, by pokazać zawodnikom, że wszyscy są przeciw nim, że Portugalczyk zachowuje lojalność aż do bólu. Ten psychologiczny wybieg powoduje u piłkarzy totalne przywiązanie do pryncypała i wykonywanie bez szemrania wszelkich zadań. - Dochowujemy dyscypliny taktycznej tak rygorystycznie, że równie dobrze moglibyśmy grać z zawiązanymi oczami - niezwykle barwnie i obrazowo rozprawia o charakterystycznych przymiotach. Jose Mourinho działa w stylu prawdziwego naukowca. Od niepamiętnych czasów notuje najdrobniejsze przemyślenia, przeżycia, zachowania, zagrania. Biada temu, kto podpadnie wszechwiedzącemu. Gdy jeszcze w Sportingu jeden z futbolistów pokusił się na publiczną krytykę trenera, ten wyjął swój magiczny kajet i wyrecytował, jak często konkretny zawodnik tracił piłkę, jak rzadko zaliczał odbiory oraz fatalny występ, kiedy po ośmiu minutach został przywołany na ławkę rezerwowych. Geniusz szkoleniowy potomka golkipera polega nie tylko na organizowaniu perfekcyjnej gry defensywnej, ale i na wykrywaniu słabych punktów adwersarzy. - Jeśli jedziesz Ferrari, a ja małym samochodem, a mimo tego chcę z tobą wygrać, to albo muszę złamać twoją oś, albo dosypać cukru do baku - nie bez racji wyjaśnia obiekt kobiecych westchnień. Socjotechnika stosowana Premierowy samodzielny angaż - w Benfice Lizbona - zakończył się tuż po "miodowym miesiącu", na skutek konfliktu z prezydentem klubu. Wiedzę Mourinho docenili jednak działacze Uniao Leiria, czego nie mogli żałować. Tegoż zespołu nikt nie stawiał w roli czołowych drużyn, a jednak ręka Jose powiodła niewiele znaczący do tej pory klub do występów w Pucharze UEFA. Każdy kolejny miesiąc budował markę szkoleniową przystojnego jegomościa, aż w końcu nadeszły triumfalne chwile w FC Porto i Chelsea. Czasem ostry w wewnętrznych kontaktach zwierzchnik, czasem fajny kumpel, ale zawsze sprawiedliwy - tak o Mourinho wypowiadają się piłkarze. Przykładem znakomitego psychologicznego podejścia okazuje się sytuacja właśnie z Porto. Cesar Peixoto, czołowa postać trupy, doznał kontuzji zerwania wiązadeł. Jose w trakcie zabiegu przebywał wraz z zawodnikiem w sali operacyjnej: - W trudnych chwilach gracz powinien wiedzieć, że trener znajduje się blisko - pięknie genezę budowania posłuszeństwa sprzedawał nietuzinkowy socjotechnik. Zarabiający obecnie 7,5 miliona euro futbolowy suweren schodzi z obranej drogi, nie daje się zepchnąć z wąskiej uliczki i znakomicie walczy o swoje. Dość napisać, że przed rokiem w urzędzie patentowym zastrzegł imię i nazwisko, czyniąc z personaliów znak towarowy, a każde użycie kończy się zabukowaniem tantiemy na koncie. - Nie górujemy w lidze z powodu finansowej siły, lecz mojej ciężkiej pracy - komentował Mourinho odzyskanie po 50 latach krajowego prymatu dla "The Blues". Odpryski świadomej arogancji dostrzec wypada niemal na każdym kroku, ale nałożona maska szykuje wciąż nowe etapy. - Czytałem, że na Wyspach powinienem udowodnić swą wartość. Sir Alex Ferguson jest w tej lidze jedynym człowiekiem, który zdobył Puchar Mistrzów. Co powinienem udowodnić?! - zszokowanych przedstawicieli mediów retorycznie pytał szkoleniowiec nieznanego dotąd sortu. - On musi nauczyć się pokory - monituje Bobby Robson. Nic z tego, mentor stracił swe oddziaływanie. Marcin Gabor autor jest dziennikarzem tygodnika "Tylko Piłka"